Nie wiem czy pamiętacie, ale dokładnie 4 lata temu opublikowałam "Epizody z życia naj(nie)szczęśliwszego Mistrza Eliksirów na świecie". To opowiadanie jest poprawione tutaj i jest dodane jeszcze duuuuużo nowych segmentów. Ten shot przedstawia zarys ich relacji jak Emily była jeszcze w szkole. Bez przedłużania serdecznie zapraszam do czytania. To dość długa lektura, bo ma ponad 21tys. słów, ale jestem z tego bardzo zadowolona i mam nadzieje że wy też będziecie.
"Epizody
z życia naj(nie)szczęśliwszego Mistrza Eliksirów na świecie" - Melania Zabini
I co?
I pożar.
To bardzo
powoli
się
zaczynało.
Najpierw
mnóstwo znaków,
zapachów,
trzasków, drobnych świateł.
Teraz
płonie.
Poważnie.
Ogień
stawia swoje
stopy
ostrożnie.
Ja to sobie
tańczę.
Siedząc
przed lustrem, zupełnie
nieruchomo,
z zamkniętymi oczami,
tańczę to
sobie, ja to sobie tańczę.
Wyjąc
bezgłośnie, postępując tuż za
ogniem,
powoli...
powoli...
Tańczę to
sobie...
- Marcin Świetlicki "Pogo"
Małe,
rude... Pewnie Weasley.
Właśnie
robiłem nocny obchód po korytarzach. Było nie dlugo po rozpoczęciu roku.
Aktualnych pierwszaków nie kojarzyłem wcale, gdyż jak do tej pory miałem tylko
jakże wątpliwą przyjemność poznać Puchonów no i nowych Ślizgonów oczywiście.
Nie spieszyło mi się jakoś do poznania Krukonów, a Gryfonów to już napewno. Oni
zawsze byli najbardziej irytujący. Tacy waleczni, tacy szlachetni... Fuj!
Aż
zmarszczyłem brwi na tą myśl. Byłem niezadowolony, że jutro mam z nimi pierwszą
lekcje i w dodatku w nocy na korytarzu nikogo nie przyłapałem. Noc bez odjęcia
punktów i dania szlabanu była nocą straconą.
Wróciłem
więc do swojego gabinetu, podszedłem do półki z książkami i wyciągnąłem jedna z
nich zatytułowaną „Historia Magii – kalendarium". Spokojnie, spokojnie...
Nie chciałem jej czytać. Odłożyłem ją na biurko i zza niej wygramoliłem
skrzętnie ukrytą butelkę Ognistej. Miałem takich skrytek całą masę w swoim
gabinecie, o niektórych istnieniu nawet nie pamiętałem. Odłożyłem tomiszcze na
miejsce, a sam wraz z moją ukochaną whisky usiadłem za biurkiem.
Odkręciłem
butelkę i wziąłem z niej porządny łyk. Poczułem najpierw mrowienie w gardle, a
potem jak alkohol przyjemnie pali mnie w przełyku. Ostatnio zauważyłem, że od
śmierci Lily piłem jeszcze więcej niż zazwyczaj. Wziąłem jeszcze jeden łyk, by
nie zagłębiać się w tą myśl i odstawiłem butelkę przyglądając jej się bacznie.
Płyn w przezroczystym naczyniu miał piękną barwę, doprawdy piękną. Był w
kolorze bursztynu mieniącego się na złoto. Taki ciepły, taki ulotny, taki
niepowtarzalny. Po prostu wyjątkowy.
Wtedy ktoś
zapukał do drzwi. Westchnąłem. Schowałem niechętnie butelkę.
- Wejść –
powiedziałem i dopiero później miałem się dowiedzieć, że to był okropny błąd.
Do mojego
gabinetu weszła Pomfrey w towarzystwie jakiegoś małego, rudego czegoś.
Małe rude... O nie! Pewnie kolejny Weasley,
pomyślałem z paniką.
- Dobrze,
że nie śpisz, Severusie – zaczęła z ulgą Pomfrey podchodząc z dzieckiem bliżej,
tak że znalazło się ono w zasięgu nikłego światła padającego z lampki stojącej
na moim biurku. Pomfrey znałem od dawna i z wiekiem nie stawała się ani młodsza
ani ładniejsza, więc dla dobra moich oczu przyjrzałem się temu dziwnemu
dziecku.
Było aż
nienaturalnie niskie jak na swój wiek, sięgało Pomfrey do pasa, było bardzo
chude, jakby go w domu nie żywili, a ubrane było tak, że żal było patrzeć.
Przydługa, czerwona koszulka jak po starszym bracie z wielkim godłem
Gryffindoru i przydługie, czarne leginsy, które mimo iż powinny być obcisłe
były na nią o ładnych kilka centymetrów za luźne. Głowę dziecko miało
spuszczoną, a na niej niechlujny kok z intensywnie rudych, niesfornych włosów,
które musiałem przyznać miała gęste i to bardzo, bo kok zdawał się być
wielkości jej głowy.
Tak, zdecydowanie Weasley.
Po długości
i gęstości włosów zgadywałem, że to dziewczyna, ale nigdy nic nie wiadomo. Na
ten przykład taki Bill Weasley miał włosy do ramion, podobnie jak Charlie.
- Co się
stało Pmfrey? – spytałem niechętnie patrząc z niesmakiem na dziecko.
- Miała
koszmary. Zawołała mnie jedna z jej koleżanek, że krzyczy przez sen jak
opętana.
- To
dlaczego nie jest u Minerwy? – spytałem patrząc z nieco większym współczuciem
na dziecko. Sam miewałem koszmary i wyobrażałem sobie jak może się teraz czuć.
- Bo
Minewra jest... No wiesz gdzie... - Kobieta wskazała mi głową na dziewczynkę.
Tak,
przypomniałem sobie. Minerwa miała dziś w nocy załatwiać coś dla Zakonu
Feniksa. Nie miałem pojęcia co, bo rzadko słuchałem jej paplaniny, ale coś
miała załatwić zdecydowanie.
- To czemu
jej nie podasz Eliksiru Słodkiego Snu, tylko ją ciągasz do mnie? – spytałem
obojętnie.
- Ja tu
wciąż stoję – odezwała się nagle dziewczynka podnosząc wzrok z posadzki. Gdy
zobaczyłem jej oczy myślałem, że się przewrócę. Jeszcze nigdy nie widziałem
żeby ktoś miał tak intensywny, tak ciepły, tak tajemniczy kolor oczu. Jej
oczy... one... One były w kolorze bursztynu, w kolorze whisky. Teraz płonęły
gniewem. Kogoś mi przypominała, ale nie miałem pojęcia kogo.
- Pani
Pomfrey chciała mi go dać, ale jej się skończył – oznajmiła ta pyskata
Gryfonica tonem który zdecydowanie mi się nie spodobał po czym skrzyżowała ręce
na piersiach. Kolejna wojownicza gówniara, kolejna cwaniara, która myśli, że
może sobie ze mną pogrywać i mi pyskować.
Przeliczysz się, mała.
- Po
pierwsze, Młoda Damo... Nie tym tonem, a po drugie tam powinno być Panie
profesorze. – syknąłem przez zaciśnięte zęby. Nienawidziłem gdy ktokolwiek
zwracał się do mnie takim tonem, a już na pewno nie jakaś smarkata Gryfonka.
- Skąd
miałam to wiedzieć skoro się Pan nie przedstawił, Panie profesorze?
- Severus
Snape – powiedziałem z jadem w głosie.
- Profesor
Snape będzie cię uczył Eliksirów – dodała tłumiąc śmiech Pomfrey.
Dziewczynka
nagle się rozpromieniła, a ja nie wiedziałem o co chodzi nigdy nikt się nie
uśmiechał słysząc moje imię czy nazwisko.
- Słyszałam
o Panu same okropne rzeczy – powiedziała to z takim szczęściem i
podekscytowaniem jakby właśnie się dowiedziała, że poznała jakąś wielką gwiazdę
filmową.
Tym zdaniem
zwyczajnie powaliła mnie na łopatki. Zarówno mnie jak i Pomfrey. Kto normalny
mówi takie rzeczy i to w dodatku z tak niewinnym uśmiechem i podekscytowaniem
jakby była zaszczycona, że mnie poznaje?
- Emily
Weasley – przedstawiła mi się z ciepłym uśmiechem i już wtedy wiedziałem, że
łatwo się jej nie pozbędę.
Uważajcie
czego sobie życzycie...
Lekcje z
pierwszym rocznikiem nigdy nie należały do przyjemnych. Dzieciaki nie wiedziały
prawie nic, były rozkojarzone nowym miejscem i rówieśnikami, bo zaczynały
pracować na swoje łatki które miały im pozostać do końca nauki, a patrząc na to
jaki ich świat był mały często zostawały im na zawsze. Na początku uważałem za
niezwykle ciekawe oglądanie jak dzieciaki powoli znajdują swoje miejsce w
grupie, ale chociaż nie miałem zbyt dużego stażu jako nauczyciel to już od
jakiegoś czasu zaczęło mnie to cholernie nudzić. W zasadzie na każdym roku
widziałem te same dzieci. Zawsze był jakiś błazen albo kilku, jakieś puste
ślicznotki, bogaci arystokraci, przemądrzałe kujony, sportowcy i co najmniej
jedna ofiara losu nad którą się pastwią inni. Puchoni zawsze byli do siebie
podobni, tak samo jak Krukoni, Ślizgoni i Gryfoni. Mieli swoje hierarchie,
które różniły się w zależności od danego domu, ale były one co roku takie same,
podobnie jak ich ideały. Cały czas to samo w kółko. Nic się nie zmieniało. A
jakieś interesujące jednostki? Czy cały magiczny świat nie jest w stanie
zaoferować nic poza powtarzającymi się schematami. Niechby te jednostki były
nawet irytujące i doprowadzające mnie do furii, ale dobry Merlinie sprowadź tu
coś innego, coś czego jeszcze nie widziałem. Niech tu przestanie być tak
cholernie nudno.
- Dzisiaj
będziecie próbować swoich sił w pierwszym eliksirze - oznajmiłem oschle
rozglądając się po sali w której siedział pierwszy rocznik Gryfonów i Puchonów.
Aż się skrzywiłem. Puchoni plus Gryfoni plus pierwszy w życiu eliksir daje nam
murowaną katastrofę. Mam szczerą nadzieje, że słuchali teorii, którą przez
ostatnie pół roku próbowałem im wbić do głowy.
Zignorowałem
szepty podniecenia i lekkiego niepokoju które obiegły sale.
- Otwórzcie
podręczniki na stronie 252 - warknąłem na nich. - Macie tam całą recepturę, a
wszystkie składniki macie na ławkach. Eliksir ma być gotowy za pół godziny.
Tylko NIE SPALCIE MI PRACOWNI.
Usiadłem
przy swoim biurku żeby skończyć poprawiać wypociny trzeciego roku. Sprawdzenie
tych prac zajęło mi dłużej niż zwykle, bo były naprawdę koszmarne. Czytanie
tego było prawdopodobnie gorsze niż jakakolwiek herbatka z Czarnym Panem.
Oczywiście wszyscy zostawili eseje na ostatnią chwilę, bo był głupi mecz
Quddicha. Te dzieciaki kompletnie nie rozumieją co jest istotne.
Po kilkunastu
minutach tortur skończyłem to przez co zarwałem noc i postanowiłem się przejść
i zobaczyć jak im idzie. Zazwyczaj łączyłem ich w pary, ale pierwszy eliksir
musieli zrobić samodzielnie, bo to pozwalało mi ocenić stopień ich głupoty.
- Eliksir
który teraz warzycie.... A raczej próbujecie uwarzyć sądząc po tym co widzę w
kotle Pana Aberby - stwierdziłem zaglądając do kotła Puchona - nie jest niczym
innym jak lekarstwem na czyraki. To prawdopodobnie najłatwiejszy eliksir jaki
można sobie wyobrazić. Poprawnie przyrządzony powinien mieć piękny szafirowy
kolor i konsystencję zwartej, gładkiej pasty.
Chociaż
byli nawet nie w połowie pracy już widziałem, że ich "eliksiry" są w
tak opłakanym stanie, że nic z nich nie będzie jednak sprawiało mi coś na
kształt satysfakcji patrzenie na te upocone ze stresu dzieciaki próbujące
wszystko idealnie odmierzać, a gdy widziały, że coś jest źle patrzyły na siebie
pytająco. Musiałem przyznać, że było to całkiem zabawne.
- Panno
Finnigan... - Gryfonka o kruczoczarnych, prostych jak struny włosach spojrzała
na mnie z przerażeniem, a ja nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się
wrednie pod nosem. - Niech mi Pani powie czy jest pani się w stanie wyrobić w
podany przeze mnie na początku lekcji czas z końcem eliksiru?
- Yyyyy...
Emmmmm - jąkała się. - T-tak... Tak myślę.
- Błąd -
odparłem z satysfakcją.
- Panie
Aberby. Niech Pan zdejmie to coś z gazu,
bo spalił pan wszystko co było w środku już dawno temu. A teraz niech mi Pan
powie dlaczego Panna Finnigan nie zdąży z eliksirem na czas.
- Yyyyy...
- chłopak podszedł do Gryfonki i zajrzał jej do kotła. Patrzył raz na kocioł
raz na przepis. - Bo ma za mały gaz pod kociołkiem?
- Nie,
Panie Aberby. Panna Finnigan ma odpowiedni, to Pan miał za duży... - odparłem
śmiejąc się w duchu z własnego żartu. Rozejrzałem się po sali i zauważyłem rudą
Gryfonkę siedzącą samotnie w ostatniej ławce w rogu sali. Wrzucała rzeczy na
chybił trafił do kotła nie odmierzając nic od wagi.
- Panno
Weasley! - warknąłem, a Aberby, Finnigan i jej koleżanka z ławki, którzy byli
najbliżej mnie aż się wzdrygnęli.
- Tak,
Panie Profesorze? - spytała z promiennym uśmiechem.
Co ta Gryfonica sobie wyobraża?!
- Dobrze
się Pani bawi? - spytałem posyłając jej swoje najpodlejsze spojrzenie.
-
Wyśmienicie, Panie Profesorze. Nie przypuszczałam, że to może być takie
relaksujące - odparła mi ta ruda zaraza z takim niewinnym uśmiechem jakby wcale
nie powiedziała nic złego. Kilku Gryfonów prychnęło śmiechem. To było nie do
przyjęcia żeby ktoś burzył mi mój porządek i atmosferę niepokoju na moich
lekcjach, a już na pewno nie jakaś piegowata smarkula.
- To skoro
jest Pani taka mądra Panno Weasley to proszę oświecić swoich kolegów i
koleżanki dlaczego Panna Finnigan nie jest w stanie skończyć swojego eliksiru o
czasie? Może Pani sobie podejść zobaczyć na jakim jest etapie.
- Nie
potrzebuje podchodzić Panie Profesorze. To oczywiste. Eliksir musi się gotować
co najmniej trzydzieści pięć minut, więc nie jest w stanie go zrobić w pół
godziny nawet jeśli zrobi wszystko dobrze.
No i co teraz? To
była poprawna odpowiedź. Nie mogłem tak po prostu jej odpuścić.
- To
prawda. Widzę że chociaż jedna osoba umie czytać w tej klasie. W takim razie
odejmuję Gryfindorowi tylko 5 punktów za pyskowanie. A teraz niech mi Pani
pokaże co Pani wyszło z tego wrzucania składników na chybił trafił.
Podszedłem
do niej i... o dobry Merlinie... NIE! Nie! To nie możliwe. To jej pierwszy rok.
Pierwszy eliksir. Nie mogła umieć tego robić na wyczucie. To nie możliwe. Ale
niestety to się działo. Smolista ciecz o ziołowym zapachu świadczyła o tym, że
etap pierwszy eliksiru poszedł jej znakomicie.
- I jak?
Ładnie, Panie Profesorze? - spytała trzepocząc rzęsami.
Czy jeśli zabiłbym ją teraz i wymazał to z
pamięci wszystkich uczniów w klasie to byłby w stanie się ktoś o tym
dowiedzieć?
- Nie ciesz
się tak, Weasley. Masz jeszcze wiele szans go zepsuć. A po lekcjach zostaniesz
wyczyścić kociołki.
Wariatka
Pierwszy
mecz Quddicha w tym roku i od razu miał to być Slytherin kontra Gryffindor.
Wszyscy niesamowicie podniecali się tym meczem nie wiedzieć czemu. Oczywistym
było, że moi Ślizgoni wygrają. Wygrywali turniej Quddicha już dwa lata z rzędu.
Zająłem
miejsce obok McGonnagal żeby móc jej się zaśmiać w twarz, kiedy już jej Gryfoni
przegrają. No dobrze. Może minimalnie też się podniecałem tym meczem, ale to
tylko dlatego, że to niesamowicie przyjemne móc pokazać, że Gryfoni są
zadufanymi w sobie leniami.
- Witam
Państwa serdecznie! Nazywam się Jonatan Jones i będę relacjonował państwu
dzisiejszy mecz - usłyszałem głos z głośnika. - Dzisiejszy, pierwszy w tym
sezonie mecz będzie zapewne jednym z najbardziej emocjonujących. Naprzeciwko
siebie staną Ślizgoni prowadzeni przez Marcusa Averego, który poprowadził swoją
drużynę już dwa lata z rzędu do
zwycięstwa poprzez rozgromienie wszystkich innych domów oraz Gryfoni, którzy po
wielu porażkach w poprzednich latach całkowicie zmienili swoją drużynę.
Poprowadzi ją teraz Ernest Wood. Przywitajmy naszych zawodników. Panie i
Panowie. Reprezentanci Slytherinu!
Wokoło
zabrzmiały gromkie brawa i wiwaty, a na boisku zaczęli wchodzić moi Ślizgoni.
Byłem pewien ich zwycięstwa. Dwno Slytherin nie miał tak dobrej drużyny. Składała
się ona z praktycznie samych rosłych chłopców z szóstego i siódmego roku.
Wchodzili dostojni i pewni siebie jeden po drugim.
- Jako
pałkarzy zobaczymy dwa nowe nabytki Ślizgonów - Cedemona Smith'a oraz Anthonego Cavendish'a - komentujący mecz
Puchon przedstawił dwóch osiłków którzy zaczęli krzyczeć niczym zapaśnicy przed
walką. Tłum pochwycił to wszystko i zaczął krzyczeć i bić brawo. Uśmiechnąłem
się mimowolnie pod nosem. Znałem dobrze tych chłopców. Nie byli zbyt
inteligentni, ale krzepy im nie brakowało. Coś czułem, że dzisiaj Pomfrey
będzie miała sporo roboty. - Skład Ścigających pozostał niezmieniony. Powitajmy
naszych ulubieńców braci Beaumontów, Johnego i Horacego oraz Tonnego Graville!
- podsycał dalej tłum Puchon, a trzech szczupłych lecz dobrze zbudowanych
młodzieńców z siódmego roku pokłoniło się nieznacznie. Oni nie potrzebowali się
popisywać, bo wszyscy wiedzieli, że są świetni. - Powitajmy Obrońcę i Kapitana
reprezentacji Slytherinu Marcusa Averego. - Tłum oszalał kiedy na boisko wszedł
uśmiechnięty brunet i zaczął podsycać tłum ruchami rąk i udawaniem, że nie
słyszy ich wiwatów. - Powitajmy również
gromkimi brawami naszego niesamowitego, nieprzewidywalnego Szukającego Victora
Bruuuuuusaaaaaaa! - wyrzyczał Jones i zapanował jeden wielki hałas przez który
przebijały się dziewczęce piski (nie tylko ze Ślizgońskich trybun), a szczupły,
drobny, ale niezwykle przystojny blondynek z siódmego roku pomachał swoim
fankom. Dziewczyny niezaprzeczalnie go kochały niemal od początku szkoły, kiedy
dostał się do druzyny i to na pozycje Szukającego ilość jego fanek wzrosła, a
kiedy pokazał swoją nieprzewidywalność i wręcz agresję, której nikt po tak
ładnym chłopcu by się nie spodziewał zyskał miano szkolnego bad boy'a i miłość
wielu koleżanek ze szkoły.
Wtedy byłem
już nawet więcej niż pewny wygranej, a kiedy na boisko weszła nowa drużyna
Gryffindoru miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Składała się głównie z bardzo
młodych uczniów, których praktycznie nikt nie znał. Jedynie pałkarze wydawali
się jakimkolwiek zagrożeniem, bo byli to dwaj dość wyrośnięci chłopcy z
szóstego roku - Charles Beauclerk oraz Jeremy Cacham.
- Na
pozycji Scigających zobaczymy grających już w ubiegłym roku Davida Cecila,
Kapitana drużyny Ernesta Wood'a oraz najnowszy i najmłodszy nabytek Gryfonów
Emily Weasley!
Naprawdę?
Naprawdę? Czy to dziecko musi mnie wszędzie prześladować? - pomyślałem.
Naprawdę widywałem ją częściej niż jakiegokolwiek ucznia. Ona była wszędzie.
Dosłownie. Nie miałem pojęcia jak ona to robiła, ale ze wszystkich uczniów to
ją codziennie zawsze widziałem na korytarzu, a na Eliksirach zaczęła siadać z
przodu gdzie wszyscy się zawsze bali i gapiła się na mnie całą lekcje, a na
wszystkich posiłkach siedziała najbliżej stołu nauczycielskiego. Już mi się
rzygać chciało od tego dzieciaka. Aczkolwiek trochę poprawił mi się humor jak
zobaczyłem jak wygląda przy moich Ślizgonach. Jak przy swojej drużynie
wyglądała w miarę normalnie to jak stanęła naprzeciwko swoich przeciwników
wyglądała jak taka mała pchła.
Na pozycji
szukającego został Charles Weasley. Nie był złym szukającym, ale też nie był
wybitny. Ostatnio na ten przykład przegrał z Victor'em. Natomiast jako obrońcę
postawili piątoklasistę, Alastora Mortego, który we wcześniejszym sezonie
zastąpił na jednym meczu Aidana Finana, który miał poważną kontuzje.
Patrzyłem
na nich z politowaniem tylko słuchając jednym uchem krótkiej przemowy Supout,
która miała dzisiaj sędziować.
Zaczął się
mecz. Już w pierwszych sekundach jeden z braci Beaumontów bez problemu wyminął
Weasley i przerzucił Kafla przez obręcz. Ścigający Slytherinu znali się od lat
i działali jak świetnie naoliwiony mechanizm, przerzucali między sobą piłkę nic
sobie nie robiąc z Weasley, Wooda i Cecila. Jak jeszcze Wood i Cecil starali
się coś zrobić to Weasley wyglądała na przerażoną co na jej nieszczęście
zauważyli Ślizgoni i zaczęli specjalnie rozgrywać wkoło niej, a pałkarze
celowali tylko w Wooda i Cecila. Gryfoni byli dosłownie masakrowani, a bracia
Beamuontowie doskonale się bawili poniżając Weasley.
- Jak tam
kruszynko? - usłyszałem jak śmieją się do niej latając wkoło niej robiąc jakby
trąbę tornada w środku której była mała Gryfonka, latała po całym boisku
próbując się wydostać, ale oni jej nie pozwalali. Wyglądała jakby miała się
zaraz popłakać. Było już pięćdziesiąt do zera.
- Moje
biedne maleństwo - dalej dogryzali jej bracia
Beamuontowie latając wkoło niej i nie pozwalając się wydostać. Sprawy
zapewne nie uproszczały jej ciągłe, niewybredne docinki ze strony komentatora.
- Ogarnij
się, Weasley, do cholery! - wrzasnął na nią Wood.
- Tak to
jest jak małe dziewczynki pchają się tam gdzie nie powinny - kontynuowali
bliźniacy.
- Moje
biedne maleństwo...
- Jak
mówili, że się nazywasz? Weasley? - dogadywali jej na zmianę Ślizgoni. Prawie
zaczynało mi być jej szkoda.
- No tak.
To wszystko wyjaśnia... - powiedział jeden z bliźniaków i zaśmiali się oboje.
Spojrzałem
na Charlesa Weasleya żeby sprawdzić czy nie ma gdzieś już znicza i zobaczyłem,
że zamarł i patrzył na swoją młodszą kuzynkę z przerażeniem i z jego ruchu warg
wywnioskowałem, że przeklął. Przeniosłem więc spojrzenie na tą małą pchłę i
zobaczyłem jak nagle zatrzymała miotłę. Dostrzegłem jak jej bursztynowe oczy
zapłonęły wściekłością. Skręciła natychmiast w bok korzystając z chwilowej
dezorientacji przeciwników.
- Cholera,
Wood! - wrzasnął Charles widząc w tym ich szansę, kapitan nie mając zbytnio
wyjścia, bo Cecil był zasłonięty przez Graville, z ewidentnym przerażeniem w
oczach rzucił kafla do Weasley. Złapała
go i nagle zapikowała w dół. Leciała coraz szybciej i szybciej. Ślizgoni
lecieli za nią. Była coraz bliżej murawy, ale nie zwalniała, wręcz przeciwnie,
leciała coraz szybciej i szybciej. Wstali z miejsc żeby lepiej widzieć co się
dzieje.
- Proszę
Państwa... Czy to blef czy samobójstwo? Czyżby nasza płaczliwa kruszynka
wreszcie zrozumiała, że to nie miejsce dla niej?
Weasley
podniosła ręce do góry lecąc wciąż w dół. W jednej miała piłkę, a drugą
pokazała środkowy palec lecącym z nią Ślizgonom. Na trybunach słychać było
gromki śmiech uczniów i brawa. Od murawy dzieliło ich już naprawdę nie wiele.
Wszyscy wstrzymali oddechy. Ślizgoni choć mieli doświadczenie w lataniu
zahamowali gwałtownie, a ona leciała dalej.
- Weasley,
pojebało cię! Weasley! - krzyczał Wood cały czas.
- Cecil,
pętle - krzyknęła tylko i nagle tuż przed murawom podniosła miotłę i wzbiła się
do góry przelatując koło trybun. Wszyscy nagle zaczęli wrzeszczeć, gwizdać i
bić brawo.
Jedyne co
mi przyszło do głowy to, że ta dziewczyna jest szalona, tak naprawdę szalona.
Brakowało jej milimetrów i mogłaby się nawet zabić.
Korzystając
z tej chwili Cecil natychmiast znalazł się pod pętlami. Ruda podleciała tuż
obok wieży komentatorskiej powiewem zrzucając Jones'owi wszystkie papiery i
również jemu pokazując niezwykle kulturalnie środkowy palec. Aż zamilkł na
chwilę. Zdezorientowani Ślizgoni zaczynali ją powoli doganiać ją w pościgu.
Wtedy rzuciła kafla do Cecila który już tam był i przerzucił go przez pętle.
Tłum oszalał. Zaczęły się wrzaski, piski i wiwaty.
- Weasley!
Weasley! - krzyczeli Gryfoni, którzy jeszcze przed chwilą śmiali się z niej
razem z uroczym komentatorem.
Potem
zaczęło się robić lepiej. Nie wiedziałem jak to się stało, ale Weasley z
przerażonej małej myszki ewidentnie dzięki wiwatowi tłumów stała się
niedościgniona. Była na boisku jak taki mały karaluch. Ślizgoni próbowali ją
zgnieść, ale uciekała. Nie wierzyłem, że to zaplanowali z Woodem, bo był on w
szczerym szoku, ale już po chwili pozwolił odgrywać Weasley pierwsze skrzypce
wśród Ścigających co niestety Gryfonom wyszło na dobre. Walka była niesamowicie
zacięta. Pałkarze Slytherinu starali się trafić w to małe rude stworzenie, ale
latała tak nieprzewidywalnie, że nie byli w stanie, a przez to, że tak bardzo
skupili się na Weasley, Cecil i Wood mieli na głowie tylko po jednym Ścigającym
Slytherinu, więc już po chwili wynik w miarę się wyrównał.
- Weasley znowu
przy piłce.... - mówił głos z głośnika. Po chwili nagle pojawił się koło niej
jeden z bliźniaków. Ruda zapikowała w dół, ale po sekundzie wzbiła się w górę.
Ślizgon dotrzymywał jej na razie kroku jednak po chwili nagle przycisnęła go do
trybun i usłyszałem charakterystyczny nieprzyjemny zgrzyt miotły ocierającej o
trybuny.
- Nigdy nie
obrażaj mojej rodziny! - warknęła wściekle na niego.
Aż jej nie
poznawałem. Zawsze była irytująca ale swoim byciem miłą, a taki ton nie był w
jej stylu. Profesor Sprout zaczęła gwizdać, jednak wtedy chłopak popchnął
Gryfonkę wyrywając jej kafla tak że spadła z miotły i w ostatniej chwili
złapała się drążka. Padoma gwizdała głośniej żeby przestali, jednak trafił
Ślizgon z ambicjami na upartą Gryfonkę. Dziewczyna przechylała się na drążku
żeby nie pozwolić mu się oderwać od trybun. Nagle przechyliła się w drugą
stronę i puściła niespodziewanie rywala jednak po chwili okazało się że zrobiła
to tylko po to żeby móc się rozhuśtać i wykopać mu kafla z rąk. Przechwycił go
Wood który zdążył zauważyć, że dobrze jest się trzymać blisko Weasley na boisku
i szybko przerzucił go przez pętlę.
- Weasley,
Beamuont! Do mnie! - wrzasnęła sędzia. Widziałem jak krzyczy na nich, jednak
nie słyszałem co mówi.
Byłem
wściekły na Ślizgonów. Jak mogli tak się dawać tej gówniarze? Robiła z nimi co
chciała. Ta mała gówniara przeciwko wielkim silnym facetom, a kompletnie nic to
nie dawało chociaż wszyscy niemal jej pilnowali ona i tak była w stanie im
uciec robiąc coś czego nikt się nie spodziewał.
Gryfoni
mieli już sto pięćdziesiąt, a Ślizgoni sto dwadzieścia gdy pojawił się znicz.
Poprawiłem się wówczas na krześle. Cała nadzieja w Victorze. Tłum przeniósł
uwagę na Szukających którzy rzucili się w stronę maleńkiej złotej kulki
przepychając się nawzajem i próbując utrzymać na miotle.
- Prosze
Państwa Weasley coraz bliżej znicza! Czyżby zapowiadało się na pierwsze od
trzech lat zwycięstwo Gryffindoru?!
Nie, kurwa nieeee!
- myślałem gorączkowo patrząc na zmagania obu chłopców. Istotnie rudzielec wyprzedzał
Victora o kilka cali. Wtedy chłopak się uśmiechnął i popchnął Gryfona tak, że
wlecieli pod trybuny. Usłyszałem tylko łoskot i spod trybun wyleciał tylko
Victor. Cudowne zagranie. Sfaulował go poza wzrokiem sędzi więc nie miała jak
go za to ukarać.
Przynajmniej jedna osoba tu myśli!
- Weasley
wylatuje spod trybun, jednak czy jeszcze dogoni Victora?! Ślizgon już prawie ma
znicz!
- Emily! -
wrzasnął tylko wyraźnie kontuzjowany Charles. Dziewczynka skinęła mu głową i
potem wszystko działo się tak szybko. Kazała ruchem dłoni rzucić do siebie
kafla, stanęła na miotle niczym na desce surfingowej i w momencie kiedy Victor
już prawie dotykał znicza przelatywał koło niej i ona go złapała. Ścigająca
złapała znicza. Ślizgon zahaczył o jej miotłę i ledwo się utrzymała, ale nagle
z impetem uderzył w nią kafel i Ruda spadła z dobrych kilku stóp prosto w dół
nie wypuszczając małej złotej kuleczki z rąk. Wszyscy ponownie wstrzymali
oddech. Nawet ten obrzydliwy Puchon komentujący mecz zamilkł.
Szukający
Slytherinu natychmiast wylądował zobaczyć co z małą. McGonnagal również poderwała
się z miejsca i pobiegła na murawę. Ten wypadek wyglądał dość poważnie. Charles
również wylądował powoli i kulejąc na jedną nogę podszedł do dziewczynki. Mówił
coś do niej, ale wyglądało na to, że straciła przytomność, zaczął ją brać na ręce,
ale nagle skrzywił się. Wyglądało na to, że sam miał złamaną nogę i wtedy znów
stało się coś nieprzewidywalnego. Victor poklepał Weasley'a po ramieniu i wziął
jego małą kuzynkę na ręce z zamiarem zaniesienia jej do Skrzydła Szpitalnego.
Charles uśmiechnął się do niego z ulgą i już mieli się udać w stronę Hogwartu,
ale chcieli chyba zaczekać na wynik.
- W
przypadku przypadkowego "spalenia
znicza" Departament Magicznych Gier i Sportów wyraża się jasno. Punkty
za złapanie znicza nie zostają przyznane nikomu, więc dzisiejszy mecz
zwyciężają Gryfoni! - usłyszałem głos sędzi
nie mogłem w to uwierzyć. Całe trybuny zaczęły wrzeszczeć i bić brawo.
- Weasley!
Weasley! - darli się Gryfoni.
- Proszę
Państwa! Cóż to był za emocjonujący mecz. Pozostaje nam jedynie się domyślać
czy Emily Weasley przypadkowo próbując złapać kafla złapała znicz czy też
zaplanowała to ze swoim kuzynem Charliem, jednak chyba nigdy się tego nie
dowiemy. Czyżbyśmy byli dzisiaj świadkami narodzin nowej gwiazdy drużyny
Gryffindoru? Dziękuje Państwu za dzisiejszy mecz - kończył mecz Puchon.
Zacząłem
się zbierać do wyjścia jako jeden z pierwszych, bo reszta miała ochotę jeszcze
poświętować lub pokłócić się trochę. Wchodząc do Hogwartu spotkałem niestety
Victora z małą Weasley na rękach, jej starszym kuzynem kuśtykającym koło nich i
McGonnagal. Wyglądało na to że dziewczynka właśnie się ocknęła.
- U-Udało
się? - wymamrotała do Szukających.
- Udało
się, mała - zaśmiał się Charles.
- Byłaś
niesamowita - wyznał Victor uśmiechając się do dziewczynki.
Liczyłem na
to, że czmychnę koło nich cicho i niepostrzeżenie, jednak...
-
Profesorze Snape... - zaczepiła mnie ta mała ruda zaraza.
- Czego
chcesz, Weasley? - warknąłem.
- Widział
Pan? - spytała słabo uśmiechając się jednak do mnie.
- Mam oczy
Weasley - odparłem. - Jednak żaden wstrząs mózgu i żadne złamanie cię nie
usprawiedliwi. Jutro chcę na moim biurku widzieć twój esej.
Liczyłem,
że się zamknie, przestraszy albo zacznie wykłócać, ale dziewczynka zaśmiała się
tylko słabo.
- Mam już
od wczoraj napisany, Panie Profesorze - pochwaliła się.
- Zobaczymy
czy będzie się to dało czytać - odwarknąłem i ruszyłem wściekły w stronę swoich
komnat.
Co ta gówniara sobie wyobraża? Że tak po prostu
może się mnie nie bać? Niedoczekanie!
Czterech
Weasleyów to już tłum
Był dopiero
marzec, a ja już miałem ochotę się zabić. Czterech Wasleyów na raz. Czterech.
To było już za dużo na moje nerwy. Jak jeszcze Charlesa byłem w stanie
zdzierżyć to ta trójka młodych szarlatanów.... O dobry Merlinie! Miałem ochotę
czasem udusić te dzieciaki gołymi rękami. Weasley mimo iż była już na trzecim
roku to kompletnie nie wydoroślała, nie zmieniła się, a wręcz przeciwnie. Pod
wpływem tych dwóch młodych szarlatanów miałem wrażenie, że stała się jeszcze
bardziej sobą, tą irytującą, trajkoczącą w kółko, namolną Gryfonicom. Bliźniacy
Weasley mimo iż byli dopiero na pierwszym roku to szybko się rozkręcili.
Dawanie kolegom czekoladek z środkiem przeczyszczającym, podłożenie woźnemu
ciastek z eliksirem wywołującym wysypkę, ulepienie bałwanów i zaczarowanie ich
tak żeby goniły uczniów, rzucenie zaklęcia na ekspresowy porost włosów na Panią
Norris i niemal wysadzenie mojej pracowni fajerwerkami zaliczyli już w
pierwszym półroczu swojej nauki w Hogwarcie. Oczywiście pierwszoklasiści nie
byliby w stanie wyprodukować tych eliksirów sami, ale jakby mieli bardzo
utalentowaną kuzynkę na trzecim roku, która nie byłaby zbyt asertywna... O tak.
Chore pomysły bliźniaków i talent Emily razem były straszne w skutkach. Na
dodatek jakimś cudem prawie zawsze udało im się zwiać i nie natknąć się na
żadnego nauczyciela, jednak wszyscy doskonale wiedzieliśmy czyja to sprawka.
- Albusie,
naprawdę musimy coś z nimi zrobić... - szeptała siedząca obok mnie McGonnagal
do Albusa Dumbeldor'a oczywiście na temat Weasleyów.
- Minerwo,
przecież oni nie robią nikomu krzywdy... - odparł jej spokojnie.
No jasne! Drops oczywiście zbagatelizuje sprawę.
- Albusie,
przypominam ci, że omal nie wysadzili Sali od Eliksirów. Oni są
nieprzewidywalni i niereformowalni. Nie rozumiem czemu nic z tym nie zrobisz? -
powiedziałem wreszcie.
- Co
proponujesz w takim razie, Severusie?
- No dla
mnie to oczywiste. Trzeba ich rozdzielić.
- No i co
to da - Minerwa zmarszczyła brwi.
- Czy wy
naprawdę nie widzicie jak to działa? Są dwie opcje, albo bliźniacy wymyślają to
wszystko i namawiają Weasley żeby im pomogła, albo podkradają jej eliksiry
które robi sama i używają do tego. Sami na pewno nie byliby w stanie zrobić
żadnego z eliksirów, które wykorzystali. Uczę ich. Wiem jak beznadziejni w tym
są. Jeśli odetniemy ich od Weasley to ich żarty powinny stać się mniej groźne i
rzadsze, bo będą musieli o wiele dłużej bez niej się przygotowywać -
wyjaśniłem.
-
Severusie, nie możesz jej tak usprawiedliwiać. To wina ich wszystkich po równo.
- Mylisz
się, Minerwo. Przez ostatnie trzy lata spędziłem z tym dzieckiem więcej czasu
niż z niejednym swoim Ślizgonem i wiem co nie co o tym jaka jest i uwierz mi,
że ona nie brała w ogóle udziału w połowach tych ich "kawałów", a po
prostu chciała ich powstrzymać.
- Widzę, że
świetnie się znasz z moją uczennicą, Severusie.
- Po prostu
lepiej niż ty.. - odwarknąłem.
- Myślę, że
masz rację Severusie - odezwał się wreszcie Dumbeldore, a ja posłałem
McGonnagal triumfalny uśmieszek. - Już jakiś czas temu zauważyłem, że
przebywanie Panny Weasley u ciebie bardzo dobrze na nią działa. Dlatego
posłucham twojej sugestii i powiem Pannie Weasley żeby częściej do ciebie
przychodziła.
STOP! CO?!
Minerwa aż
prychnęła śmiechem.
- Nie to
proponowałem, Albusie - zwróciłem mu uwagę.
- Dokładnie
to. Panna Weasley nie będzie przebywać tyle z bliźniakami i nie będą jej ci
psuć - odparł z pogodnym uśmieszkiem.
-
Kompletnie nie o to mi chodziło... - nie wiedziałem co powiedzieć. Chyba się wkopałem i to poważnie.
- Severusie,
musisz wiedzieć, że Panna Weasley sporo w życiu przeszła. Sam fakt, że mieszka
z wujostwem świadczy o tym. Przed jej pierwszym rokiem tutaj był u mnie Artur i
powiedział, że bardzo się z Molly martwią o nią czy sobie poradzi, ale okazało
się, że masz na nią świetny wpływ i wczoraj był u mnie Artur. Mówił że nigdy
nie widział jej szczęśliwszej - dodaał uśmiechając się do mnie ciepło.
Już miałem
coś powiedzieć, jakoś zaprzeczyć, ale nagle usłyszałem wybuch i ciasto stojące
dokładnie naprzeciwko mnie rozbryzgało się na milion kwaków oczywiście budząc
przy tym głównie mnie. Wszyscy uczniowie jedzący kolację w Wielkiej Sali
utkwili wzrok we mnie i zamarli. Słychać było jedynie parsknięcie śmiechu
Minerwy.
- Jak to
nic nie da to sam osobiście porozmawiam z tymi gówniarzami i gorzko tego
pożałują - warknąłem tylko do Dumbeldora i ruszyłem w stronę wyjścia. Spotkałem
się w progu z Weasley która dopiero szła na kolację, kiedy mnie zobaczyła
zaśmiała się w głos.
- Bawi cię
to, Weasley? - warknąłem zaciskając zęby z wściekłości.
-
Troszeczkę - stwierdziła pogodnie jak gdyby nigdy nic, stanęła na palcach i
zdjęła mi z nosa odrobinę ciasta. - Mniaaaaam... Jabłkowe - zauważyła oblizując
palec. - Mam nadzieje, że zostało jeszcze jakieś, które nie wylądowało na Pana
twarzy.
Zabije tą gówniarę. Po prostu zabije...
Szczęśliwa
siódemka
Trzydziesty
pierwszy październik. Trzydziesty pierwszy październik. Trzydziesty
pierwszy.... Co roku przychodził tak niespodziewanie. Trzydziesty pierwszy
październik tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku. Dzień śmierci
Lily. Jego ukochanej Lily. Żadnego dnia ze swojego życia nie pamiętałem tak
dobrze jak tego trzydziestego pierwszego października. Była wtedy podobna
pogoda jak teraz. Od kilku dni było paskudnie, zbierało się na srogą zimę, a
tego dnia rozpętała się okropna burza, która trwała cały dzień, a kolejnego
dnia było nagle tak spokojnie, cicho i wiosennie jak gdyby nic, jakby nic
takiego się nie stało i jakby wcale nie była już niemal astrologiczna zima. Syn
Lily, Harry musi mieć teraz z 6 lat...
Wziąłem
kolejny łyk whisky. Przerażała mnie myśl, że on tu kiedyś przyjdzie, do
Hogwartu, że zobaczę w nim Lily. Czemu nie mogłem zginać? Czemu nie mogłem
zginąć w czasie wojny? Pieprzony Potter. Pieprzony James Potter. On sobie
zginął bohatersko, a ja muszę żyć z myślą, że jej nie ma, że nigdy jej nie
zobaczę. Nawet czas kiedy mnie nienawidziła był lepszy niż to teraz, kiedy jej
nie ma, kiedy jest tylko pustka, tylko wspomnienie. Nie dość, że z nią był, że
go kochała, to jeszcze miał to szczęście umrzeć razem z nią. Czym sobie
zasłużył na tyle szczęścia? Czym?
- Emmm..
Panie Profesorze... Nieodpowiednia pora? - nagle z rozmyślań wyrwał mnie
dziewczęcy, lekko zachrypnięty głos.
Świetnie.
Weasley wychylająca się zza uchylonych drzwi. Fantastycznie. Tylko jej mi tu
brakowało. Schowałem natychmiast butelkę Ognistej.
- Czego
chcesz, Weasley? - warknąłem licząc, że mój nieuprzejmy ton ją odstraszy
aczkolwiek ta misja była z góry skazana na niepowodzenie, bo znałem Emily
Weasley ponad dwa lata i dobrze wiedziałem, że jej chyba nic nie odstraszy.
- Profesor
Dumbeldore... On.... Emmmm... Kazał mi wyszorować kociołki - odparła
uśmiechając się wymuszenie. Chyba liczyła, że przez ten uśmiech mnie nabierze.
- Masz mnie
za głupca, Weasley? Czego tak naprawdę chcesz? - warknąłem zniecierpliwiony.
- No mówię
Panu. Kociołki - odparła z większą mocą.
- W takim
razie możesz mnie zostawić w spokoju, bo wszystkie są czyste - odparłem i
ruszyłem do drzwi by je zamknąć po jej wyjściu.
- No
dobrze... - westchnęła. - Profesor Dumbeldore poprosił mnie żebym do Pana
zajrzała bo chyba jest Pan smutny - skończyła spuszczając oczy w dół.
- Nie
jestem, Weasley. Ja mam po prostu taki wyraz twarzy. A teraz wyjdź.
- Panie
Profesorze, nie smutni ludzie nie piją whiskey w środku tygodnia - powiedziała
i miała w oczach coś takiego, że gdyby to nie była irytująca, pyskata Weasley
to bym pomyślał, że to współczucie.
- A ty skąd
to niby wiesz?
Dziewczyna
przybrała barwę szkarłatu. Jej mina była bezcenna do tego stopnia, że niemal
mnie to rozbawiło.
- Dużo
czytam - odpowiedziała ze śmiechem.
- Słuchaj,
Weasley. Jeśli komuś powiesz... - zacząłem piorunując ją wzrokiem, ale nie dała
mi skończyć.
- Żartuje
Pan sobie? Jest Pan dorosły. Nie mam zamiaru na Pana donosić. Ale musi mi Pan
obiecać, że mi pan pozwolić wejść, bo obiecałam Profesorowi Dumbeldorowi, że
zobaczę jak się Pan czuje.
Westchnąłem
głęboko i wpuściłem tą małą zarazę do środka. Usiadłem znów przy moim biurku,
wyciągnąłem do połowy pełną szklankę Ognistej i zacząłem ją znów sączyć
przyglądając się Weasley czytającej wszystkie tytuły książek w mojej
biblioteczce. Musiałem przyznać, że od pierwszego roku poczyniła postępy w
ubiorze, choć nie nazwałbym jej sposobu ubierania się ładnym ani porządnym.
Miała na sobie czerwoną sukienkę zrobioną z za dużej męskiej koszulki
Gryfindoru, szary, rozpinany męski sweter, dwie różne skarpetki jedną białą w
czerwone serduszka, a drugą zdecydowanie dłuższą w pomarańczowe rąby, a na nich
zawiązane w cały świat znoszone trampki. Kilkakrotnie słyszałem co mówili o
niej moi Ślizgoni i nie były to pochlebne opinie sprowadzające się głównie do
jej pochodzenia i wyglądu. Podobno była bratanicą Artura Weasleya, ale nigdy
mnie to nie interesowało na tyle żeby sprawdzić coś na temat jej pochodzenia.
Słyszałem też, ale to już na spotkaniach kadry nauczycielskiej, że była bardzo
zdolną czarownicą. W zasadzie byłem w stanie w to uwierzyć, bo na Eliksirach od
początku radziła sobie zadziwiająco dobrze. Ciężko było jej jednak przykleić
łatkę, bo chociaż dobrze się uczyła to była typem chłopczycy, rozgramiała
przeciwników jako ścigająca, wszyscy ją dobrze znali, ale mimo iż była miła dla
wszystkich to była zbyt wycofana jak na typowego sportowca. Była niesamowicie
irytująca i upierdliwa, ale jedno trzeba jej było przyznać - była interesująca.
Dolałem
sobie jeszcze Ognistej.
Przysięgam, że jak ta mała ruda zaraza na mnie
naskarży to ją uduszę gołymi rękami -
pomyślałem biorąc łyk.
- Panie
Profesoooooooooorzeeeeeee..... - zaczęła nudzić robiąc duże oczy, które nie
wiem czy zdążyła zauważyć, ale nie działały na mnie.
- Czego
chcesz, Weasley?
- Mogę
pożyczyć jedną?
- Nie.
- Ale
dlaczego? - aż zmarszczyła brwi mówiąc to.
- Bo nie.
- Ale Panie
Profesorzeeee....
- Nie
znaczy nie, Weasley.
Dziewczynka
westchnęła po czym podeszła do mnie i bezceremonialnie wskoczyła mi dupskiem na
biurko po czym siadła po turecku i zaczęła się na mnie gapić. Starałem się to
ignorować, ale po jakimś kwadransie, kiedy dalej nie dawała za wygraną zaczęło
mnie to szczerze drażnić.
- Czego
chcesz, Weasley? - warknąłem na nią wściekle.
- Czemu
jest Pan smutny? - spytała łagodnie dalej patrząc się na mnie.
- Czy ty
musisz być taka irytująca? Już ci mówiłem, ja po prostu mam taki wyraz twarzy!
Myślałem,
że wybuchnę. Naprawdę. Nikt nigdy tak mi nie działał na nerwy czymkolwiek jak
ta Gryfonica samym swoim oddychaniem, a kiedy się odzywała to miałem ochotę ją
po prostu zabić.
-
Profesorze Snape! - krzyknęła na mnie niczym matka karcąca nieposłuszne
dziecko. - Już ustaliliśmy, że Pan jest smutny i proszę mi nie wmawiać niczego
innego. Pije Pan Ognistą przy swojej nieletniej uczennicy i to w środku
tygodnia. To coś mówi o Pana stanie - im dłużej mówiła tym bardziej jej głos
łagodniał na nowo. - Chcę Panu pomóc. Naprawdę i dobrze Pan wie, że nie jest
się Pan w stanie ode mnie uwolnić dopóki nie osiągnę celu - mówiąc to
uśmiechnęła się słodko. Ta dziewczyna to czyste zło. Przysięgam.
- Czemu Pan
jest smutny? I czemu Profesor Dumbeldore wiedział, że dzisiaj Pan będzie
smutny? - spytała patrząc się na mnie tymi swoimi wielkimi, bursztynowymi
oczami, które zdawały się przeszywać na wylot, czułem jakby ta dziewczyna znała
się na Legilimencji tak dobrze, że mimo mojego muru była w stanie dostrzec
każde moje wspomnienie. Było to dość przerażające.
- Dokładnie
siedem lat temu straciłem coś bardzo ważnego - odpowiedziałem wreszcie licząc,
że to jej wystarczy i pozwoli mi się dalej użalać nad sobą w samotności.
- Coś ważnego...
Ma Pan na myśli coś pokroju ulubionej książki, czy...
- Żartujesz
sobie Wasley?! - wybuchłem. Jednak wybuchłem.
- Była Pana
żoną? - spytała patrząc na mnie lekko spłoszona moim nagłym wybuchem.
- Chciałbym
- warknąłem będąc wciąż wzburzony zanim zdarzyłem pomyśleć. Potem dopiero
zdałem sobie sprawę, że ta mała ruda zaraza celowo wyprowadziła mnie z
równowagi żeby się więcej dowiedzieć. Nikomu nie opowiadałem o Lily, więc czemu
niby miałbym temu dzieciakowi? Teraz byłem wściekły tylko i wyłącznie na
siebie, że dałem się podejść jak dziecko.
- Czy
ona... - zaczęła nieśmiało Ruda.
- Tak,
Weasley. NIE ŻYJE. Najpierw wyszła za tego dupka, a teraz nie żyje od
pieprzonych 7 lat!
Puściły mi
już wszystkie hamulce. Wstałem i wykrzyczałem ostatnie zdania uderzając
pięściom o biurko tuż koło nogi Rudej. Nie wiem czemu tak zareagowałem. Może to
przez tą rocznicę, a może przez to, że Weasley mnie sprowokowała na początku, a
może dlatego, że byłem na siebie zły. A może po prostu wszystko na raz. Jednak
kiedy po wybuchu spojrzałem na Weasley omal jej nie rozpoznałem. Siedziała na
moim biurku z czerwonym nosem, mokrymi policzkami i czerwonymi załzawionymi
oczami.
- Co do...
- zacząłem, ale wtedy nagle dziewczyna zeskoczyła z biurka i przytuliła się do
mnie z całej siły.
- Tak mi
przykro Panie Profesorze. Tak mi strasznie przykro.
- Weasley,
co do... - zacząłem ponownie, ale nie skończyłem, bo zrobiło mi się jakoś tak
ciepło w środku. Nie pamiętałem kiedy ostatnio ktoś mnie przytulał, a ona
zrobiła to tak szczerze, że aż mnie to wzruszyło. Objąłem ją nieśmiało,
postanowiłem już dzisiaj dać jej spokój i dopiero od jutra znowu na nią
krzyczeć i nazywać irytująca Gryfonicą oraz Małą Rudą Zarazą.
Toaletowa
fontanna
Kolejny cudowny dzień w raju
- pomyślałem słysząc wybuch. Przeklinałem sam siebie za to, że marudziłem, że
jest nudno. Trzech Weasleyów. Trzech na raz. To nieludzkie po prostu. Dopiero
drugi rok z całą trójką na raz się zaczął, a ja już mam dość. Nie musiałem tego
widzieć, żeby wiedzieć, że to sprawka tych szarlatanów. Oni kiedyś naprawdę
zrównają tą szkołę z ziemią.
Kiedy
wyszedłem z gabinetu ruszyłem za tłumem, który doprowadził mnie do łazienki. A
raczej do korytarza, bo z łazienki już nie wiele zostało. Czerwona z
wściekłości Minerwa właśnie wyciągała za fraki sprawców całego zamieszania.
Jakiż byłem zdziwiony gdy okazało się, że to Fred, George i Emily Weasleyowie.
Włosy mieli nastroszone i cali byli czarni. W powietrzu unosił się zapach
spalenizny, a cały korytarz pełen był wody, natomiast jeśli chodzi o łazienkę
to została z niej tylko podłoga i część ścian.
- To co
zrobiliście było skrajnie nieodpowiedzialne, mogliście zginąć i... -
wrzeszczała na nich zwykle spokojna McGonnagal.
- Pani
Profesor, to moja wina. Bliźniacy próbowali mnie tylko powstrzymać -
powiedziała ze skruchą dziewczynka. - Przepraszam. Myślałam, że wyjdzie
inaczej.
No
naturalnie. Jak zawsze ta idiotka weźmie winę na siebie. Zawsze to robiła. Oni
broili, a ona brała winę na siebie. Westchnąłem pod nosem. Dobrze wiedziałem co
to dla mnie oznacza.
- Bardzo
się zawiodłam na Pani, Panno Weasley... - wycedziła Minerwa starając się
chociaż trochę opanować. - Taka dobra uczennica... Gryffindor traci dwadzieścia
punktów, a Pani Panno Weasley ma szlaban codziennie do końca tego półrocza
zaczynając od dzisiaj. A teraz rozejść się wszyscy. Przedstawienie skończone -
warknęła kobieta i uczniowie szepcząc zaczęli się powoli rozchodzić. Wszyscy
dobrze wiedzieli, że Emily tego nie zrobiła i chodziło tylko o to, że
McGonnagal obiecała, że jeszcze jeden taki wybryk, a rozważy wyrzucenie
bliźniaków ze szkoły, a ponieważ Emily się przyznawała, a nie miała dowodów, że
to nie ona to nie mogła nawet ich rodziców wezwać.
Westchnąłem
ciężko, podszedłem do Minerwy i pomogłem jej zabezpieczyć tą część żeby nie spowodować większych
zniszczeń, po dłuższej chwili udało nam się również zatamować rurę, która pękła
i tryskała z niej woda niczym z wielkiej fontanny.
Kiedy
wróciłem do Gabinetu. Weasley już tam była, siedziała na szmaragdowym fotelu,
na którym to zawsze siedziała kiedy przychodziła na szlaban, z herbatą w rękach
i czytała "Eliksiry dla zaawansowanych". Co prawda była dopiero na
czwartym roku, ale sama zauważyła, że rzeczy na poziomie czwartego roku są dla
niej zbyt proste, za to z tymi musiała się trochę pomęczyć.
- Panie
Profesorze... - zaczęła, ale jej przerwałem.
- Tak tak.
Wiem. Szlaban do końca półrocza. Widziałem to pobojowisko - powiedziałem
ściągając pomoczoną wierzchnią szatę.
Gryfonka
wzruszyła tylko ramionami.
-
Wyczyściłam już wszystkie kociołki, pomyłam podłogi i szkło, sprawdziłam czy
składniki do eliksirów nie są pomieszane i ułożyłam je w kolejności
alfabetycznej, a na biurku ma pan kawę. Mocna, czarna, dwie łyżeczki cukru -
powiedziała jakby od niechcenia i wróciła do czytania.
Aż się
zatrzymałem i spojrzałem na nią unosząc do góry brwi.
- Czyżbyś
próbowała mi się podlizać? - spytałem. - Zawsze marudzisz jak ci każe przynieść
mi kawę.
Gryfonica wywróciła
irytująco oczami.
- Nie.
Gdybym się próbowała podlizać do dałabym panu jeszcze do kawy szczyptę cynamonu
- odparła. - Wzięłam z kuchni przy okazji jak szłam sobie po herbatę.
Wzruszyłem
ramionami. W sumie co za różnica. Skoro i tak przesiaduje tu tylko Merlin raczy
wiedzieć ile to nich chociaż będzie przydatna.
Usiadłem
przy biurku, wyciągnąłem eseje piątego roku i westchnąłem ciężko. Czekały mnie
co najmniej trzy godziny męki. Wziąłem łyka kawy i... o dobry Merlinie. Mniam.
- Weasley.
Czy ja czuje tu cynamon? - zmarszczyłem brwi zbity z tropu.
Ta ruda
dziewucha spojrzała na mnie znad książki uśmiechając się niewinnie.
-
Taaaaaak....
- Czego
chcesz? - warknąłem.
- Bo tym
razem to jakby ta demolka to była moja wina.... Próbowałam uwarzyć Felix
Felicis... Ale to jest niewykonalne! -
wyżaliła się.
- Czy
ciebie do reszty pojebało Weasley?! - mogłaś wysadzić całą szkołę.
Miałem
ochotę ją zabić. Naprawdę. Jak mogła być tak lekkomyślna? Przecież mogła nas
wszystkich zabić.
- Rzuciłam
zaklęcie blokujące na kociołek, ale nie wytrzymało... Przepraszam...
- Weasley,
to jest naprawdę zaawansowany eliksir. Na Świecie jest mało czarodziei którzy
są w stanie go zrobić poprawnie. Nie przeceniasz się za bardzo?
- Ale ja
chce się nauczyć - marudziła robiąc minę jak obrażony przedszkolak.
Może jeszcze nóżką tupnij
- pomyślałem.
- Jak
zrobisz mi perfekcyjny Wywar Żywej Śmierci, a nie taki przeciętny jak ostatnio
i nie będziesz taka upierdliwa jak do tej pory to może się zastanowię, czy cię
nauczyć.
- Jest Pan
najlepszy - pisnęła z uśmiechem od ucha do ucha.
Jestem dla niej za dobry, zdecydowanie -
pomyślałem z westchniem. Jednak dobrze wiedziałem, że jak jej nie pokaże, że ma
szansę się nauczyć to będzie próbować dalej sama aż w końcu zrobi sobie albo
komuś krzywdę.
Korzystając
z chwilowej ciszy spowodowanej pełnym skupieniem Weasley nad czytaniem
receptury Wywaru Żywej Śmierci zabrałem się do poprawiania esejów. Jednak
wytrzymała tylko pół godziny.
- Panie
Profesorze.... - usłyszałem jej głos.
- Czego,
Weasley?
- Czy jak
Pan skończy to zagra Pan ze mną w szachy? - spytała.
- I tak
przegrasz znowu.
- Nie
szkodzi. Chcę spróbować. Ćwiczyłam ostatnio sporo.
- Dobrze,
ale potrzebuje jeszcze jakichś dwóch godzin na skończenie poprawiania esejów.
- To
poczekam. Idę na kolacje. Przynieść coś Panu?
- Hmmm...
Tak. Możesz mi przynieść trochę zapiekanki.
- A placka
dyniowego Pan nie chce?
- Nie.
- To Panu
przyniosę. Marnie Pan dzisiaj wygląda. Cukier Panu dobrze zrobi.
Zabije kiedyś to dziecko....
Duży
dzieciak
Weasley mnie zabije
- pomyślałem wypijając kolejną szklankę Ognistej. Nie było już prawie połowy
butelki. Zapytacie dlaczego się tym przejmuje. Otóż się nie przejmuje. To po
prostu stwierdzenie faktu. Ta dziewczyna miała tendencje zachowywać się jak
moja matka i krzyczaeć na mnie na przykład jak piłem, a ostatnio przesiadywała
u mnie prawie non stop. Głównie na szlabanach, ale nawet jak ich nie miała
zaczęła czasem przychodziła. Nie rozumiałem tego dziecka. Po co chciała
przesiadywać ze mną zamiast ze swoimi rówieśnikami, zamiast chodzić na imprezy,
zamiast cieszyć się swoją popularnością jako szkolna gwiazdeczka Quiddicha.
Nikt nie chciał ze mną siedzieć, a już na pewno nie powinna chcieć jakaś
małolata mająca całe życie przed sobą. Nawet jak byłem młody to praktycznie
nikt nie chciał ze mną siedzieć. Byłem dla nich zbyt nudny. Tak myślę
przynajmniej. Jedyną osobą, która miewała ochotę na moje towarzystwo była Lily.
Moja kochana Lily... Tylko ona widziała we mnie cokolwiek chociaż sama była tak
piękna i zdolna i mogła spędzać czas z kim chciała, a jednak znajdywała czas
dla mnie dopóki.... no właśnie. Dopóki nie doprowadziłem powoli do jej śmierci.
Zawsze dochodziłem do tego tematu w swoich własnych myślach co roku w rocznicę
jej śmierci. Dobrze wiedziałem, że to wszystko to moja wina. To ja wściekły i
zaślepiony poglądami Czarnego Pana nazwałem ją Szlamą, to ja nie wiedząc co
robię dałem mu przepowiednię skazującą jej syna na śmierć, to ja nie byłem w
stanie jej uratować. Jej śmierć to była tylko i wyłącznie moja wina i dobrze o
tym wiedziałem. Poczułem jak oczy mnie niesamowicie pieką od zbierających się w
nich łez. Nie chciałem płakać. Wypiłem na raz całą szklankę whisky. Poprzednie
dwie rocznice były lżejsze niż zwykle głównie przez... no dobrze, przez
Weasley, bo nie byłem sam, bo zajęła mnie czymś innym, bo miała taką zdolność,
że zdawała się doskonale rozumieć twoje problemy, lepiej niż ktokolwiek inny i
nie tylko ja tak uważałem, bo często widziałem jak jacyś Gryfoni przychodzą do
niej z płaczem, jednak co ciekawe chyba z nikim nie miała bliższej relacji. Nie
widziałem żeby miała jakieś przyjaciółki, przyjaciela, chłopaka czy cokolwiek.
Miała sporo znajomych, ludzie ją lubili, przychodzili do niej się wypłakać i
zwierzać, opiekowała się bliźniakami tak jak jej starszy kuzyn Charles nią
wcześniej, ale nie miała nikogo bliskiego. Przynajmniej tak to wyglądało.
Najczęściej widywała się... ze mną. Czy możliwym było, że byłem dla niej
najbliższą osobą? Nie... To nie jest możliwe. Skoro nawet Lily którą tak kochał
i o którą się tak starał wolała innego to czemu jakaś kompletnie przypadkowa
gówniara do której nawet nie pałał żadnymi pozytywnymi uczuciami mogłaby go
lubić? Po prostu była dla niego miła. Jak dla wszystkich.
Z resztą
gdyby naprawdę jej na nim zależało to przyszłaby dzisiaj, prawda? Tak jak w
zeszłym roku i dwa dni temu, a był już bardzo późny wieczór, a ona nie
przyszła, chociaż ostatnio przyszła zaraz po lekcjach.
Zagadka rozwiązana... Chciała być po prostu miła
- pomyślałem i mimowolnie wezbrał we
mnie jeszcze większy smutek, więc żeby nie myśleć o niej ani o Lily
postanowiłem zrobić to co potrafię najlepiej - spić się.
Kiedy humor
miałem już lepszy, kończyn nie czułem, wstawanie z fotela mogło mnie zabić, a w
głowie szumiało mi przyjemnie było około godziny pierwszej w nocy i wtedy
właśnie rozległo się pukanie.
-
Zapfraszam - wydukałem próbując opanować swój aparat mowy. Jakie było moje
zdziwienie gdy zobaczyłem w drzwiach Weasley. Włosy miała potargane bardziej
niż zwykle, a na bladej twarzy odznaczały jej się lekkie sińce pod jej
bursztynowymi oczami, które przepełnione były niepokojem.
- Panie
Profesorze... Ja przepraszam.... - wydukała.
- Zostaw
mnie f spokoju, Weasley. Nie jesteś mi potszebna
- Ja tak
bardzo przepraszam, Panie Profesorze... Naprawdę. Ja wiem, że powinnam była
przyjść. Ale Fred dostał strasznie wysokiej gorączki. Nie wiedzieliśmy co mu
jest. Zaprowadziłam go do Pani Pomfrey i ona nie mogła niczym jej zbić i ja tak
strasznie się bałam.... Nie mogłam go tam zostawić samego. Tak bardzo
przepraszam.... To się już więcej nie powtórzy. Obiecuje Panu. Tak bardzo
przepraszam - mówiła cicho i niesamowicie szybko jak na mój ówczesny stan, a
jej oczy zaszły szczerymi łzami. Nie rozumiałem kompletnie co się dzieje.
Dlaczego ona mnie tak przeprasza, dlaczego prawie płacze.
Podeszła do
mnie.
- Panie
profesorze... - zaczęła, ale wtedy zobaczyła niemal pustą butelkę Ognistej.
Myślałem, że na mnie nakrzyczy co mi się w sumie należało, ale ona zamilkła, a
ja zobaczyłem jak łzy powoli płynął po jej bladych policzkach. To było chyba
gorsze od jej krzyków. Po prostu stała nade mną i płakała, a ja czułem się jak
najgorszy z ludzi.
-Weasley,
bo... - zacząłem, ale ona mi przerwała.
- Jest Pan
w stanie iść sam? - spytała.
-
Żartfujesz sobie? - wybełkotałem i zacząłem wstawać, jednak nogi miałem jak z
waty i zaraz po podniesieniu się z fotela grawitacja zaczęła mnie ciągnąć w
dół. Weasley podbiegła i złapała mnie tak że zwaliłem się na nią. Pisnęła cicho
zapewne z powodu mojego ciężaru po czym wyjęła różdżkę i za pomocą zaklęcia
podniosła mnie do góry.
- Jak się
dostać do Pana sypialni stąd? - spytała beznamiętnie.
- Ale... -
zacząłem wskazując na butelkę.
- Już Panu
zdecydowanie wystarczy. A teraz proszę mi powiedzieć jak dostać się do Pana
sypialni. Proszę wziąć pod uwagę to, że jak mi Pan nie powie to pójdę z panem
tak przez całą szkołę do Profesora Dumbeldora.
Tak, ten
argument zdecydowanie do mnie przemawiał. Powiedziałem więc co chciała
wiedzieć, otworzyła przejście z gabinetu do sypialni i położyła mnie na łóżku.
Pomogła mi zdjąć tylko surdut zostawiając mnie w koszuli i spodniach, jednak i
tak czułem się z tym okropnie, kiedy czternastoletnie dziecko w mojej sypialni
pomagało mi ściągać surdut. Zdecydowanie był to dzień upokorzeń. Modliłem się
tylko żeby nikt tu przypadkiem nie wszedł i nie zobaczył mnie z ta małą, bo
wyglądało to tak okropnie, że sam sobie bym przyłożył. Było mi okropnie wstyd,
że dziecko musi się mną zajmować. Byłem nieodpowiedzialny i w sumie jakby ją
ktoś tu zauważył ze mną to dobrze by mi było. Zasłużyłem na to. Ta mała nie
jest mną. Wychowuje się w normalnej rodzinie. Możliwe, że pierwszy raz w życiu
widziała kogoś pijanego. To było bardzo prawdopodobne patrząc na jej reakcje. I
jeszcze na dodatek się mną zajęła. To było więcej niż nieodpowiedzialne z mojej
strony. To było okrutne.
Pełen
wyrzutów umienia obróciłem się na bok i zamknąłem oczy próbując uspokoić
kręcący się w zawrotnym tempie wszechświat i zasnąć. Słyszałem jak dziewczyna
jeszcze chwilę się tłucze w moich komnatach po czym rzuciła:
- Dobranoc,
Profesorze Snape - i wyszła pociągając nosem.
Poranek
kolejnego dnia nie należał do najłatwiejszych. Kiedy mój żołądek wreszcie
doszedł do siebie wziąłem szybki, zimny prysznic. Napiłem się szklankę wody
którą widocznie Weasley zostawiła wczoraj przy moim łóżku i znalazłem szybko
mój eliksir na kaca. Wypiłem duszkiem całą butelkę. Po godzinie objawy ustały.
Zostałem jedynie albo i aż z kacem moralnym. Nie mogłem przestać myśleć o
zapłakanej Weasley. Cała lekcje z pierwszym rokiem, a także z szóstym byłem
nieprzytomny. Po Lunchu na który nie zdecydowałem się pójść by jej nie spotkać
miałem jeszcze jedną lekcję, a potem miałem prowadzić Eliksiry dla jej
rocznika. Stresowałem się niesamowicie nie wiedząc nawet czemu. Mimo wielu
godzin przemyśleń wciąż nie mogłem zrozumieć czemu się tak nim zaopiekowała i
czemu tak płakała, a także nie mógłem przeżyć tego, że widziała mnie w aż takim
stanie.
Gdy
przyszła kolej na lekcję z czwartym rokiem zauważyłem, że mimo iż Weasley
siedzi dalej w pierwszej ławce gdzie zawsze to stara się na mnie nie patrzeć.
Nie odzywała się przez całą lekcję i chociaż jako jedna z niewielu dobrze
uwarzyła eliksir to nie cieszyła się z tego tak jak zawsze. Czułem coraz
większe i większe wyrzuty sumienia.
- Weasley -
zatrzymałem ją po zakończonej lekcji, gdy uczniowie już się zbierali. - Zostań
na chwilę.
- Ja...
Chciałbym cię prosić żeby nikt się nie dowiedział o tym co się wczoraj stało -
zacząłem, kiedy wszyscy już wyszli.
- Nie ma
problemu Panie Profesorze. Wiem, kiedy mam nic nikomu nie mówić - odparła
beznamiętnie patrząc na mnie kompletnie pustym wzrokiem.
- Jest coś jeszcze...
- zacząłem skrępowany. - Ja.... Ja chciałem cię przeprosić, że musiałaś mnie
oglądać w takim stanie. Jesteś moją uczennicą. Nie powinnaś była musieć.... -
jąkałem się. Nigdy nie byłem dobry w przeprosinach.
Dziewczynka
patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Ale co
Pan mówi? To ja powinnam pana przeprosić. To moja wina. Powinnam była przyjść.
Chciałam przyjść. Wiem jaki ten dzień jest dla Pana ciężki... To ja
przepraszam. To moja wina, że to wszystko się stało.... Przepraszam, Panie
Profesorze - wydukała, a jej oczy zaszły łzami.
No masz, znowu... I co ja mam teraz zrobić?
- Ja....
Jeśli mnie Pan przez to nie znienawidził do końca to jakby Pan się czuł znowu
smutny czy samotny to proszę mi dać znać to przyjdę. Wszystkim powiem, że idę
na kolejny szlaban. Tylko.... Proszę mnie nie nienawidzić - wydukała, a po jej
policzkach zaczęły płynąć łzy.
Nie
wiedziałem kompletnie co mam zrobić. Przecież ja jej nie nienawidziłem.
Happy
Valentines Day!
Walentynki,
walentynki.... Cóż za paskudne święto. Kto to w ogóle wymyślił? Nie można
odejmować uczniom punktów za całowanie się na korytarzach, wszędzie jest
czerwono, na około są wszędzie serduszka, wszyscy płaczą, albo ze szczęścia,
albo z rozpaczy. Wszystko jest takie słodkie, takie mdłe. Tylko narzygać na
środku. Nie rozumiałem, czemu wszyscy się z tego tak cieszą.
Owszem,
nigdy nie byłem zbyt towarzyski, ani uczuciowy, ale to już przesada. To nie
było ani trochę zabawne. Tym bardziej, że Dumbeldore celowo wyznaczył mnie na
nadzorowanie dekorowania Hogwartu. Ten stary plotkarz czasem bywał doprawdy
nieznośny. Wciąż pchał mnie do tej całej Weasley. Przecież to dziecko jeszcze.
Gorzej, irytujące dziecko. Normalnie nie znam chyba dziecka z większym ADHD. Jej
jest wszędzie pełno, a jak się dowiedziała, że pierwszy raz w tym roku będziemy
organizować walentynki to o mało się nie popłakała ze szczęścia i od razu się
zgłosiła do wszystkiego, co możliwe. Taaaak.... Do dekoracji też. Tak się
zastanawiam, czy jakbym sobie teraz podciął żyły to zdążyłbym się wykrwawić
zanim ta ruda zaraza zauważy, że mnie nie ma i tu przybiegnie. Raczej nie, a
poza tym wyszłoby na to, że próbowałem się zabić z powodu niespełnionej
miłości. Znając starego Dropsa i bliźniaków od Weasleyów skończyłoby się na
tym, że to właśnie w Emily tak bardzo się durzyłem. Sytuacja skrajnie
beznadziejna. No cóż. Trzeba to jakoś przeżyć.
Narzuciłem,
więc na siebie swoje ulubione czarne szaty i wyszedłem z gabinetu. Niechętnie
ruszyłem w stronę Wielkiej Sali gdzie mieli zacząć. Mijałem po drodze
trzymających się za rękę uczniów, całujących się na parapetach uczniów,
uciekających z płaczem do swojego dormitorium uczniów.... O taaaak. Gorzej
chyba nie będzie, pomyślałem, ale wtedy usłyszałem pogodny, nieco piskliwy
dziewczęcy głosik.
- Dzień
dobry, Panie profesorze!
Odwróciłem
się z niesmakiem i moje przypuszczenia okazały się prawdą. To była Weasley.
Trzymana w kolanach przez Olivera Wood'a wieszała na kinkietach czerwone i
różowe lampiony w Wielkiej Sali
Ciężko było
jej nie poznać po wiecznie rozczochranych rudych lokach odstających każdy w
inną stronę. Ubrana była w zwykły podkoszulek z nazwą jakiegoś mugolskiego
zespołu i... spódniczkę? W życiu nie widziałem jej w spódniczce. Jestem tego
pewien. Weasley była typem chłopczycy raczej, więc spódniczki, nawet takie
skromne jak ta którą miała na sobie nie były w jej stylu.
Jednak, co
do jej ubrania to zarówno koszulka jak i spódniczka były w kolorze krwisto
czerwonym (a w jakim by innym?) podobnie jak jej usta.... Chwila! Usta?
Zdziwiło
mnie to gdyż ona raczej się nie malowała, a tym razem jej rzęsy wydawały się
być o wiele bardziej czarne, a usta były krwisto czerwone, przez co zarwały się
być o wiele większe. W sumie musiałem przyznać, że co, jak co, ale usta miała
całkiem ładne.... STOP! Dość! Już ją
chciałem w ramach uspokojenia się ochrzanić za makijaż, kiedy przypominałem
sobie, że w walentynki uczennice z szóstego roku malowały usta na krwisto
czerwono, a im młodsze tym na jaśniejszy różowy. Z siódmego rocznika natomiast
miały mieć bordowe. Podobnie mieli chłopcy tylko, że z koszulami.
- Wesołych
Walentynek! – Zawołała do mnie jeszcze z uśmiechem. – Przyszedł Pan nam pomóc.
Tak, jak
się uśmiechała wyglądała nieco inaczej. Lepiej, bardziej pogodnie, przyjaźnie.
Może, dlatego cały czas się uśmiechała, a teraz, kiedy się umalowała odważniej
niż kiedykolwiek wyglądała... Tak doroślej. Jakby już nie była takim dzieckiem,
za jakie ją od zawsze uważałem.
Skrzywiłem
się jeszcze bardziej zaczynając rozumieć, jakie głupie mam myśli, ale
podszedłem do Weasley i patrzącego na nią od dołu Wooda, który swoją drogą
wyglądał głupkowato tak się na nią gapiąc z zarumienionymi policzkami i
bynajmniej nie było to spowodowane wysiłkiem. W końcu nie raz słyszałem rozmowy
chłopców. Także i te o Emily. Wiedziałem, że ostatnio kilku z moich Ślizgonów
zauważyło u niej jakieś zmiany i zaczęła im się podobać ta wkurzająca Gryfonka
i spiskowali oni żeby jak najbardziej upokorzyć Wood'a, który według nich
ewidentnie na nią leciał. Nie lubili go, bo był na wygranej pozycji. Przyjaźnił
się z nią.
Musiałem
przyznać, że moi chłopcy mieli racje. Kiedy rocznik Wood'a miał Eliksiry to
zawsze w tym samym czasie Emily wraz z kolegami miała trening Quiddicha i za
nic nie mogłem zmusić tego równie irytującego chłopaka żeby się skupił na
lekcji. Emily przynajmniej była dobra z Eliksirów, wręcz wybitna, aczkolwiek
wolałbym skonać niż jej to przyznać.
Wyminąłem
po drodze jeszcze kilka zakochanych par wieszających razem czerwone lampiony.
Jakimś cudem pokonałem odruch wymiotny i doszedłem do głównej koordynatorki,
która właśnie tłumaczyła jednej z dziewcząt żeby wieszała na zamianę czerwony i
różowy lampion.
- Mógłby mi
Pan podać ten lampion? – Poprosiła mnie Weasley z uroczym uśmiechem trzepocząc
zalotnie rzęsami, jak to miała w zwyczaju, gdy czegoś od kogoś potrzebowała.
Westchnąłem
głęboko wywracając oczyma i podałem jej stojący na podłodze różowy lampion
pomalowany w czerwone serduszka. Dziewczyna wzięła go ode mnie i chciała
powiesić go tak jak pozostałe, jednak, co drugi kinkiet był niego wyżej, więc
wyciągnęła jak najdalej ręce, co skutkowało tym, że podniosła jej się nieco
sukienka i zapewne od dołu było jej widać całe majtki, bo Wood zrobił ogromne
oczy i krok do tyłu. Emily była zmuszona puścić się kinkietu i tracąc nagle
oparcie w rękach gibnęła się do przodu. Wood nie chcąc by się przewróciła
starał się utrzymać równowagę i przechylić Emily do tyłu. W rezultacie
przewrócił się na podłogę z głośnym hukiem, a Weasley spadła prosto w moje
ramiona. Odruchowo ją złapałem.
Tak, odruchowo! Jak coś leci to to łapię.
ODRUCHOWO.
W każdym
bądź razie ta mała ruda zaraza wylądowała mi na rękach przerażona oplatając mi
szyję rękami. Wszyscy słysząc ogromny hałas, jaki wywołał Oliver Wood
przewracając się na krzesła i rozwalając je spojrzeli na nas i co dostrzegli?
Mnie
trzymającego na rękach przerażoną, przytuloną do mnie Weasley. Gdzieś z końca
wielkiej Sali rozległo się ciche „Uuuuu...", a potem śmiech. Byłem pewny,
że to bliźniacy.
Emily
rozejrzała się w szoku na około. Wszyscy milczeli i tylko się na nas gapili.
- Na
Godyka, Emily! Nic ci nie jest?! Ja... ja przepraszam... - zaczął z
przepraszającą miną Oliver zbierając się z podłogi.
Czekałem aż
dziewczyna mnie puści żeby ją odstawić na ziemię, ale ona ani myślała się mnie
puszczać. Patrzyła na około nieprzytomnym wzrokiem i przytulała się do mojej
piersi jakby to było jedyne bezpieczne miejsce na świecie.
- Weasley,
puść mnie, do cholery! – Warknąłem i dziewczyna nagle się ocknęła puściła mnie
momentalnie jak oparzona. Postawiłem ją natychmiast na podłogę i podbiegł do
niej młodszy o rok Wood wypytując czy nic jej nie jest, ale ona nie patrzyła na
niego tylko na mnie. I to patrzyła takim wzrokiem jakby dalej nie rozumiała do
końca, co się stało.
- Dziękuję
– powiedziała cicho po chwili.
- Bo i
jest, za co – odparłem jak zwykle uszczypliwie. – A ty, Wood następnym razem
patrz koleżance w oczy, a nie pod spódnicę... - syknąłem. – Odejmuję Gryffindorowi
50 punktów za molestowanie koleżanki i kolejnych 10 za niezdarność – dodałem,
po czym z trzepoczącymi szatami wyszedłem z Wielkiej Sali. Na wychodne
usłyszałem jeszcze tylko jak Emily krzyczy na Olivera. Nie chodziło jej
bynajmniej o to, że ją puścił tylko, że ją podglądał. Uśmiechnąłem się
mimowolnie z satysfakcją.
Paradoks
atrakcyjności
- Panie
Profesorzeeeee.... - zaczęła znów ta Mała Ruda Zaraza. Miała dzisiaj na
szlabanie czyścić kociołki, bo się ich sporo nazbierało, a ja liczyłem, że jak
będzie mieć zajęcie to spokojnie sprawdzę eseje, jednak ona nie była w stanie
wytrzymać nawet godziny w milczeniu.
Dobrze, że już jutro się zaczyna przerwa
świąteczna - pomyślałem.
- Czego
chcesz, Weasley? - warknąłem nie odrywając wzroku od kartki i biorąc łyk kawy.
- Czy uważa
Pan, że jestem atrakcyjna?
Aż się
niemal zakrztusiłem.
- Weasley!
Co to jest za pytanie?!
- Niech Pan
odpowie - powiedziała obojętnie nie obdarzając mnie nawet wzrokiem, a całą
swoją uwagę skupiając na kociołku, który szorowała.
- Wesley,
jestem twoim nauczycielem. Nie wypada żeby.... - zacząłem, ale nie dała mi
skończyć.
- Załóżmy
hipotetyczną sytuacje, że mnie Pan nie uczy. Widzi mnie Pan na ulicy. I co Pan
myśli? - wreszcie przeniosła na mnie swój wzrok.
Nie miałem
pojęcia co mam powiedzieć. Nigdy nie zastanawiałem się zbytnio nad jej
wyglądem, jednak, kiedy teraz patrzyłem na nią jak siedzi po turecku na
podłodze z kociołkiem na kolanach, z niedbale poluzowanym Gryfońskim krawatem,
rozpiętą zdecydowanie na za dużo guzików koszulą, a jej twarz okala gąszcz
niesfornych ognistych loków musiałem przyznać, że zdecydowanie różniła się od
tej małej chudej Gryfonki, która przyszła do mnie z Pomfrey sześć lat temu,
jednak mimo wszystko wciąż była dzieckiem. Nie uważałem, że nie może się nikomu
podobać, ale jakby nie wyrosła i jakby się nie zmieniła to wciąż była
dzieckiem.
- Nie
jesteś w moim typie po prostu - odparłem wymijająco.
- A jaki
jest Pana typ? - nie dawała za wygraną Ruda.
- Podobają
mi się po prostu zdecydowanie bardziej kobiece kobiety - odparłem mając
nadzieje, ze nie zacząłem się czerwienić. Okropnie czułem się rozmawiając z nią
o tym jakie kobiety mi się podobają.
- Ale co to
znaczy "kobieca kobieta". Czy nie każda kobieta jest kobieca
chociażby tylko dlatego, że jest kobietą?
- Dobry
Merlinie! Weasley, coś ty się tak uczepiła tego tematu?
- Po prostu
jestem ciakawa
- Kobieca
kobieta jest delikatna, maluje się, nosi sukienki i nie bije na przykład ludzi
tak jak ty dzisiaj.
-
Profesorze Snape, to się nie liczy. Należało im się. Dogryzali mi - wyjaśniła.
- No niby
co ci takiego powiedzieli? - spytałem częściowo z ciekawości, a częściowo chcąc
zmienić temat.
- Spytali
czy wszystkim Ślizgonom daje dupy czy tylko Panu - odparła z pełnym spokojem.
- Co? -
gdybym miał w tym czasie kawę w ustach to tym razem na pewno bym się
zakrztusił.
- No widzi
Pan. Należało im się... - odparła.
- Którzy to
byli tacy mądrzy? - spytałem wściekły
- Mulciber
i jakiś młody, którego nie znam.
- Ślizgoni cię tak zapytali? - byłem w szoku.
Znaczy nie żeby Ślizgoni jakoś uwielbiali Weasley, ale to pytanie brzmiało jak
zadane przez Gryfona z urażoną dumą.
- Tak, bo
jak stwierdzili chcieli spróbować co Pan tak lubi
- Dobry
Merlinie. W takim razie zdecydowanie im się należało. Ja już sobie z Mulciberem
porozmawiam. Albo najlepiej od razu z jego ojcem.
- To nic
nie da. Z resztą przyzwyczaiłam się już trochę, że raz na jakiś czas jakiś
Ślizgon mnie tak zaczepia. Nie ma tragedii. Poza tym pomógł mi Finnigan. Często
mnie do Pana odprowadza żeby nikt mnie nie zaczepiał.
- Hmmm....
To miło z jego strony - odpowiedziałem. - Ale mogłaś mi powiedzieć wcześniej to
bym z nimi porozmawiał.
- Nie ma
sensu. Takich ludzi jest naprawdę nie wiele. Większość Slizgonów mnie nawet
lubi jak na Gryfonkę - odparła.
Zapadła
cisza w której było słychać tylko szorowanie szczotki o powierzchnię kociołka.
Nie wiedziałem, że moi Ślizgoni mówią jej takie rzeczy. Nawet jeśli to była
garstka to te słowa były naprawdę okropne i nie mam pojęcia skąd im to przyszło
w ogóle do głowy. Po chwili podczas której przygotowywałem sobie reprymendę dla
tych bezmózgów Weasley znów się odezwała.
- Panie
profesorze... - zaczęła. Była dzisiaj jakaś nieswoja. Taka przygaszona i
dziwnie spokojna.
- Tak?
- Co by Pan
zrobił gdyby kolegował się Pan z kimś i naprawdę go bardzo lubił, a ta osoba
nagle wyznałaby Panu miłość?
- A o kogo
chodzi? O Finnigana? - spytałem. Czyżby Emily się zakochała i to stąd było jej
to dziwne pytanie o atrakcyjność?
- Tak.
Dzisiaj jak mnie do Pana zaprowadził mi to powiedział - odparła dalej na mnie
nie patrząc skupiona tylko i wyłącznie na kociołku.
- Nie sądzę
żebym był najlepszą osobą do udzielania porad sercowych.
- Ale ja
nie mam kogo się zapytać... Niech Pan mi powie co ja mam robić.
Westchnąłem
tylko. Naprawdę byłem najgorszą możliwą osobą do udzielania rad w tej kwestii.
- A podoba
ci się?
-
Kompletnie nie - odparła bez zastanowienia i nagle w końcu spojrzała mi w oczy.
- To co byś
nie zrobiła to będzie mu przykro. Więc najlepiej to zrobić szybko, na osobności
i prosto z mostu. Jak odklejanie plastra - byłem z siebie dumny. Udzieliłem jej
chyba nawet nie najgorszej rady.
- Myśli
Pan, że coś ze mną nie tak? - spytała patrząc mi dalej w oczy.
- Sporo
rzeczy jest z tobą nie tak, Weasley - stwierdziłem z westchnieniem. - Ale masz
prawo nie odwzajemniać czyichś uczuć - dodałem już na poważnie.
- Ale
Finnigan jest ode mnie starszy, jest Prefektem razem ze mną, dobrze gra w
Quiddich'a, jest dość inteligentny i bardzo przystojny i dziewczyny mówią, że
ma uroczy akcent. W ogóle podoba się wielu dziewczynom. Więc czemu się nie
podoba mnie?
- Weasley,
każdemu podoba się coś innego.
- Ale mnie
się nikt nie podoba. Znaczy nikt kto podoba się innym dziewczynom w moim wieku.
W sensie widzę jak ktoś jest przystojny i w ogóle, ale w żaden sposób mnie to
nie pociąga. Wszyscy chłopcy których znam wydają mi się tak kompletnie
nieinteresujący, albo nadają się tylko na kumpli. Myślałam że to działa w dwie
strony. Jak mnie się nikt nie podoba to ja też nikomu. W końcu jedyna osoba
która jest w jakikolwiek interesująca w tej szkole kompletnie nie jest
zainteresowana mną, więc nie mogę być zbyt atrakcyjna - mówiła nie patrząc na
mnie nawet.
- Weasley,
posłuchaj mnie. Nie wiem czemu wybrałaś mnie na takie zwierzenia, bo jeśli
chodzi o uczucia i związki to jestem najgorszą możliwą osobą do udzielania rad,
ale wiem jedno. Tak to już w życiu bywa, że jedni zakochują się w tobie,
chociaż nawet nie uważasz się za atrakcyjną, a ty zakochujesz się w innych,
którzy nic ciekawego w tobie nie widzą, a potem zazwyczaj spotyka kogoś z kim
czujesz to samo
-
Zazwyczaj? - spojrzała na mnie przerażona.
- No ja na
przykład nigdy kogoś takiego nie spotkałem, ale ty się nie martw, to rzadko się
zdarza. Jesteś młoda, ładna, wygadana... Na pewno szybko sobie kogoś znajdziesz
- nie wiedzieć czemu mówiąc te słowa posmutniałem jakoś.
- Chcesz
sobie zrobić przerwę na to żebym cię rozgromił w szachy w ramach kary za
kazanie mi rozmawiać o czymś na czym się nie znam?
Teraz
uśmiechnęła się już szczerze promiennie jak zawsze.
- Oczywiście, Panie Profesorze.
Pierniczki
Święta
zleciały mi jak zawsze szybko na czytaniu i piciu ajerkoniaku. O tak. To była
najlepsza ze świątecznych potraw. Nie obchodziłem świąt od śmierci matki, a ten
czas wykorzystywałem na czytanie w samotności i picie tego cudownego napoju.
Jednak każde lenistwo musi się kiedyś skończyć. Moje skończyło się właśnie
dzisiaj.
Był już
wieczór, wszyscy włącznie ze mną byli już z powrotem w Hogwarcie. Czytałem
jedną z książek, które nie zdarzyłem dokończyć w domu. Wtedy usłyszałem pukanie
do drzwi. Westchnąłem ciężko.
- Wejść.
- Dobry
wieczór, Profesorze Snape - usłyszałem dobrze znany mi niski, lekko zachrypnięty
kobiecy głos.
- Kiepska
pora, Weasley. Jestem zajęty.
- Nic
nowego - stwierdziła pogodnie. - Przyniosłam Panu pierniczki, które robiłyśmy z
moją małą kuzynką, Ginny i ciocią Molly.
Podniosłem
na nią wzrok. Wyglądała jakoś inaczej. Miała na sobie szmaragdową, dobrze
dopasowaną u góry sukienkę z luźno puszczonym zwiewnym materiałem u dołu, który
był zdecydowanie niebezpiecznie krótki. Na nogach zamiast znoszonych trampek
miała na sobie delikatne czarne baletki. Jej włosy wydawały się mniej
nastroszone niż zawsze jakby je uczesała wreszcie. A jej twarz... Miała
bardziej różowe policzki, pomarańczowo-czerwone usta, zdecydowanie pomalowane
kilkoma odcieniami brązu powieki i ciemne, długie rzęsy. Dziwne. Malowała się
tylko na jakieś okazje i to zawsze o wiele delikatniej niż teraz i chyba nigdy
jej nie widziałem żeby wyglądała tak dziewczęco. Zdecydowanie dziwne.
- Udało mi
się kilka Panu odratować, bo bliźniacy zjedliby wszystkie - powiedziała z
uśmiechem.
- To się
ciesze - odparłem. - Możesz mi postawić na biurku - dodałem po czym wróciłem do
czytania.
Dziewczyna
stała tak jeszcze chwilę w miejscu w bezruchu po czym szybko podeszła do mojego
biurka, położyła zawiniątko i niemal wybiegła z mojego gabinetu. Miałem
wrażenie, że usłyszałem szloch za drzwiami. Musiałem się przesłyszeć. W końcu
jak przyszła była uśmiechnięta, a ja nie powiedziałem nic wrednego dla odmiany.
Mr.
Brightsite
Siedziałem
właśnie w swoim gabinecie i sprawdzałem prace pierwszoroczniaków i... było cicho.
Za cicho. Czułem, że coś jest nie tak. Ta cisza... Zacząłem się zastanawiać od
kiedy tu jest tak cicho i doszedłem do wniosku, że od świąt. Minął już prawie
miesiąc, a Weasley była tu zaledwie dwa razy żeby wyczyścić kociołki w
milczeniu i wychodziła. Zero dziwnych rozmów, zero nudzenia mnie o grę w
szachy, zero śpiewania z gramofonem, zero nudzenia mnie żebym ja czegoś
nauczył. Coś było nie tak. Zdecydowanie. Nawet nie było jej kiedy bliźniacy
zrobili swój najnowszy kawał. Jednak nie wiedziałem co sie mogło stać i czemu
unikała mnie. Zawsze jak coś się działo to ukrywała się u mnie, a teraz i jest
nieswoja i rzadko tu przychodzi.
Czym ty się w ogóle przejmujesz? Masz wreszcie
spokój - zganiłem się w myślach.
Jednak
kolejnego dnia dane mi było się dowiedzieć czemu tak rzadko ją widuję i to
bardzo boleśnie. Szedłem wtedy korytarzem na nocny obchód i zobaczyłem na
parapecie jakąś całującą się parkę. Ona ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę
i siedziała na parapecie z rozchylonymi nogami, a on stał pomiędzy jej nogami i
całował ją w usta. Jedną dłoń miał na jej udzie a drugą opierał się o okno.
Ucieszyłem się na ten widok, bo miałem beznadziejny humor a odjęcie punktów
zawsze mi poprawiało nastrój. Podszedłem bliżej i odchrząknąłem. Parka odlepiła
sie od siebie i.... O dobry Merlinie! To była Emily Weasley i jeden z moich
Ślizgonów, Tony Stevenson. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego.
- Co to ma
być do cholery za obściskiwanie się po nocy na korytarzu?! Gryffindor i
Slytherin tracą po dwadzieścia punktów. A teraz się natychmiast do swoich
dormitoriów - warknąłem ledwo się powstrzymałem żeby nie zacząć się na nich
wydzierać.
- Ale Panie
Profesorze, bo... - zaczął Ślizgon.
- Nawet
mnie nie wkuwiaj bardziej Sevenson. Do dormitorium marsz - nie wytrzymałem i
podniosłem w końcu na niego głos.
Gryfonka
zeskoczyła z parapetu jak gdyby nigdy nic, podeszła do Stevensona cały czas
patrząc mi wyzywająco w oczy.
- Dobranoc,
kochanie - powiedziała do niego i pocałowała go namiętnie na pożegnanie.
- Dobranoc
Profesorze Snape - mruknęła jeszcze pod nosem i udała się w stronę wieży
Gryffindoru.
Nie mogłem
w to uwierzyć. Weasley i mój ulubiony uczeń. No świetnie. Po prostu
fantastycznie. Zdecydowanie miałem ochotę komuś przyłożyć. Wiem, że nie
powinienem był tak reagować, ale nie umiałem reagować inaczej. Po prostu byłem
wściekły ponad wszelką miarę. Oni po prostu nie powinni być razem i tyle i wiele
bym dał za możliwość zakazania im tego. Przecież ona go sprowadzi na złą drogę.
Już to robi! Prefekt Naczelny nie może obściskiwać się w nocy na korytarzu z
nikim a już na pewno nie z jakąś tam Weasley.
Kolejnego
dnia zaczynałem lekcją z siódmym rokiem Slytherinu i Gryffindoru.
- Kto mi
powie jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym?
W sali
pojawił się las rąk, jednak ja wiedziałem kto mi odpowie na to pytanie i taa
osoba nie podniosła reki.
-
Stevenson.
- Yyyy...
- No to
może coś innego. Stevenson, jak rozróżnisz Fasolkę Sopophorusa od jagody
jemioły?
- Yyyyy...
po kolorze?
- Źle. To
może coś prostszego... W jakim kraju naturalnie rośnie najwięcej Skrzeloziela?
- Yyyy... W
Rumuni?
- Nie
ośmieszaj się już nawet Stevenson. Proponuje ci zamiast obściskiwać się w nocy
na korytarzach z Gryfonkami wziąć się do nauki. Twoja wybranka przynajmniej
byłaby w stanie odpowiedzieć na te podstawowe pytania. Chciałeś zostać Aurorem,
prawda? Życzę powodzenia na OWTM'ach - dodałem, a wredny uśmieszek jakoś
mimowolnie wpełzł mi na usta. - Koniec zajęć. Rozejść się i nie zapomnijcie o
esejach na jutro - warknąłem.
-
Merlinie... Co on taki wściekły dzisiaj? - usłyszałem szept jednej ze
Ślizgonek.
- Pochwal
się Stevenson co przeskrobałeś! - usłyszałem jak za drzwiami woła jeden z moich
uczniów z rozbawieniem.
Głupie gnojki. Po prostu się nie uczy.
Po jeszcze
jednej lekcji z drugą częścią siódmego roku zegar oznajmił czas na lunch.
Udałem się więc w stronę Wielkiej Sali. Na korytarzu spotkałem między innymi
Weasley, stała ze Stevensonem i bliźniakami i rozmawiali, w jednym momencie
nasze spojrzenia się skrzyżowały, a w kolejnym całowała Stevensona zdecydowanie
zbyt namiętnie żeby uznać to za zwykłego niewinnego buziaka.
Czy ta gówniara to robi specjalnie?
Podszedłem
do nich wściekły i za pomocą jednego ruchu różdżką rozdzieliłem ich. Bliźniacy
wybuchnęli śmiechem.
- Chyba
wyraziłem się jasno na temat obściskiwania się na korytarzu - warknąłem na nią
wściekle, jednak Ruda wzruszyła tylko obojętnie.
- Oboże...
Ale Pan jest zazdrosny - wydusili bliźniacy nie przestając się śmiać.
-
Gryffindor traci dziesięć punktów, a was Panowie zapraszam dzisiaj po lekcjach
na czyszczenie kociołków to sobie przemyślicie waszą teorię - odparłem tonem
głosu o temperaturze zera bezwzględnego i oddaliłem się w stronę Wielkiej Sali.
Jednak to
nic nie dało na dłuższą metę. Za każdym razem jak widziałem Weasley na
korytarzu to obściskiwała się ze Stevensonem i coraz więcej uczniów zaczęło
szeptać po kątach, że podobno jestem zazdrosny o Stevensona. Po kilku
tygodniach plotki ewoluowały, że podobno Weasley miała ze mną romans i mnie
zostawiła, bo sie zakochała w Stevensonie i teraz jestem wściekły, że mnie
zostawiła dla młodszego. Już nie miałem na to wszystko siły. Słyszałem te
szepty, czułem spojrzenia. To było gorsze niż kiedy w szkole znęcali się nade
mną Huncwoci, bo wtedy dostało mi się z dwa, trzy razy na rok, a tak to miałem
raczej spokój a teraz cały czas słyszałem szepty, widziałem spojrzenia. Nie
mogłem tego nieść. Chciałem być anonimowy i przerażający jak dawniej. I jeszcze
Weasley liżąca się wszędzie z tym niedorozwojem umysłowym.
I jeszcze ta pierdolona cisza! -
pomyślałem siadając w fotelu.
No już
naprawdę nie mogłem i gówno mnie obchodziło, że jest środek tygodnia.
Wyciągnąłem butelkę Ognistej i nalałem sobie szklankę. Wypiłem całą jej zwartość
na raz. Nalałem sobie kolejną, następną i jeszcze jedną i jeszcze trochę, a
potem otworzyłem kolejną butelkę...
Obudziłem
się w swoim łóżku. Ostatnie co pamiętałem to otwarcie drugiej butelki Ognistej.
Podniosłem kołdrę. Byłem w swoim ubraniu, zdjęty miałem tylko surdut i buty.
Pomyślałem, że pewnie się doczołgałem jakoś do łóżka. Przestałem się łudzić,
gdy zobaczyłem szklankę wody i mój eliksir na kaca na komodzie. Poczułem
znajomy ucisk w żołądku i... na szczęście Weasley położyła miskę koło łóżka tak
jak zawsze.
Zdecydowanie
powinienem przestać tyle pić - pomyślałem czując jak mój żołądek się uspokaja.
Wypiłem szklankę wody i czując, że wszystko w miarę się unormowało wypiłem mój
eliksir. Posprzątałem po sonie i usiadłem na łóżku. Nawet mój eliksir nic nie
pomoże na zwyczajne niewyspanie. Upicie się wczoraj było skrajnie
nieodpowiedzialne. Tym bardziej, że przyszła do mnie Weasley i znowu mnie
takiego widziała. Dobrze wiedziałem, że to ona, bo poza mną tylko ta irytująca
Gryfonka wiedziała jak dostać się do mojej sypialni, poza tym zawsze kiedy się
spiłem robiła wszystko identycznie. Jakby się tak zastanowić to za każdym razem
jak Weasley się mną zajęła obiecywałem sobie, że już więcej się tak nie spiję i
że nie zobaczy mnie więcej w takim stanie, bo to zakrawa o patologię żeby
dziecko musiało się opiekować dorosłym pijanym facetem. Ostatnio dość dobrze mi
szło. Już prawie dwa lata się nie spiłem. Aż do wczoraj.
Gratuluje, Severusie
- pomyślałem wściekły sam na siebie.
Usłyszałem
ciche pukanie po czym ktoś z zewnątrz wyciągnął odpowiednią książkę i po chwili
w mojej sypialni pojawiła się dobrze mi znana ruda czupryna.
- Jak Pan
się czuje? - spytała. Jej głos był łagodny. Ostatnio jak do mnie mówiła to
tylko i wyłącznie ostrym tonem, albo lodowatym wręcz, a teraz była taka
zwyczajna, jak wcześniej.
- A jak
myślisz, Weasley? - warknąłem rozdrażniony. Było mi tak strasznie wstyd, że
unikałem jej wzroku.
- Panie
Profesorze... Co się stało? - spytała. - Jeszcze nie widziałam Pana aż tak
pijanego. Pan prawie w ogóle wczoraj nie kontaktował.
Tak, dobij
mnie jeszcze bardziej. Czy ktoś wymyślił eliksir na kaca moralnego?
- Nie muszę
mieć powodu żeby pić, a ty za chwilę zaczynasz zajęcia i ja z resztą też, więc
wyjdź, bo muszę się przygotować - warknąłem starając sie brzmieć najbardziej
oschle jak tylko potrafię.
Dziewczyna
wyszła bez słowa.
"Quit crying your eyes out, and baby come
on"
Wszedłem do
gabinetu, zdjąłem wierzchnią szatę, rozpiąłem dwa górne guziki od surduta i
usiadłem za biurkiem. Nadeszła pora na sprawdzanie wypracowań. Tym razem padło
na drugi rocznik. No to zaczynamy zabawę.
Pierwsza
praca - Ernest Dalby. "Kamień
księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a.
Używany jest głównie do wykonywania eliksiru..."
Chwila. Stop.
Wstałem,
złapałem za różdżkę i zatrzymałem zegar, który wisiał na ścianie tykał
irytująco.
Tak o wiele lepiej
- pomyślałem.
"Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a
Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania Amortencji oraz..."
Nie no tak się nie da pracować...
Podłożyłem
maleńką karteczkę pod swój fotel, bo miałem wrażenie, że jest minimalnie
krzywo.
"Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a
Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania Amortencji oraz..."
Wtedy zza
ściany usłyszałem przechodzące i rozmawiające ze sobą dzieciaki i kompletnie
zapomniałem co czytałem.
Położyłem
pergamin na biurku zrezygnowany. Kompletnie nie mogłem się skupić od kilku dni.
Było tu cicho... Za cicho. Zdecydowanie. Nigdy nie myślałem, że będzie mi to
przeszkadzać, ale przez tą cisze nawet najmniejszy szmer mnie dekoncentrował.
To wszystko wina tej głupiej Gryfonicy. To przez Weasley przyzwyczaiłem się do
skupienia w hałasie, przy dźwięku radia i muzyki puszczanej z jej gramofonu, a
teraz kiedy od tygodni nie przychodzi to nie mogę się kompletnie skupić. Pewnie
wreszcie zrozumiała, że jej przesiadywanie tu mnie drażni, albo zrezygnowała z
uczenia się dodatkowych rzeczy na rzecz zostania Panią Stevenson. Zupełnie nie
rozumiałem co ona w nim widzi. Był taki... prymitywny. Dziewczyny, imprezy,
Quiddich i wiedza na bardzo przeciętnym poziomie. Był dla niej zdecydowanie za
głupi. Znaczy nie to żeby ona była jakaś mega inteligentna, ale ten prymityw
nie reprezentował sobą nic wartego zachodu. Jakby się tak zastanowić to Weasley
nie przyszła tu od miesiąca. Ostatnio była tu po tym jak się spiłem, a tak to
widywałem ją tylko na Eliksirach, ale się przestała na nich odzywać, albo na
korytarzach jak się obściskuje z tym całym Stevensonem. Jak on został Prefektem
Naczelnym do cholery?! A no tak, przez moje polecenie. Cholera.
"Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a
Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania..."
- próbowałem wrócić do pracy.
Dobra, pierdole to
- pomyślałem rzucając pergaminem. - Pierdolę
cię, Dalby! Pierdolę ciebie i cały twój rocznik!
Nie
rozumiałem czemu mój spokój został zachwiany, nie rozumiałem skąd ta agresja we
mnie ostatnio.
Nalałem
sobie szklaneczkę Ognistej wyciągniętej z biurka. Już nawet się nie
patyczkowałem żeby ją ukrywać. Jakby się tak nad tym zastanowić to ostatnimi
czasy nie nadążałem żeby ją ukrywać i powoli kończyły mi się zapasy...
Wziąłem łyk
żeby przestać o tym myśleć i jeszcze jeden i kolejny. Jej kolor był identyczny
jak oczy Emily. Znaczy... Weasley.
Westchnąłem
ciężko. Musiałem przyznać, że brakowało mi jej trochę. Jej przerywania mi,
miliona często bezsensownych pytań, jej głośności, jej śpiewania razem z
radiem, tego jak przynosiła mi moje ulubione ciastka na przeprosiny, kiedy
przesadziła z byciem irytującą, jej uporczywych prób wygrania ze mną w szachy,
cynamonu w kawie...
Stop. Dosyć. Brzmisz jak gówniarz. Nie rozczulaj
się nad sobą. To tylko jakaś kolejna gówniara. Uczysz takich setki co roku.
Nalałem
sobie jeszcze jedną szklankę i nie patrząc na nią wypiłem ją za jednym razem,
potem nalałem sobie jeszcze jedną i kiedy byłem już rozluźniony i moje myśli
były na dobrym torze podniosłem pergamin i wróciłem do biednego Pana Dalby.
"Kamień księżycowy został wydobyty po raz
pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania
Amortencji oraz Eliksiru Słodkiego Snu."
Błąd -
zauważyłem z satysfakcją. - Używa się do Eliksiru Spokoju. Jakbyś podał
komuś Eliksir Słodkiego Snu z kamieniem księżycowym to mógłbyś go zabić, Dalby.
"Właściwościami Kamienia Księżycowego w
surowej formie..."
Wtedy nagle
otwarły się drzwi i do mojego gabinetu wbiegła ruda dziewczyna. Jej mundurek z
logiem Gryffindoru na krawacie był cały wymięty, koszulę miała prawie całą
rozpiętą tak, że było jej widać kawałek czarnego, koronkowego stanika, biały
materiał koszuli spadał jej z jednego ramienia odsłaniając jasną, pokrytą
drobnymi piegami skórę. wyglądała jakby uciekała przed czymś przez Zakazany
Las, bo nie dość, że była cała wymięta i potargana to policzki, nos i oczy
miała całe czerwone, ciężko oddychała i cała twarz świeciła jej się od łez
które nie przestawały wypływać z jej oczu.
- Weasley!
Co tu się wyprawia? - spytałem zdezorientowany.
-
Przepraszam.... - chlipała. - Przepraszam.....
Cała się trzęsła.
Kompletnie nie rozumiałem co tu się dzieje.
- Weasley,
liczę na wyjaśnienia - warknąłem stanowczo wstając.
Dziewczyna
podbiegła do mnie i przytuliła się mocno. Ściskała mnie za szaty jakby była
naprawdę przerażona. Poczułem dziwną ochotę żeby ją przytulić, pogłaskać po
głowie i uspokoić, jednak na szczęście udało mi się odgonić od siebie tą myśl.
Złapałem ją za ramiona i odsunąłem, a raczej odczepiłem od siebie. Podniosłem
jej do góry podbródek tak żeby spojrzeć w jej oczy. Zdecydowanie wyglądała na
przerażoną. Zaczynałem się niepokoić.
- Weasley,
co się stało? - spytałem zniecierpliwiony.
Jednak
odpowiedziała mi cisza i pociąganie nosem. Po jej policzkach płynęło dalej całe
morze łez. Cała się trzęsła. Nic nie mówiła. Przeczuwałem najgorsze. Materiałem
koszuli delikatnie zasłoniłem jej ramię i fragment piersi.
- Czy to
Stevenson?
Dziewczyna
spuściła wzrok. Wiedziałem, że to on.
- Jak ja
kurwa dorwę tego gówniarza! No kurwa zabije! - wrzasnąłem kopiąc w swoje własne
biurko. Złapałem szybko za różdżkę i już chciałem wyjść zabić tego gnojka,
który próbował skrzywdzić tą niewinną dziewczynę, gdy nagle usłyszałem jak
wydukała przez łzy:
- Nie
- Co nie?!
Co nie? Ja się kurwa nie godzę na takie zachowanie. I mnie kurwa nie obchodzi
czy mu się udało czy nie. Zabije tego gnoja!
- Panie
Profesorze, to nie tak. Ja sama chciałam... - wymamrotała.
Wtedy to
mnie wmurowało w ziemię. Znów podniosłem jej podbródek zmuszając ją tym samym
żeby spojrzała mi w oczy.
- Weasley,
nie musisz go bronić, słyszysz? Zrobił ci krzywdę i nie ma znaczenia czy mu się
udało czy nie. Musi ponieść tego konsekwencje - mówiłem już spokojniej patrząc
jej prosto w oczy. Nienawidziłem w tym momencie tego gówniarza. Naprawdę bardzo
chciałem go potraktować Crucjatusem.
Zasłużył sobie jak nikt inny.
Jak mógł to zrobić mojej małej Emily?
Yyyyy... Znaczy jak mógł to zrobić Weasley? Ona była w niego przecież taka
wpatrzona.
- To nie
tak... Ja... tak mi wstyd... Bo on bardzo nalegał... od dawna... i ja.... no
wie pan... się zgodziłam, ale nie
potrafiłam... uciekłam - wydukała. Ledwo zrozumiałem co mówi, bo naprawdę
bardzo płakała i starała się uspokoić wciągając łapczywie powietrze. - On mi
nie zrobił krzywdy. Ja po prostu stchórzyłam... Ale ja... ja nie wiedziałam
gdzie iść.... Przepraszam.... Jutro wszyscy będą się ze mnie naśmiewać... Ale
ja nie potrafiłam... Chyba nawet go nie lubiłam.... Ja po prostu chciałam
wiedzieć, że mogę się komuś podobać i chciałam wszystkim udowodnić... że...
Pana nie kocham! i.... bo ja jestem w
takim wieku.... a mnie się nikt nie podoba.... i ja naprawdę przeprasz...
- Usiądź,
Weasley - przerwałem jej. Widziałem, że kiedy mówi to zamiast się uspokoić to
jeszcze bardziej się nakręca. Nie wiedziałem nawet co myśleć o tym wszystkim.
Pierwszy raz chyba dostrzegłem w niej coś więcej niż irytującą Gryfonkę.
Zobaczyłem w niej zagubioną dziewczynkę, która udaje twardszą niż jest w
rzeczywistości. Dobrze wiedziałem jak to jest udawać, że się nie ma uczuć, a
potem przeżywać je w samotności dwa razy bardziej. Westchnąłem głęboko.
Wyciągnąłem z szafki koc i rzuciłem jej, posłusznie się okryła po czym
wyciągnąłem z szuflady w biurku czystą szklankę i nalałem do niej trochę
Ognistej. Podałem ją dziewczynie.
- Masz, pij
- powiedziałem. - Nie patrz tak na mnie. Myślisz, że nie wiem co wy tam robicie
w wieży Gryffindoru na tych waszych imprezach? Do dna, Weasley.
Wypiła,
nalałem jej jeszcze trochę. Już po chwili była o wiele spokojniejsza.
- A teraz
mnie posłuchaj - powiedziałem patrząc jej prosto w oczy. -To nie było
tchórzostwo. Byłoby nim zostanie tam i zrobienie czegoś czego byś żałowała
tylko ze strachu przed opinią rówieśników. Jesteś już prawie dorosła. Umiesz
podejmować decyzje. Jeśli tego chcesz i jesteś pewna to to zrób, a jeśli masz
wątpliwości to lepiej nie rób - powiedziałem.
- Ale
dziewczyny w moim wieku mają już kogoś i... no wie Pan. Mam wrażenie, że jest
ze mną coś nie tak.
- To nie
działa tak, że jak masz szesnaście lat to musisz już teraz natychmiast mieć
chłopaka. Każdy ma swoje tępo. Niektórzy są gotowi na to wcześniej inni później
i nie daj sobie wmówić, że jest coś z tobą nie tak jeśli nie chcesz pójść z
pierwszym lepszym facetem do łózka.
Dziewczyna
przytaknęła, otarła dłońmi łzy.
- Panie
Profesorze... Czy mogę u Pana jeszcze trochę zostać? - spytała niepewnie. - Nie
chcę żeby Stevenson mnie zobaczył jak wychodzę z Pana gabinetu i nie chcę na
razie wracać do mojego dormitorium.
- Tylko
jeśli pomożesz mi przy sprawdzaniu esejów drugiego roku. Musisz jakoś
odpokutować to, że ostatnio tak rzadko przychodziłaś ostatnio.
Ruda
zaśmiała się szczerze. Zrobiło mi się jakoś tak lepiej jak zobaczyłem jak się
uśmiecha. Przyzwyczaiłem się do jej towarzystwa i chyba je nawet polubiłem.
Prawdopodobnie przez te wszystkie lata złamałem wszystkie możliwe zasady
kodeksu nauczycielskiego, jeśli takowy istnieje i prawdopodobnie nasza relacja
zakrawała o patologię, ale lubiłem tą relacje bardziej niż każdą inną. Kiedy
sprawdzaliśmy razem eseje o wiele łatwiej było mi się skupić i czułem się jakoś
tak pewniej. Te dwa miesiące bez niej nie były zbyt przyjemne. Czasem miło jest
się do kogoś odezwać.
- Weasley,
żartujesz sobie? Zadowalający za coś takiego? Ja bym mu dał co najwyżej Nędzny.
- Panie
profesorze... Przecież nie jest to taki znowu zły esej... - próbowała mnie
namówić.
- Oceniasz
to jako ja, a nie ty, więc nie nadwyrężaj mojej reputacji - odparłem stanowczo.
Dotknąłem różdżką kartki i ocena wystawiona przez Weasley zniknęła. Swoim
piórem napisałem Nedzny i wróciłem do czytanego wcześniej wypracowania.
Kiedy
skończyliśmy poprawiać eseje zegar wybijał dwudziestą trzecią.
- Masz coś
na poniedziałek, Weasley?
- Nie -
odparła.
- A esej na
Eliksiry?
- Zrobiłam
go przed dzisiejszą imprezą - odparła.
- I co,
wracasz tam? - spytałem sam nie wiedząc na jaką odpowiedź licząc.
- Wolałabym
nie - odparła wzruszając ramionami.
- Nie
jesteś zła, że ominie cię impreza w Slytherinie, na którą zazwyczaj Gryfonie
nie mają wstępu? - spytałem pół żartem.
- Może mi
Pan wierzyć lub nie ale tutaj bawię się znacznie lepiej - odparła z uśmiechem.
- A skoro ja nie mam już nic do zrobienia ani Pan to co Pan na to żebyśmy
zrobili konkurencyjną imprezę?
- Mam
nadzieję, że pamiętasz, że jeśli komuś powiesz... - zacząłem patrząc na nią
podejrzliwie.
- Tak tak.
Wtedy mnie pan zabije i zakopie, a potem odkopie, wskrzesi, sklonuje i zabije
mnie i te klony poprzez bardzo kreatywne tortury - wyrecytowała znudzonym tonem
przewracając oczami.
Skinąłem
jej tylko głową. I nalałem nam po szklance whisky. Emily podeszła do jednej z
szafek i wyjęła z niej gramofon. Nawet nie wiedziałem, że tam jest.
- Dobrze,
że zostawiłam go u Pana ostatnim razem - stwierdziła po czym puściła jedna ze
swoich ulubionych płyt. Były na niej wszystkie piosenki z mugolskiego musicalu
Grease. W moim gabinecie rozbrzmiało "Sumer Nights" i aż uśmiechnąłem
się pod nosem. Znałem te piosenki już na pamięć tak często je puszczała.
Weasley od razu zaczęła śpiewać razem z aktorami. Podeszła do mnie tanecznym
krokiem i opadła na fotel obok. Podniosła szklankę i stuknęła się ze mną po
czym wypiła wszystko na raz.
- Weasley,
zwolnij.... - upomniałem ją.
- Ciiii...
- uciszyła mnie. - Panie Profesorze. Jutro umrę, wiec niech da mi się nacieszyć
ostatnim dniem życia - dodała podkładając mi swoją szklankę. - Kobietom podobno
nie wypada - wyjaśniła.
Westchnąłem
i dolałem jej jeszcze alkoholu.
- Nie
sądzisz, że trochę przesadzasz z tą śmiercią? - spytałem zupełnie poważnie.
- Niech pan
posłucha - odparła. - Taką właśnie będę mieć opinię.
Leciała
właśnie piosenka "Look at Me, I'm Sandra Dee". Westchnąłem głęboko.
- Look at me, I'm Sandra Dee
Lousy with virginity
Won't go to bed
Till I'm legally wed
I can't, I'm Sandra Dee
Watch it, hey, I'm Doris Day
I was not brought up that way
Won't come across
Even Rock Hudson lost
His heart to Doris Day
I don't drink or swear
I don't rat my hair
I get ill from one cigarette
Keep your filthy paws off my silky drawers
Would you pull that crap with Annette
– śpiewały kobiece głosy z gramofonu.
- Ale ty
pijesz alkohol - zauważyłem słuchając słów piosenki, a dziewczyna roześmiała
się szczerze.
- Panie
Profesorze? - zaczęła biorac łyka alkoholu.
- Co
chcesz, Weasley?
- Jest Pan
najlepszy. Z nikim nie jestem w stanie się tak dobrze dogadać i przy nikim nie
czuje się tak dobrze jak przy Panu - powiedziała nagle kompletnie poważnie
patrząc mi prosto w oczy. Nie miałem pojęcia co mam jej odpowiedzieć.
Kompletnie zaskoczyła mnie tym wyznaniem. Patrzyła się tak na mnie kilka sekund
w milczeniu aż nagle zmieniła się piosenka na "Hopelessly devoted to
you".
- Na
Godryka! Moja piosenka - pisnęła i tak szybko jak zrobiła się poważna tak
szybko wróciła do swojego normalnego stanu. Dopiła swoje whisky. Ewidentnie
była już lekko wstawiona, więc postanowiłem jej nic już nie dolewać na razie.
Ruda poderwała się z miejsca, wzięła leżące na moim biurku pióro i zaczęła do
niego śpiewać jak do mikrofonu wczuwając się aż zbytnio.
- Guess
mine is not the first heart broken,
my eyes are not the first to cry I'm not the
first to know,
there's just no gettin' over you
Hello, I'm just a fool who's willing to sit
around
and wait for you
Śpiewając
pląsała najpierw po moim gabinecie po czym podeszła do mnie, oparła się
łokciami o blat biurka i tak nachylona nade mną zaczęła kontynuować
- But baby can't you see, there's nothin' else
for me to do I'm hopelessly devoted to you
But now there's nowhere to hide,
since you pushed my love aside I'm not in my
head,
W pewnym
momencie nie byłem już pewny czy ona
sobie żartuje, bo z jednej strony uśmiechała i wczuwała się w lekko
przerysowany sposób, ale z drugiej strony sposób w jaki patrzyła na mnie
śpiewając ten fragment... Chyba nigdy nie patrzyła na mnie w taki sposób.
- Hopelessly devoted to you
Hopelessly devoted to you,
hopelessly devoted to you
My head is saying "fool, forget him",
my heart is saying "don't let go" - śpiewała dalej tańcząc po moim gabinecie.
- Hold on to the end, that's what I intend to
do
I'm hopelessly devoted to you
Wtedy
zaczęła znów podchodzić do mnie coraz bliżej. Kompletnie nie wiedziałem co
myśleć. Usiadła tuż przede mną na moim biurku nie przestając śpiewać patrząc mi
prosto w oczy.
- But now there's nowhere to hide,
since you pushed my love aside I'm not in my
head,
hopelessly devoted to you
Hopelessly devoted to you,
hopelessly devoted to you -
dokończyła kładąc się niemal na moim biurku.
Piosenka
się skończyła, a ona się nie ruszała. Przełknąłem głośno ślinę. Nagle po chwili
ciszy włączyła się kolejna, bardzo skoczna pod tytułem " Grease
Lighting". Weasley zerwała się natychmiast, obróciła się na blacie biurka,
zeskoczyła po drugiej stronie i zaczęła tańczyć rock'n'roll'a jak gdyby nigdy
nic.
A co ty sobie myślałeś, idioto? Że uciekła od Stevensona, bo tak naprawdę
kocha ciebie? Ile ty masz lat, piętnaście? -
zganiłem sam siebie w myślach.
Jednak tak
patrząc na nią i sącząc whisky musiałem przyznać, że trochę zaczynałem rozumieć
chłopców którym się podobała. Mimo, że nie była przesadnie ładna i natura nie
obdarzyła jej pewnymi walorami było w niej coś urzekającego. To jak się
ruszała, to w jaki sposób mówiła, to jak nagle zmieniały jej się nastroje, to w
jaki swobodny sposób się zachowywała. Było trochę tak jakby była kompletnie
odcięta od świata, jakby cały świat jej nie dotyczył i przy niej miało się
poczucie, że teraz też się nie należy do tego świata. Przez to chciało się z
nią spędzać czas. Był taki inny. Wyjątkowy.
Dopiero po
kilku godzinach znudziła się tańczeniem i opadła zmęczona na fotel. Podłożyła
swoją szklankę, więc dolałem jej trochę whisky.
- Snape
słucha Abby? - usłyszałem głos zza drzwi.
- W tym
momencie mam w dupie czego słucha. Już kompletnie nie rozumiem tej dziewczyny.
Najpierw łażę za nią niemal rok, ona mnie zbywa, potem zapraszam ją do nas na
imprezę, ona nagle mnie całuje, potem mówi, że chce się ze mną spotykać, ale
nawet nie pozwoliła się dotknąć przez ponad miesiąc.
- Ale
przecież widziałem jak się całowaliście...
- Tak, jak
akurat Snape przechodził. Wcześniej tego nie zauważałem, ale po tym jak Mady
powiedziała mi, że słyszała, że Weasley coś do niego ma zauważyłem, że poza tym
pierwszym razem tylko wtedy mnie całowała, kiedy on był w pobliżu. Tak to
rozmawiała ze mną tylko czasem, ale głównie unikała. A dzisiaj przeszła samą
siebie. Ostatnio pozwalała mi się nawet trochę dotknąć i siedzimy u mnie w
dormitorium, ona już swoje wypiła, zaczynam ją całować, wszystko spoko i ona mi
mówi, że chciałaby pójść o krok dalej, no to zacząłem coś działać i nagle ona
się popłakała i uciekła. Serio. Cholera wie gdzie ona teraz jest. Mam nadzieje,
że nie zrobi ze mnie jakiegoś gwałciciela, bo kurwa ona sama zaproponowała. Chociaż
jeśli to prawda co mówią o Snape i Weasley to mam przejebane. Aaaa... Co do
samego Snape'a to on mnie zaskoczył chyba jeszcze bardziej. Wiesz jak on się
zaczął zachowywać jak zacząłem się spotykać z Emily?
- Tak,
słyszałem. Masakra. A przecież wcześniej cię tak lubił.
- No
widzisz. Myślę, że on na nią leci, a ona zwyczajnie chciała się od niego
uwolnić.
- I po to
byłeś jej ty?
- Ta...
Tylko mogła powiedzieć. Pomógłbym jej a nie robił z siebie debila.
- To
prawda. Tak to już jest jak się spotyka z Gryfonkami. Niby takie niewinne...
- No ja
wiem... Dobra, może wracajmy do nich, bo zauważą, że nas nie ma. Tylko
pamiętaj, nie mów o tym nikomu czasem.
- Jasne.
Nie
wiedziałem kompletnie co myśleć o tym wszystkim. Czy to prawda? Zrobiła to specjalnie? Czy wybrała mojego ulubionego
ucznia żeby bardziej mnie zabolało? Chciała się ode mnie uwolnić? Nienawidziła
mnie tak naprawdę? Ale w takim razie po co sama by tu przychodziła? Czy
naprawdę byłem zazdrosny o nią i o Stevensona i zacząłem go traktować przez to
inaczej? Jak to uganiał się za nią rok a ona go olewała? Czy to znaczy, że to
nie on jest tym jedynym interesującym facetem w szkole, który nie zwraca na nią
uwagi? Jak nie on to kto nim jest?
- Weasley,
czy ty to sł.... - zacząłem, ale gdy na nią spojrzałem dostrzegłem, że zdążyła
już zasnąć skulona w fotelu ze szklanką z odrobiną whisky na dnie w ręku.
Westchnąłem tylko. Wyjąłem z jej ręki szklankę i zacząłem się zastanawiać co z
nią zrobić. Próbowałem ją obudzić, ale to nic nie dawało. Jakbym ją zaniósł do
jej dormitorium to Minerwa by mnie zabiła za to, że jest pijana, a uczniowie
zamęczaliby ją kolejnymi plotkami o naszym rzekomym romansie. Zostawienie jej w
fotelu też nie wchodziło w grę. Nie byłem przecież potworem. Westchnąłem tylko
ponownie. Zostawała tylko jedna opcja. Poszedłem do swojej sypialni, zmieniłem
pościel, wyłączyłem muzykę i podszedłem do niej. Jedną ręką ją złapałem w
kolanach, przełożyłem sobie jej rękę przez ramię i przeniosłem do swojego
łóżka, zdjąłem jej buty i krawat, przykryłem ją, a sam poszedłem spać w fotelu.
Chyba już
mięknę na starość.
Dancing
Queen
Przykleiłem
ostatni kawałek taśmy i spojrzałem na swoje dzieło. Wyglądało jakby Hipogryf je
zeżarł, przeżuł, przetrawił, a potem wysrał. Dosłownie. Pakowanie prezentu
najwyraźniej mnie przerosło.
Fantastycznie. Severus Snape, jeden z
najgroźniejszych Smieciożerów nie potrafi zapakować prezentu w papier.
Gratuluje, Severusie. Gratuluje.
Zerwałem
szybko papier zrezygnowany i wyrzuciłem go do kosza. Ganiąc się za swoje
zachowanie. W ogóle co to był za pomysł z tym papierem? Uznałem, że dam jej to
tak po prostu. W końcu to nie miało być nic specjalnego. Podszedłem do lustra i
poprawiłem włosy, po czym znowu siadłem na fotelu.
Co ty do chuja robisz?!
- zganiłem sam siebie. - Przecież nawet
nie wiesz czy na pewno przyjdzie.
Nie
rozumiałem swojego zachowania. Stresowałem się jak przed pierwszą w życiu
randką, a to miało być tylko szybkie spotkanie z Weasley, którą znałem od tylu
lat, z tą samą Weasley, która przez ostatni rok przychodziła do mnie
praktycznie codziennie na całe dnie, uczyła się u mnie, grała ze mną w szachy i
piła ze mną jak miałem doła. No dobrze, to miały być jej pierwsze urodziny na
które mieliśmy się spotkać i miałem dla niej coś małego z tej okazji, ale to
wciąż była gówniara Weasley, a ja zachowywałem się jak małolata przed randką z
jakimś zajebistym, super przystojnym i popularnym Szukającym. To było aż
śmieszne. Tym bardziej, że nie wiedziałem nawet czy przyjdzie, bo obiecała, że
wpadnie do mnie na chwilę w czasie jej urodzinowej imprezy.
Oczywiście
tak jak myślałem Stevenson po rozmowie ze mną na temat swoich OWTM'ów nie
powiedział nikomu o tym co się stało, więc wszyscy dalej ją lubili i obeszło
się bez większych problemów. Miałem zamiar załatwić sprawę wyzywających ją
Ślizgonów, ale pobiła się z jednym z nich publicznie i ten chłopak trafił do
Skrzydła Szpitalnego dość mocno poobijany ze złamaną ręką i nosem, więc już rzadko
ktoś miał odwagę ją wyzywać. Był ostatni dzień przed wakacjami, więc
podejrzewałem, że była to huczna impreza szczególnie dla Gryonów. Urodziny
Weasley, jej przejęcie od przyszłego roku funkcji Prefekta Naczelnego i ostatni
dzień szkoły. W sumie bardzo prawdopodobne było, że nie przyjdzie tu.
Mijały
minuty, godziny... A jej dalej nie było. Już całkiem zwątpiłem i zabrałem się
za czytanie jednej z wielkiego stosu książek do przeczytania. Nagle usłyszałem
pukanie do drzwi.
- Wejść -
powiedziałem.
Drzwi się
otworzyły, a w nich stanęła wysoka szczupła dziewczyna, której figurę doskonale
podkreślała szmaragdowa, dobrze dopasowana sukienka. Jej ogniste, niesforne
loki spięte były w luźny, elegancki kok dzięki czemu wreszcie było jej
dokładnie widać twarz lekko poprawioną delikatnym makijażem. Na zgrabnych
nogach miała delikatne, srebrne sandałki na obcasie. Wyglądała tak...
Zdecydowanie nie była już małą gówniarą. Chyba musiałem się pogodzić z tym, że
jest już dużą gówniarą. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek wzruszy mnie dorastanie
jakiegoś ucznia, ale teraz byłem naprawdę wzruszony. Była śliczną, zabawną,
młodą damą i nic nie mogłem z tym zrobić. Nie potrafiłem sobie przypomnieć
kiedy to się stało. W obcasach była mojego wzrostu, a bez nie wiele niższa, chociaż
nie należałem nigdy do niskich mężczyzn, a jeszcze nie dawno sięgała mi do
pasa.
- Chyba
Tiara się tym razem pomyliła - rzuciłem z przekąsem starając się ukryć moje
wzruszenie.
- Po prostu
ładnie mi w Ślizgońskich kolorach - odparła obdarzając mnie jednym ze swoich
pogodnych uśmiechów.
- To coś
musi znaczyć - odparłem i uśmiechnąłem się mimowolnie. Widziałem jak Weasley
opada szczęka.
- Na
Gogryka, Salazara i Melina... Czy Pan się UŚMIECHNĄŁ? - spytała w ciężkim szoku
i podeszła do mnie. - Czemu ja nie mam tego uwiecznionego?! Przecież nikt mi
nie uwierzy!
- No już,
już. Uspokój się, Weasley - wywróciłem wymownie oczami, a dziewczyna zaśmiała
się i mnie przytuliła.
- A to za
co? - spytałem unosząc do góry brew.
-
Uśmiechnął się Pan do mnie. To najlepszy urodzinowy prezent jaki dostałam -
odparła z dobijającą wręcz szczerością.
- Czyli nie
muszę ci nic dawać? - spytałem.
- Cooo?! Ma
Pan coś dla mnie? Musi Pan! Musi... Bo się zmarnuje - no i cała aura dorosłej
kobiety poszła w las.
Dałem jej
do rąk sporych rozmiarów książkę z krwisto czerwonej oprawie.
- Mam
nadzieję, że ci się przyda - powiedziałem tylko. Od zawsze byłem kiepski w
składaniu życzeń.
Weasley
wzięła na swoje dłonie książkę i przez dłuższą chwilę patrzyła na nią w pełnym
osłupieniu. "Kwintesencja
kwintesencji" głosił tytuł.
- J-ja....
Skąd ją Pan wziął?
- Mój
znajomy miał kłopoty finansowe i zapytał czy nie chcę tego i kilku innych
książek i przypomniałem sobie, że bardzo chciałaś to przeczytać - skłamałem
gładko. Nachodziłem się z pół roku nad tą książką, bo zakazano jej druku
niedługo po wydaniu ze względu na opublikowane tam nieopatentowane i nie
sprawdzone przez Ministerstwo zaklęcia. Jednak prędzej bym skonał niż przyznał
się, że wymagało ode mnie wiele pracy dostanie jej.
- Dobry
Merlinie. Ja nawet nie wiem jak Panu dziękować... - powiedziała, a jej oczy
zaszły łzami. Podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno. Jeszcze nigdy nie była
tak blisko. Znaczy przytulała mnie już wiele razy, ale nie w takie sposób.
Zawsze przytulała mi się głową do klatki piersiowej i ten moment trwał bardzo
krótko, a teraz zarzuciła mi ręce na szyję, poczułem jak jej włosy pachną bzem
i delikatnie acz irytująco smyrają mnie nos, a na szyi poczułem przypadkowe
delikatne muśnięcie jej ust.
- A teraz
wracaj na imprezę, Weasley - powiedziałem odsuwając się od niej natychmiast.
Dziewczyna
westchnęła w odpowiedzi.
- Już Panu
tłumaczyłam... Z Panem imprezy są o wiele lepsze - dodała po chwili i wyjęła ze
swojej maleńkiej torebki przewieszonej przez ramię butelkę swojego ulubionego
wina.
Dobrze
wiedziałem co to znaczy i było dokładnie tak jak przypuszczałem.
Już po
godzinie, może trochę dłużej oboje leżeliśmy na posadzce i patrzyliśmy na
przeszklony sufit w moim gabinecie przez który było widać wnętrze jeziora i
delikatnie przebijający się przez mętną wodę blask księżyca, a koło nas leżały
dwie puste butelki po winie i jedna do połowy pełna.
- Mogłabym
tak całe życie... - westchnęła Ruda.
- Pić? -
spytałem z rozbawieniem.
- To też...
- zaśmiała się dziewczyna. - Chodzi mi bardziej o takie picie z Panem i takie
leżenie i nic nie robienie. Picie na imprezach nie jest aż tak zabawne.
- To ty
chyba na dobrej imprezie nie byłaś...
- Ostatnio
byłam na takiej serio dobrej imprezie jak uciekliśmy z Fredem i Georgem na całą
noc do mugolskiego Londynu - opowiedziała. Nagle po chili ciszy poderwała się.
- Panie Profesorze - zaczęła mnie szturchać. - Pojedźmy do mugolskiego Londynu.
Błagam Pana! Choćby na jedną noc - spojrzała na mnie błagająco.
- Chyba
sobie żartujesz, Weasley - prychnąłem.
- No
błaaaaaaaagam Pana - nie dawała za wygraną. - Przed odjazdem pociągu będziemy z
powrotem. Nikt nie zauważy...
- Weasley,
nawet nie próbuj mnie namawiać. Nie mogę cię zabrać do Londynu na imprezę.
Jestem twoim nauczycielem i.... - zacząłem.
- I co? Już
dawno pogwałcił Pan niemal cały regulamin w stosunku do mnie i nikt się o
niczym nie dowiedział.
- Poza tym,
że zauważyli naszą relację i rozeszła się plotka, że z tobą sypiam... -
mruknąłem pod nosem.
- Jaką
relację? - spytała ta Ruda Zaraza z wielkim uśmiechem, który nagle pojawił się
nagle na jej twarzy. Nie słysząc odpowiedzi przysunęła się do mnie szybko i
nachylając się nade mną powtórzyła:
-
Profesorze Snapeeeeee..... Jaka relacja nas łączy? - naciskała na mnie.
Sprawiało jej chyba to niesamowitą satysfakcję.
Czy ja się zacząłem czerwienić? Merlinie, nie!
Błagam, nie!
Miałem
ochotę ją wtedy zatłuc tą książką którą jej dałem.
- Panie
Profesorze... Czyżby mnie Pan jednak trochę lubił? - spytała z dokładnie taką
miną jaką miała, gdy dowiedziała się w pierwszej klasie, że ja to ja i wyznała,
że słyszała o mnie same okropne rzeczy.
-
Chciałabyś, Weasley - warknąłem.
- Nawet
bardzo - odparła, a jej twarz zmieniła ten łobuzerski wyraz na znacznie
łagodniejszy.
Czy ona mówi poważnie?
Muszę
przyznać, że mnie trochę zamurowało. Nie wiedziałem co jej na to odpowiedzieć.
- Musimy
się zbierać, bo zamkną mój ulubiony klub - oznajmiła po czym jak gdyby nigdy
nic wstała, mnie również pomogła i zaczęła się zbierać. Już zauważyłem, że ona
tak czasem miała, że robiła albo mówiła coś niespodziewanego, a potem z nie
wiadomych przyczyn nagle zaczynała udawać, że tego w ogóle nie było.
Już nawet
nie miałem siły się spierać. Jak się na coś uparła to był koniec. Dobrze
wiedziałem, że i tak to zrobi. Ze mną albo beze mnie, a z dwojga złego lepiej
było jak była ze mną, bo przy jej stopniu nieodpowiedzialności zgubiłaby się
pewnie, albo wplątała w jakieś kłopoty.
Poszedłem
do swojej sypialni i przebrałem się w najbardziej mugolskie ubranie jakie
miałem. Dość luźne jeansowe spodnie, czarną koszule i marynarkę.
- Uuuu...
Profesorze Snape! - zaczęła krzyczeć ta Mała Ruda Zaraza, kiedy wyszedłem do
niej. - Wyrwie Pan wszystkie dupeczki.
Znowu zrobiłem się czerwony? Oby nie. Czemu tu
nigdzie nie ma lustra, do którego mógłbym dyskretnie zajrzeć, do cholery?
- Weasley,
idę tam tylko po to żeby cię pilnować, a nie "wyrywać dupeczki" -
warknąłem na nią wściekle.
- To
dobrze, bo byłabym zazdrosna - rzuciła jak gdyby nigdy nic po czym weszła do
kominka. - Na Pokątną.
Wtedy to
już w ogóle zgłupiałem. Postanowiłem przestać się wreszcie tyle zastanawiać tylko
dobrze się bawić. W końcu mogli mnie za to wyrzucić z pracy, więc musiało być
warto.
Od razu
skierowaliśmy się do Dziurawego Kotła skąd było najwygodniejsze przejście do
mugolskiej części Londynu. Modliłem się do wszelkich możliwych bóstw żeby nikt
znajomy mnie nie rozpoznał, jednak z wyglądającą tak Weasley nie było łatwo nie
rzucać się w oczy. Wszyscy się za nią oglądali, a kiedy złapała mnie pod rękę
jak sama określiła "żeby się nie zgubić" było jeszcze gorzej. Gwizdy
co prawda ustały, ale pojawiły się zaskoczone spojrzenia i obracanie głowami za
nami.
-
Severus..? - usłyszałem nagle znajomy głos. Było już tak blisko wyjścia z
Dziurawego Kotła. Tak blisko, a tak daleko. - Severusie! - usłyszałem, że ten
kto wołał był już pewny że ja to ja.
Zatrzymałem
się i odwróciłem niechętnie. Weasley patrzyła na mnie pytająco ściskając moje
ramię. To prawda, Dziurawy Kocioł nocą nie należał do sympatycznych miejsc i
chyba nawet ona się trochę bała.
Wołającym
okazał się mężczyzna średniego wzrostu o włosach w miodowym kolorze i rzucającą
się w oczy blizną na twarzy. Był lekko wstawiony.
- Remusie -
odparłem lodowatym tonem.
- Dawno się
nie widzieliśmy - stwierdził pogodnie.
- Ostatni
raz na pogrzebie Potterów jak mniemam - odparłem oschle. Potrzebowałem jak
najszybciej skończyć tą rozmowę i liczyłem, że jak wspomnę jego przyjaciela to
da mi spokój.
- Tak... To
prawda - powiedział pełnym nostalgii tonem, jednak szybko wziął się w garść i
na moje nieszczęście postanowił zmienić temat. - Co tu robisz, Severusie?
Zakończenie roku dopiero jutro? - spytał.
-
Przyszedłem załatwić kilka spraw - odparłem.
-
Przepraszam, gdzie moje maniery. Remus Lupin - zwrócił się do Emily wyciągając
do niej rękę. - Nie musisz się mnie bać. Ja tylko wyglądam przerażająco - dodał
z łagodnym uśmiechem.
- Ja się
niczego nie boję - warknęła na niego ściągając gniewnie brwi i przestając się
za mną chować. - Emily Weasley - przedstawiła się z mocą i uścisnęła rękę
blondyna.
- Ohoho...
Twarda sztuka z ciebie widzę, Emily - zaśmiał się. - Bardzo jest podobna do
Lily, prawda, Severusie?
Tego już
było za dużo.
- Zaczyna
mnie męczyć ta rozmowa. Spieszymy się - warknąłem wściekły i już chciałem
odejść, ale Emily zadała niestety niefortunne pytanie.
- Panie
profesorze, kim jest Lily?
- Panie
Profesorze? - Remus parsknął śmiechem. - Naprawdę, Snape? Naprawdę? Miałem cię
za porządniejszego gościa.
Nie miałem
już nic więcej do powiedzenia. Ta sytuacja była niewytłumaczalna.
- Słucham?
- odezwała się niespodziewanie Emily. - Co Pan ma na myśli? - spytała, a w jej
oczach dostrzegłem tląca się iskierkę wściekłości.
Remus był
zaskoczony i nie odpowiedział nic.
- Nie wiem
kim Pan jest i skąd zna Profesora Snape'a, ale to jest prawdopodobnie
najporządniejszy człowiek jakiego znam! Nikt nigdy nie był dla mnie taki dobry
i nie opiekował się mną jak Profesor Snape i jeżeli Pan próbuje insynuować, że
Profesor Snape wykorzystuje mnie to musi Pan wiedzieć, że jest Pan w kompletnym
błędzie, bo Profesor Snape nie tknął by mnie nawet za milion lat, bo właśnie
jest PORZĄDNYM człowiekiem dla Pana wiadomości! - wykrzyczała mu w twarz
ostatnie zdanie. Aż jej nie poznawałem, ale mina Remusa za to była niesamowita.
Nie przeszkadzało mi nawet, że wszyscy w Dziurawym Kotle zamilkli i patrzyli na
ta scenę.
- Panie
Profesorze, chodźmy - rzuciła tylko. Złapała mnie znowu pod ramię i ruszyliśmy
w stronę przejścia do mugolskiej części Londynu.
- Weasley,
co to było? - spytałem wciąż w szoku, kiedy przeszliśmy już na druga stronę.
-
Profesorze Snape, nie pozwolę żeby ktoś Pana obrażał - powiedziała całkiem
poważnie patrząc mi w oczy. - Nie po tym wszystkim co Pan dla mnie zrobił.
Byłem
zaskoczony jej postawą. Znaczy teoretycznie Gryfoni są bardzo honorowi, ale ja
nie zrobiłem dla niej nic wielkiego, a ona mnie broniła tak zażarcie jakbym jej
co najmniej życie uratował.
Poszliśmy
do jakiejś przydrożnej knajpki na burgery, bo uznała, że gniew wzmaga w niej
apetyt. Musze przyznać, że było całkiem miło. Opowiedziałem jej o Remusie i
moich relacjach z Huncwotami. Co do Lily wyjaśniłem jej tylko, że to ta kobieta
o którą mnie kiedyś pytała i że wyszła za przyjaciela Remusa, który również nie
żyje. Nie chciałem wchodzić w szczegóły żeby nie zepsuć sobie humoru.
Najedzeni
poszliśmy do podobno ulubionego klubu Weasley. Ochroniarze przepuścili nas
niechętnie i kiedy zobaczyłem wnętrze klubu zrozumiałem czemu Weasley tak go
lubi. Lata siedemdziesiąte. Wszędzie brokat, dzwony, neonowe kolory, afro i
Abba. Bardzo dużo Abby. Naprawdę cholernie dużo Abby. Ten klub wyglądał jak z
czasów mojej młodości, jakby czas się w nim zatrzymał. Byłem raz wcześniej w
takim klubie jak byłem młody, z Lily, ale uznała to za głupie, kiczowate i zbyt
głośne. Za to Emily oszalała jak tam weszła. Naprawdę.
Dała mi
kartę i poprosiła żebym nam kupił alkohol bo jej nie sprzedadzą. Najpierw
zacząłem się zastanawiać ile lat w mugolskim więzieniu jest za upicie
nieletniej, a potem zastanowiło mnie skąd ma kartę i mugolskie pieniądze.
- Moja
matka była mugolką i miała konto w banku - odparła tylko. Widać było, że nie
chce rozmawiać o rodzinie, z resztą nigdy nie chciała o niej rozmawiać, a ja
nigdy nie naciskałem. Wziąłem więc kartę i poszedłem do baru. Stał za nim jakiś
chłopiec bez koszulki, ale za to w obcisłych, błyszczących spodniach.
- Co dla
ciebie, słońce? - spytał. Odwróciłem się za siebie, ale pod barem nie stał
nikt. Chłopak się roześmiał pokazując mi swoje bielusieńkie równe zęby.
- Mówi Pan
do mnie? - spytałem chłodno nie rozumiejąc za bardzo co sie dzieje.
- Kochanie,
nie tak oficjalnie - zaśmiał się do mnie. - Jestem Oliver - przedstawił się i
podał mi swoją opaloną dłoń.
- Emmm...
Severus - odparłem i uścisnąłem niepewnie mu rękę.
- To co ci
podać, Severusie? - spytał.
- Szkocką
na lodzie i coś hmmm... delikatniejszego
-
Delikatniejszego?
- Nie chcę
żeby się spiła, bo to może przysporzyć problemów - odparłem.
- Która to?
- spytał chłopak rozglądając się po sali. Odwróciłem się i zobaczyłem Weasley
tańczącą w najlepsze na środku parkietu z jakimiś dwoma facetami.
- Ta ruda
na środku, koło gościa w różowym garniturze - wskazałem mu.
- Ojej.
Młodziutka pewnie jest - stwierdził chłopak, który podejrzewałem, że był od
niej rok może dwa starszy.
- Taaaa...
Pełnie dzisiaj funkcję czegoś na rodzaj jej opiekuna - westchnąłem i wziąłem
łyka Szkockiej, która mi nalał barman.
- O! Czyli
nie jesteście razem - spytał, a raczej stwierdził chłopak robiąc Weasley
jakiegoś drinka.
- Broń
boże! - aż się wzdrygnąłem.
Wyjąłem z
kieszeni kartę płatniczą i już chciałem zapłacić, ale chłopak powiedział:
- Nie
musisz. Na koszt firmy - po czym uśmiechnął się do mnie delikatnie. - Kończę
dzisiaj około trzeciej jakbyś miał ochotę - dodał.
Nie do
końca rozumiałem o co mu chodzi. Jakbym
miał ochotę na co?
- Um...
Jasne. Dzięki - odparłem skołowany i ruszyłem do stolika.
Podbiegła
po chwili do mnie ta Mała Ruda Zaraza żeby się napić drinka.
-
Mniaaaaam... Jakie to dobre. Co to? - spytała. Jej policzki były zarumienione
uroczo od tańca, oczy jej się błyszczały aż ze szczęścia, a na ustach malował
jej się ogromny uśmiech.
- Nawet nie
wiem - odparłem zgodnie z prawdą. - Weasley... Mam wrażenie, że coś jest z tym
klubem nie tak.
- Ale w
jakim sensie? - spytała pijąc różowy płyn przez rurkę.
- Czy oni
tu sprzedają narkotyki? - spytałem zgodnie z moimi podejrzeniami.
- Co? Nic
mi o tym nie wiadomo... A czemu Pan pyta? - wyglądała na naprawdę zaskoczoną.
- No bo
barman był jakiś dziwnie miły, a potem powiedział, że kończy o trzeciej
"jakbym chciał"...
Ruda
wybuchnęła wtedy śmiechem.
- Naprawdę
Panu tak powiedział? "Kończę o trzeciej jakbyś chciał"? - wydusiła
przez śmiech.
- Co w tym
zabawnego?! - warknąłem zdenerwowany.
-
Profesorze Snape, to jest klub gejowski - wyznała dusząc się ze śmiechu.
- Czyli ten
facet... - zacząłem powoli rozumieć.
- Tak,
właśnie flirtował Pan nieświadomie z facetem - dogryzała mi. - Poczeka Pan na
kolegę do trzeciej?
- To nie
jest śmieszne, do cholery! Weasley, ogarnij się. Pijesz drinka, który jest
darmowy tylko i wyłącznie dzięki mojemu urokowi osobistemu.
- No widzi
Pan! Dobrze, że nie zabrałam Pana do klubu dla hetero, bo umarłabym chyba tam i
nie dostałabym się w ogóle do Pana przez tabun kobiet - dodała z uśmiechem.
Przynajmniej
odganianie napastujących ją facetów miałem z głowy w tym klubie. Emily bardzo
szybko poszła tańczyć, bo DJ puścił "Honey,
honey".
Sącząc
swoją Szkocką patrzyłem na nią jak tańczy. Nie ruszała się jak profesjonalna tancerka, ale od razu było
widać ile radości jej to sprawia. Jej szeroki, promienny uśmiech, zaróżowione
policzki, błyszczące oczy. Była w swoim żywiole. Wyglądała tak pięknie tego
wieczoru. Nie mogłem temu zaprzeczyć. Wyglądała pięknie. Mogłem tak patrzeć na
nią godzinami jak tańczyła i śpiewała głośno teksty piosenek. Po jakimś czasie
przyszła tylko zostawić buty i zapytać mnie czy z nią zatańczę, ale odmówiłem.
Nie to żebym nie umiał tańczyć. Po prostu dzisiaj wolałem na nią po prostu
popatrzeć. Nigdy nie widziałem jej takiej szczęśliwej. Wtedy DJ puścił "Dancing Queeen" i wszyscy
obecni oszaleli. Zaczęli skakać i krzyczeć tekst piosenki.
- Uuuuu...! See that girl! - zaśpiewała z
wokalistką Weasley wskazując mnie palcem. Aż parsknąłem śmiechem. Po tym wersie
słychać było dźwięk gitary i dziewczyna zaczęła grać na udawanej zarzucając
włosami i podchodząc powoli do mnie.
- Watch that scene! - krzyczała dalej. Po
czym zrobiła średnio udany ślizg z udawaną gitarą i wylądowała pod moimi
stopami. - Dig in the dancing queen!
- zakończyła wstając i opadła na kanapę koło mnie. Zziajana, spocona, ale
przeszczęśliwa. Przytuliła mnie znów mocno.
- Fuuuj! -
warknąłem. A ona odsunęła się ode mnie i zaczęła się śmiać. - Powinniśmy się
już zbierać, Weasley. Jest prawie trzecia. Nie długo i tak zamykają.
- Nie chce
Pan poczekać na kolegę? - spytała z rozbawieniem kończąc drinka i wycierajac
sobie serwetką pot czoła i dekoltu.
- Bardzo śmieszne,
Weasley - warknąłem na nią wstając.
Ruszyliśmy
w stronę wyjścia.
- Masz,
jesteś spocona, a jest już zimno. Jak będziesz chora to twoja ciotka mi nogi z
dupy powyrywa - usprawiedliwiłem się od razu podając jej swoją marynarkę.
Podziękowała
mi z uśmiechem i grzecznie ją założyła. Złapała mnie pod rękę i szliśmy tak w
milczeniu po cichych uliczkach nocnego Londynu. Emily rozglądała się naokoło
podekscytowana, a szeroki uśmiechnie schodził jej z ust. Weszliśmy do
Dziurawego Kotła i po chwili zobaczyłem siedzącego dalej przy barze Remusa.
Mina mi nieco zrzedła.
- Dobranoc,
Panie Lupin - warknęła do Remusa ta mała ruda złośnica i uniosła z dumą wysoko
podbródek.
Ja jeszcze
zdążyłem zobaczyć jak Remus parsknął śmiechem. Nie był to jednak pogardliwy śmiech
lecz prawdziwe rozbawienie. Czyżby nie był wściekły na Weasley, ze tak go
potraktowała?
Weszliśmy
do kominka i czym prędzej przenieśliśmy się do mojego gabinetu.
Kiedy znów
się tam znaleźliśmy zapanowała krępująca cisza. Prawdopodobnie ani ja ani ona
nie wiedzieliśmy co teraz robić, jak się zachować, co powiedzieć. Patrzyłem na
nią czekając na jakąś reakcję, na słowa pożegnania albo wyrażenie braku chęci
powrotu. Wiedziałem, że powinna już wracać, ale nie miałem zamiaru jej stąd
wyrzucać, jednak ona stała ze wzrokiem wbitym w posadzkę i nic nie mówiła. Po
chwili podniosła wzrok chcąc coś powiedzieć, jednak nic z siebie nie wydusiła,
a tylko oblała się rumieńcem. Zdjęła po chwili moją marynarkę, podeszła bliżej
i zrobiła drugie podejście. Spojrzała mi w oczy i podeszła naprawdę bardzo
blisko, wręcz niestosownie blisko, gdyż nasze nosy niemal się stykały.
-
Profesorze Snape - zaczęła półszeptem. - Nigdy w życiu się tak dobrze nie
bawiłam i nie miałam tak cudownych urodzin jak te - wyznała uśmiechając się do
mnie delikatnie, jakby nieśmiało. Potem wydarzyło się coś czego się
zdecydowanie nie spodziewałem. Najpierw podała mi moją marynarkę i delikatnie
musnęła swoją dłonią moją dłoń, a potem znów oblała się szkarłatnym rumieńcem i
złożyła na moim pliczku naprawdę delikatny, nieśmiały pocałunek po czym niemal
wybiegła z mojego gabinetu.
Założyłem
moją marynarkę po czym opadłem na mój ulubiony fotel.
Co tu się właśnie odjebało?
- zapytałem się w myślach i poczułem jak moja marynarka delikatnie pachnie
bzem.
Drażliwy
temat
- I tak po
prostu zabrałeś ją do mugolskiego Londynu w czasie roku szkolnego? - spytała
Narcyza marszcząc brwi.
- Gdybym
tego nie zrobił to zrobiłaby to i tak. Ze mną czy beze mnie, a lepiej było, że
ze mną. Sama pewnie by się zgubiła, albo wpakowała w kłopoty - wyjaśniłem, a
Lucjusz wybuchnął śmiechem.
- Emmm...
Severusie, ale ty wiesz, że ona ma już siedemnaście lat, a nie jedenaście,
prawda? - spytała Pani Malfoy ignorując śmiech męża.
-
Oczywiście, że wiem - oburzyłem się.
- My ją
zostawiamy czasem samą z Draco. Ona jest już prawie dorosła. Nie musiałeś z nią
iść. Poza tym mogłeś jej zabronić, nie pozwolić, nakrzyczeć na nią czy co tam
zawsze robisz ze swoimi uczniami.
- Narcyzo,
na nią to wszystko nie działa. Czasem lepiej jest ją popilnować żeby nie robiła
głupstw niż jej zabraniać. Zabroniłem jej się spotykać ze Stevensonem i dobrze
wiesz jak to się skończyło.
- Dobrze
wiem tylko to, że znalazła sobie chłopaka żeby robić ci na złość co do ciebie
kompletnie nie dociera. Poza tym nie zabroniłeś jej tylko byłeś na nią zły o
to, że to ma chłopaka i okazują sobie uczucie na twoich oczach.
- A ty z
czego rżysz, Lucjuszu? - spytałem oschle blondyna, który nie przestawał się
śmiać.
- Ta
dziewczyna robi z tobą co tylko zechce - wydusił wreszcie.
- Jasne...
- rzuciłem ironicznie wywracając oczami.
- Nie
zaprzeczysz Severusie - wtrąciła się Narcyza. - Zachowujesz się przy niej
wybitnie nieodpowiedzialnie. Zabierasz ją do Londynu, ona nocuje u ciebie i
nawet nie zaprzeczaj, bo kiedy ją pierwszy raz spotkałam było wcześnie rano i
jestem pewna, że tam wtedy spała, poza tym pijesz z nią chociaż jest
niepełnoletnia. Gdyby się ktoś o tym dowiedział...
- Ale się
nie dowiedział - bąknąłem przerywając jej.
-
Severusie, tu nie o to chodzi. Masz zdecydowanie zbyt bliską relacje z tą
dziewczyną. To nie jest normalne, uwierz mi. Nic ci nie dały do myślenia te
plotki o waszym rzekomym romansie? Spójrz jak to wygląda dla kogoś z zewnątrz.
Siedzi u ciebie cały czas, uwielbiasz ją chociaż nawet nie jest Ślizgonką,
często nie wraca na noc, prowadzicie luźne rozmowy, znalazła sobie chłopaka
żeby ci zrobić na złość, a ty zacząłeś się nad nim pastwić chociaż był twoim
ulubieńcem... - wymieniała blondynka, a ja czułem jak zapadam się pod ziemię.
Naprawdę aż tak źle wyglądało to z boku?
- Kochasz
ją? - zapytał nagle całkiem poważnie Lucjusz.
-
Zwariowałeś?! To przecież jeszcze dziecko! Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć?!
-
Severusie, ona ma siedemnaście lat, za niedługo kończy szkołę... Jest całkiem
ładna, więc nie byłoby czymś dziwnym... - zaczął tłumaczyć mężczyzna, ale ja
nie mogłem tego słuchać.
- Nie
byłoby czymś dziwnym? Ty się słyszysz? Ona jest moją uczennicą. Możecie myśleć
co chcecie, ale mam swoje zasady - zdenerwowałem się poważnie. Że ja i Weasley?
Ja rozumiem, że ktoś z zewnątrz mógłby to źle zrozumieć ale oni doskonale znali
mnie i ja też poznali lata temu jak Narcyza wpadła z wizytą do mnie do gabinetu
i otworzyła jej Emily i potem tak ją polubiła, że zapraszali ją często do
siebie. Myślałem, że rozumieją naszą relację.
- To
dobrze, bo ona wyjedzie za rok. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? I możliwe,
że nigdy więcej jej nie zobaczysz. Ani ja ani Lucjusz nie chcemy żebyś się po
tym załamał, ani żeby ona zmarnowała sobie życie na czekaniu aż coś poczujesz.
Czekanie aż coś poczuje? Czy ona sugeruje, że
Weasley chciałaby żebym coś poczuł? To nie możliwe przecież. Jest młoda, ładna
i lubiana. Czemu miałaby się interesować mną?
- Musisz
mnie mieć za kompletnego debila, Narcyzo. Wiem, że wyjedzie. Jak wszyscy moi
byli uczniowie i jej wyjazd będzie dla mnie jak każdego innego ucznia.
Na
szczęście ani Narcyza ani Lucjusz nie wznowili więcej tego tematu, ale mnie w
głowie dalej siedziały słowa Pani Malfoy - "Ona
wyjeżdża za rok. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? I możliwe, że nigdy
więcej jej nie zobaczysz.". Miała rację. Były wakacje poprzedzające
jej ostatni rok tutaj, ze mną. Z jednej strony jakoś żyłem zanim się pojawiła,
ale teraz przez te sześć lat przywykłem do jej towarzystwa tak bardzo, że nie
mogłem sobie wyobrazić mojego funkcjonowania bez niej. Miedzy innymi dlatego
się tu zjawiłem. Siedząc u siebie w domu nie byłem w stanie znieść samotności,
która kiedyś była dla mnie naturalna i komfortowa. Nawet kupiłem gramofon i
wszystkie płyty Abby, ale nie wiele to dało. Wciąż było tam zimno i pusto, a te
piosenki nie brzmiały tak dobrze bez jej fałszowania na cały głos. Minęła
dopiero połowa wakacji, a ja już wariowałem. Jak miałem sobie bez niej poradzić
przez resztę życia?
Trudny
wybór
- Dzień
dobry... - mruknęła cicho Weasley wchodząc do mojego gabinetu. Podniosłem aż
wzrok znad jej eseju, którego właśnie sprawdzałem. Przyszła spóźniona, znaczy
nie żeby to było coś dziwnego, ale zawsze biegła jak była spóźniona i
przepraszała za spóźnienie sapiąc i uśmiechając się promiennie, a teraz była
jakaś taka hmmm... zdołowana? Wiedziałem, że w tym roku miała dużo obowiązków -
Quiddich, posada Prefekta Naczelnego i niesamowicie dużo się uczyła w tym roku
jak na nią żeby dobrze napisać OWTM'y, jednak nie przypuszczałem żeby jej stan
miał coś wspólnego z tymi rzeczami.
Postawiła
mi na biurku kawę, a sama siadła na swoim fotelu, wciągnęła podręcznik do
Zaklęć i bez słowa zaczęła czytać. Nawet muzyki sobie nie włączyła. Patrząc na
nią podejrzliwie złapałem za kubek. Kawa była zimna. Coś musiało ją zatrzymać
po drodze.
- Co się
stało? - mruknąłem swoim zwyczajnym, lodowatym tonem.
- Spotkałam
Profesora Dumbeldora. Był w kuchni po swoje ulubione ciastka.
- I? -
dopytywałem dalej.
Zawahała
się chwilę przed odpowiedziom.
- Bo ja nie
wiem co mam robić, Panie Profesorze - wybuchnęła wreszcie. - Jak byłam na
Święta w domu to ciocia Molly mówiła mi, że nie mogę zmarnować mojego talentu
mimo wszystko. Powiedziała, że rozmawiała z Charliem i on ma dom w Rumunii i
gdybym się dostała na nauki do Madame Flamel to mogłabym u niego mieszkać i nie
musiałabym mieć trzech etatów żeby się utrzymać i zapłacić za nauki.
Wystarczyłoby żebym tylko pomagała Charliemu trochę przy smokach. A potem
dzisiaj spotkałam Profesora Dumbeldore'a i on mi powiedział to samo co ciocia
Molly, że nie mogę zmarnować mojego potencjału i zaproponował mi żebym została
w Hogwarcie. Powiedział, że mogłabym tu normalnie mieszkać, że zorganizowałby
mi komnaty i że to Pan by mnie uczył eliksirów, a mój pobyt tu odpracowywałabym
pomagając Panu jako pana asystentka i pomagając Pani Pomfrey jakby czegoś
potrzebowała. Powiedział, że ma Pan odpowiednie kwalifikacje...
Nie
wiedziałem co mam na to odpowiedzieć. Nad czym ona się w ogóle zastanawiała?
Miała opcję pójścia na nauki do żony Nicolasa Flamela, jednej z najlepszych
czarownic w dziejach świata, swojej idolki, autorki jej ukochanych książek,
dobrze musiała wiedzieć tak samo jak ja, że ta kobieta byłaby głupia nie
przyjmując jej. Miała okazje zostać Mistrzynią Zaklęć jak tego zawsze chciała,
a ona się wahała? I to na dodatek nad propozycją zostania tu ze mną? Nie miałem
już ją za wiele nauczyć i ona dobrze o tym wiedziała, więc czemu się wahała,
czemu się w ogóle zastanawiała?
„Ani ja ani Lucjusz nie chcemy żeby zmarnowała
sobie życie na czekaniu aż coś poczujesz..."
- brzęczały mi w głowie słowa Narcyzy.
Czy mogła
mieć rację? Emily wyglądała jakby była na skraju płaczu przez tą decyzje, którą
przyjdzie jej podjąć. Czemu to tak przeżywała? Czy ona naprawdę coś do mnie
czuła? Czy naprawdę czekała aż poproszę ją żeby została i ona wtedy by została?
Czy naprawdę istniała na świecie osoba, która byłaby mnie w stanie pokochać
pomimo tego jaki jestem i jaki okropny byłem nawet dla niej nie raz?
Poczułem
jak szczypią mnie mimowolnie oczy. Nie mogłem teraz się tak po prostu rozbeczeć.
Czy to była prawda czy nie Narcyza miała rację. Nie mogłem jej pozwolić tu
zostać i się zmarnować tylko dlatego, że się do niej przyzwyczaiłem i będę za
nią prawdopodobnie tęsknił.
- Myślałem,
że wolisz zostać Mistrzynią Zaklęć niż Eliksirów - mruknąłem ozięble. Dobrze
wiedziałem, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji.
- Tak,
ale.... - zaczęła się jąkać, a na jej policzki wpełzł soczysty rumieniec.
- To jedź
do Rumunii - odparłem wracając wzrokiem do jej pracy. - Nie zrozum mnie źle,
Weasley. Szybko załapałaś podstawy, ale jesteś teraz bardzo przeciętna z
Eliksirów i ja nie wezmę odpowiedzialności za twoje kształcenie, bo nie widzę
po prostu potencjału. Doszłaś już do pewnego poziomu i dalej już nie dasz rady
- skłamałem nie patrząc na nią. Mogłem sobie wyobrazić co teraz myśli i jak
bardzo jest jej przykro, ale musiałem ją okłamać dla jej dobra. Uznajmy to za
przysługę za to jaka była dla mnie miła przez te prawie siedem lat.
- A-ale
Panie Profesorze - wydukała i popełniłem błąd - spojrzałem na nią. Z jej
wyrażających szczery ból i niedowierzanie bursztynowych oczu płynęły z wolna
pojedyncze łzy.
- Przykro
mi, Weasley, ale taka jest prawda - wycedziłem patrząc jej w oczy i starając
się za wszelką cenę utrzymać maskę obojętności na mojej twarzy.
- J-ja mam
spotkanie Prefektów za pięć minut. Przyjdę jutro, dobrze? - spytała ledwo
panując nad sobą żeby nie wybuchnąć histerycznym wręcz płaczem.
- Dobrze.
Powodzenia - odparłem, a dziewczyna wybiegła z mojego gabinetu natychmiast.
Usłyszałem szloch za drzwiami, ale wiedziałem, że musiałem to zrobić.
Zostań!
Tego roku
lato przyszło szybko i niespodziewanie. Był ostatni dzień roku szkolnego. Mimo
późnej pory powietrze było bardzo ciężkie. Cała szkoła aż huczała. Siódmy
rocznik właśnie kończył szkołę. Słychać było muzykę i okrzyki radości. Wszyscy
się żegnali w Wielkiej Sali. Poza jedną irytującą Gryfonicą.
- Do
widzenia, Profesorze Snape - szepnęła dziewczyna.
- Idź już
,Weasley, bo marnujesz tlen - warknąłem najbardziej nieprzyjemnym tonem na jaki
byłem w stanie się zdobyć. Dziękowałem Merlinowi że nie musiałem na nią
patrzeć.
Dobrze
wiedziałem, że będzie mi brakowało tej Małej Rudej Zarazy, tej irytującej
Gryfonicy, zakały Weasleyów.
No bo gdzie ja znajdę kogoś tak bystrego,
inteligentnego, irytująco wesołego i na tyle cierpliwego żeby ze mną wytrzymać?
Jednak nie
miałem zamiaru okazać jej ciepłych uczuć, które niewątpliwie do niej żywiłem,
bo obawiałem się, że ona może je odwzajemniać, a to by wszystko pogmatwało. Ona
była taka młoda. Całe życie przed nią. Nie chciałem być tym, który będzie ją
ciągnął w dół, aczkolwiek bardzo usilnie starałem się powtarzać sobie, że to
tylko dlatego, że ckliwe pożegnania nigdy nie leżały w mojej naturze. Chociaż
jakby na to tak spojrzeć to nigdy nie miałem z kim się tak żegnać... Wtedy miałem pierwszą okazje, ale tego nie
zrobiłem. Stałem tylko odwrócony do niej plecami, patrzyłem przed siebie i
wmawiałem jej, że wcale nie będę za nią tęsknić.
Stało się.
Zamknęła za
sobą drzwi od gabinetu.
Zniknęła.
Możliwe że
na zawsze.
Poczułem
wyraźnie w sercu ukłucie żalu. Wiedziałem, że najprawdopodobniej nigdy jej już
nie zobaczę. Usiadłem ciężko na fotelu i nalałem sobie Ognistej. Przyjrzałem
się dokładnie bursztynowemu płynowi. Miał dokładnie taki sam odcień jak jej
wielkie, bystre oczy. Chociaż wcześniej o tym nie myślałem to w tym momencie
zrozumiałem, że nie będę potrafił więcej wypić whisky bez wspomnienia tej
irytującej Gryfonki.
- Ale ty
masz szczęście do kobiet... - mruknąłem sam do siebie patrząc tępo na drzwi za
którymi zniknęła i wziąłem łyka bursztynowego płynu. Ponieważ nie pomogło
wziąłem kolejnego, i kolejnego... i jeszcze jednego...
______________________________
Mam
nadzieję, że się podobało. Tradycyjnie zostawcie po sobie jakiś ślad i jakby
były jakieś błędy to krzyczcie. A zwyczajny rozdział powinien pojawić się już
nie długo, a jeśli jeszcze nie widzieliście rozdziału 16 który pojawił się kilka dni wcześniej to serdecznie zapraszam.
Melania
Dlaczego bez happy endu? eh tam mi brakuje wszędzie tych szczęśliwych zakoczeń :)
OdpowiedzUsuńSuper! Czekam na następny :)
To jest prequel, wiec jakby był happy end to cała główna fabuła nie miałaby sensu XDDD Ale mogę obiecać, że główna historia będzie miała (raczej) taki słodko gorzki happy end ^^
UsuńO mój boju nie wierzę, że przegapiłam premierę twoją i tyle chapów x.x widzę, że masz jakiś flashback z perspektywa Severusa, meh, szkoda, że tak późno już Q_Q
OdpowiedzUsuńAle nie martw się, postaram się to w najbliższym czasie nadrobić, chociaz muszę od początku to poczytać by lepiej ocenić twoją historię po takim czasie :D
Dziękuję, że wróciłaś i to w sumie przed świętami więc moje życzenie się spełniło!"
omg właśnie wszystko przeczytałam. Ale fajne przygody razem mieli! Najbardziej podobały mi się walentynki i tekst o molestowaniu Emmy przez Oliviera xdd uśmiałam się! I to wspólne pici i szachy... wątek ze stevensonem luul a czy Turniej Trójmagiczny nie powinien tam gdzieś się wkraść, nwm co ile się odbywał xd
UsuńNaprawdę dziękuję za takie miłe flashbacki, teraz lepiej rozumiem relację łączącą Severusa i Emilkę i stwierdzam, że świetnie się razem dogadywali. I yey, w końcu jakiś pocałunek :3
I hm, Remus ma dobry wzrok, w końcu ktoś zwrócił uwagę, że jest podobna do Lily, czyżby Severus znalazł sobie substytut w.w
Dziękuję że wróciłaś z tyloma flashbackami, cieszę się, że nie straciłaś weny i życzę dalszego, konsekwentnego pisania :D
Hahaha XD Tak działają życzenia bożonarodzeniowe.
UsuńCo Turnieju to nie był jeszcze wtedy, bo Emily minęła się z Harrym w szkole, bo Harry jak był na pierwszym roku Oliver Wood był w ostatniej, a był młodszy o rok od Emily.
A co do Lily to mam w planach pociągnąć dalej ten wątek. W sensie nie w jej stylu byłoby odpuszczenie i nie dwiedzenie się o niej wszystkiego z innych źródeł o Lily skoro ona tak na niego działa i jeszcze Remus powiedział, że jest do niej podobna, ale powstrzymam się od zdradzania szczegółów, bo najchętniej jak wchodzę w kimś w dyskusje to opowiedziałabym mu wszystko. Ale bardzo mnie cieszy to, że takie flashbacki się wam podobają, bo w kolejnym rozdziale będzie coś w stylu flashbacku z perspektywy Molly Weasley.
Pozdrawiam,
Pani Milcząca