czwartek, 22 lutego 2018

ONE SHOT

Nie wiem czy pamiętacie, ale dokładnie 4 lata temu opublikowałam "Epizody z życia naj(nie)szczęśliwszego Mistrza Eliksirów na świecie". To opowiadanie jest poprawione tutaj i jest dodane jeszcze duuuuużo nowych segmentów. Ten shot przedstawia zarys ich relacji jak Emily była jeszcze w szkole. Bez przedłużania serdecznie zapraszam do czytania. To dość długa lektura, bo ma ponad 21tys. słów, ale jestem z tego bardzo zadowolona i mam nadzieje że wy też będziecie.


"Epizody z życia naj(nie)szczęśliwszego Mistrza Eliksirów na świecie" - Melania Zabini



I co?

I pożar.

To bardzo powoli

się zaczynało.

Najpierw mnóstwo znaków,

zapachów, trzasków, drobnych świateł.

Teraz płonie.

Poważnie.

Ogień stawia swoje

stopy ostrożnie.

Ja to sobie tańczę.

Siedząc przed lustrem, zupełnie

nieruchomo, z zamkniętymi oczami,

tańczę to sobie, ja to sobie tańczę.

Wyjąc bezgłośnie, postępując tuż za

ogniem, powoli...

powoli...

Tańczę to

sobie...

- Marcin Świetlicki "Pogo"





Małe, rude... Pewnie Weasley.

Właśnie robiłem nocny obchód po korytarzach. Było nie dlugo po rozpoczęciu roku. Aktualnych pierwszaków nie kojarzyłem wcale, gdyż jak do tej pory miałem tylko jakże wątpliwą przyjemność poznać Puchonów no i nowych Ślizgonów oczywiście. Nie spieszyło mi się jakoś do poznania Krukonów, a Gryfonów to już napewno. Oni zawsze byli najbardziej irytujący. Tacy waleczni, tacy szlachetni... Fuj!

Aż zmarszczyłem brwi na tą myśl. Byłem niezadowolony, że jutro mam z nimi pierwszą lekcje i w dodatku w nocy na korytarzu nikogo nie przyłapałem. Noc bez odjęcia punktów i dania szlabanu była nocą straconą.

Wróciłem więc do swojego gabinetu, podszedłem do półki z książkami i wyciągnąłem jedna z nich zatytułowaną „Historia Magii – kalendarium". Spokojnie, spokojnie... Nie chciałem jej czytać. Odłożyłem ją na biurko i zza niej wygramoliłem skrzętnie ukrytą butelkę Ognistej. Miałem takich skrytek całą masę w swoim gabinecie, o niektórych istnieniu nawet nie pamiętałem. Odłożyłem tomiszcze na miejsce, a sam wraz z moją ukochaną whisky usiadłem za biurkiem.

Odkręciłem butelkę i wziąłem z niej porządny łyk. Poczułem najpierw mrowienie w gardle, a potem jak alkohol przyjemnie pali mnie w przełyku. Ostatnio zauważyłem, że od śmierci Lily piłem jeszcze więcej niż zazwyczaj. Wziąłem jeszcze jeden łyk, by nie zagłębiać się w tą myśl i odstawiłem butelkę przyglądając jej się bacznie. Płyn w przezroczystym naczyniu miał piękną barwę, doprawdy piękną. Był w kolorze bursztynu mieniącego się na złoto. Taki ciepły, taki ulotny, taki niepowtarzalny. Po prostu wyjątkowy.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Westchnąłem. Schowałem niechętnie butelkę.

- Wejść – powiedziałem i dopiero później miałem się dowiedzieć, że to był okropny błąd.

Do mojego gabinetu weszła Pomfrey w towarzystwie jakiegoś małego, rudego czegoś.

Małe rude... O nie! Pewnie kolejny Weasley, pomyślałem z paniką.

- Dobrze, że nie śpisz, Severusie – zaczęła z ulgą Pomfrey podchodząc z dzieckiem bliżej, tak że znalazło się ono w zasięgu nikłego światła padającego z lampki stojącej na moim biurku. Pomfrey znałem od dawna i z wiekiem nie stawała się ani młodsza ani ładniejsza, więc dla dobra moich oczu przyjrzałem się temu dziwnemu dziecku.

Było aż nienaturalnie niskie jak na swój wiek, sięgało Pomfrey do pasa, było bardzo chude, jakby go w domu nie żywili, a ubrane było tak, że żal było patrzeć. Przydługa, czerwona koszulka jak po starszym bracie z wielkim godłem Gryffindoru i przydługie, czarne leginsy, które mimo iż powinny być obcisłe były na nią o ładnych kilka centymetrów za luźne. Głowę dziecko miało spuszczoną, a na niej niechlujny kok z intensywnie rudych, niesfornych włosów, które musiałem przyznać miała gęste i to bardzo, bo kok zdawał się być wielkości jej głowy.

Tak, zdecydowanie Weasley.

Po długości i gęstości włosów zgadywałem, że to dziewczyna, ale nigdy nic nie wiadomo. Na ten przykład taki Bill Weasley miał włosy do ramion, podobnie jak Charlie.

- Co się stało Pmfrey? – spytałem niechętnie patrząc z niesmakiem na dziecko.

- Miała koszmary. Zawołała mnie jedna z jej koleżanek, że krzyczy przez sen jak opętana.

- To dlaczego nie jest u Minerwy? – spytałem patrząc z nieco większym współczuciem na dziecko. Sam miewałem koszmary i wyobrażałem sobie jak może się teraz czuć.

- Bo Minewra jest... No wiesz gdzie... - Kobieta wskazała mi głową na dziewczynkę.

Tak, przypomniałem sobie. Minerwa miała dziś w nocy załatwiać coś dla Zakonu Feniksa. Nie miałem pojęcia co, bo rzadko słuchałem jej paplaniny, ale coś miała załatwić zdecydowanie.

- To czemu jej nie podasz Eliksiru Słodkiego Snu, tylko ją ciągasz do mnie? – spytałem obojętnie.

- Ja tu wciąż stoję – odezwała się nagle dziewczynka podnosząc wzrok z posadzki. Gdy zobaczyłem jej oczy myślałem, że się przewrócę. Jeszcze nigdy nie widziałem żeby ktoś miał tak intensywny, tak ciepły, tak tajemniczy kolor oczu. Jej oczy... one... One były w kolorze bursztynu, w kolorze whisky. Teraz płonęły gniewem. Kogoś mi przypominała, ale nie miałem pojęcia kogo.

- Pani Pomfrey chciała mi go dać, ale jej się skończył – oznajmiła ta pyskata Gryfonica tonem który zdecydowanie mi się nie spodobał po czym skrzyżowała ręce na piersiach. Kolejna wojownicza gówniara, kolejna cwaniara, która myśli, że może sobie ze mną pogrywać i mi pyskować.

Przeliczysz się, mała.

- Po pierwsze, Młoda Damo... Nie tym tonem, a po drugie tam powinno być Panie profesorze. – syknąłem przez zaciśnięte zęby. Nienawidziłem gdy ktokolwiek zwracał się do mnie takim tonem, a już na pewno nie jakaś smarkata Gryfonka.

- Skąd miałam to wiedzieć skoro się Pan nie przedstawił, Panie profesorze?

- Severus Snape – powiedziałem z jadem w głosie.

- Profesor Snape będzie cię uczył Eliksirów – dodała tłumiąc śmiech Pomfrey.

Dziewczynka nagle się rozpromieniła, a ja nie wiedziałem o co chodzi nigdy nikt się nie uśmiechał słysząc moje imię czy nazwisko.

- Słyszałam o Panu same okropne rzeczy – powiedziała to z takim szczęściem i podekscytowaniem jakby właśnie się dowiedziała, że poznała jakąś wielką gwiazdę filmową.

Tym zdaniem zwyczajnie powaliła mnie na łopatki. Zarówno mnie jak i Pomfrey. Kto normalny mówi takie rzeczy i to w dodatku z tak niewinnym uśmiechem i podekscytowaniem jakby była zaszczycona, że mnie poznaje?

- Emily Weasley – przedstawiła mi się z ciepłym uśmiechem i już wtedy wiedziałem, że łatwo się jej nie pozbędę.







Uważajcie czego sobie życzycie...


Lekcje z pierwszym rocznikiem nigdy nie należały do przyjemnych. Dzieciaki nie wiedziały prawie nic, były rozkojarzone nowym miejscem i rówieśnikami, bo zaczynały pracować na swoje łatki które miały im pozostać do końca nauki, a patrząc na to jaki ich świat był mały często zostawały im na zawsze. Na początku uważałem za niezwykle ciekawe oglądanie jak dzieciaki powoli znajdują swoje miejsce w grupie, ale chociaż nie miałem zbyt dużego stażu jako nauczyciel to już od jakiegoś czasu zaczęło mnie to cholernie nudzić. W zasadzie na każdym roku widziałem te same dzieci. Zawsze był jakiś błazen albo kilku, jakieś puste ślicznotki, bogaci arystokraci, przemądrzałe kujony, sportowcy i co najmniej jedna ofiara losu nad którą się pastwią inni. Puchoni zawsze byli do siebie podobni, tak samo jak Krukoni, Ślizgoni i Gryfoni. Mieli swoje hierarchie, które różniły się w zależności od danego domu, ale były one co roku takie same, podobnie jak ich ideały. Cały czas to samo w kółko. Nic się nie zmieniało. A jakieś interesujące jednostki? Czy cały magiczny świat nie jest w stanie zaoferować nic poza powtarzającymi się schematami. Niechby te jednostki były nawet irytujące i doprowadzające mnie do furii, ale dobry Merlinie sprowadź tu coś innego, coś czego jeszcze nie widziałem. Niech tu przestanie być tak cholernie nudno.

- Dzisiaj będziecie próbować swoich sił w pierwszym eliksirze - oznajmiłem oschle rozglądając się po sali w której siedział pierwszy rocznik Gryfonów i Puchonów. Aż się skrzywiłem. Puchoni plus Gryfoni plus pierwszy w życiu eliksir daje nam murowaną katastrofę. Mam szczerą nadzieje, że słuchali teorii, którą przez ostatnie pół roku próbowałem im wbić do głowy.

Zignorowałem szepty podniecenia i lekkiego niepokoju które obiegły sale.

- Otwórzcie podręczniki na stronie 252 - warknąłem na nich. - Macie tam całą recepturę, a wszystkie składniki macie na ławkach. Eliksir ma być gotowy za pół godziny. Tylko NIE SPALCIE MI PRACOWNI.

Usiadłem przy swoim biurku żeby skończyć poprawiać wypociny trzeciego roku. Sprawdzenie tych prac zajęło mi dłużej niż zwykle, bo były naprawdę koszmarne. Czytanie tego było prawdopodobnie gorsze niż jakakolwiek herbatka z Czarnym Panem. Oczywiście wszyscy zostawili eseje na ostatnią chwilę, bo był głupi mecz Quddicha. Te dzieciaki kompletnie nie rozumieją co jest istotne.

Po kilkunastu minutach tortur skończyłem to przez co zarwałem noc i postanowiłem się przejść i zobaczyć jak im idzie. Zazwyczaj łączyłem ich w pary, ale pierwszy eliksir musieli zrobić samodzielnie, bo to pozwalało mi ocenić stopień ich głupoty.

- Eliksir który teraz warzycie.... A raczej próbujecie uwarzyć sądząc po tym co widzę w kotle Pana Aberby - stwierdziłem zaglądając do kotła Puchona - nie jest niczym innym jak lekarstwem na czyraki. To prawdopodobnie najłatwiejszy eliksir jaki można sobie wyobrazić. Poprawnie przyrządzony powinien mieć piękny szafirowy kolor i konsystencję zwartej, gładkiej pasty.

Chociaż byli nawet nie w połowie pracy już widziałem, że ich "eliksiry" są w tak opłakanym stanie, że nic z nich nie będzie jednak sprawiało mi coś na kształt satysfakcji patrzenie na te upocone ze stresu dzieciaki próbujące wszystko idealnie odmierzać, a gdy widziały, że coś jest źle patrzyły na siebie pytająco. Musiałem przyznać, że było to całkiem zabawne.

- Panno Finnigan... - Gryfonka o kruczoczarnych, prostych jak struny włosach spojrzała na mnie z przerażeniem, a ja nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się wrednie pod nosem. - Niech mi Pani powie czy jest pani się w stanie wyrobić w podany przeze mnie na początku lekcji czas z końcem eliksiru?

- Yyyyy... Emmmmm - jąkała się. - T-tak... Tak myślę.

- Błąd - odparłem z satysfakcją.

- Panie Aberby. Niech Pan zdejmie to coś  z gazu, bo spalił pan wszystko co było w środku już dawno temu. A teraz niech mi Pan powie dlaczego Panna Finnigan nie zdąży z eliksirem na czas.

- Yyyyy... - chłopak podszedł do Gryfonki i zajrzał jej do kotła. Patrzył raz na kocioł raz na przepis. - Bo ma za mały gaz pod kociołkiem?

- Nie, Panie Aberby. Panna Finnigan ma odpowiedni, to Pan miał za duży... - odparłem śmiejąc się w duchu z własnego żartu. Rozejrzałem się po sali i zauważyłem rudą Gryfonkę siedzącą samotnie w ostatniej ławce w rogu sali. Wrzucała rzeczy na chybił trafił do kotła nie odmierzając nic od wagi.

- Panno Weasley! - warknąłem, a Aberby, Finnigan i jej koleżanka z ławki, którzy byli najbliżej mnie aż się wzdrygnęli.

- Tak, Panie Profesorze? - spytała z promiennym uśmiechem.

Co ta Gryfonica sobie wyobraża?!

- Dobrze się Pani bawi? - spytałem posyłając jej swoje najpodlejsze spojrzenie.

- Wyśmienicie, Panie Profesorze. Nie przypuszczałam, że to może być takie relaksujące - odparła mi ta ruda zaraza z takim niewinnym uśmiechem jakby wcale nie powiedziała nic złego. Kilku Gryfonów prychnęło śmiechem. To było nie do przyjęcia żeby ktoś burzył mi mój porządek i atmosferę niepokoju na moich lekcjach, a już na pewno nie jakaś piegowata smarkula.

- To skoro jest Pani taka mądra Panno Weasley to proszę oświecić swoich kolegów i koleżanki dlaczego Panna Finnigan nie jest w stanie skończyć swojego eliksiru o czasie? Może Pani sobie podejść zobaczyć na jakim jest etapie.

- Nie potrzebuje podchodzić Panie Profesorze. To oczywiste. Eliksir musi się gotować co najmniej trzydzieści pięć minut, więc nie jest w stanie go zrobić w pół godziny nawet jeśli zrobi wszystko dobrze.

No i co teraz? To była poprawna odpowiedź. Nie mogłem tak po prostu jej odpuścić.

- To prawda. Widzę że chociaż jedna osoba umie czytać w tej klasie. W takim razie odejmuję Gryfindorowi tylko 5 punktów za pyskowanie. A teraz niech mi Pani pokaże co Pani wyszło z tego wrzucania składników na chybił trafił.

Podszedłem do niej i... o dobry Merlinie... NIE! Nie! To nie możliwe. To jej pierwszy rok. Pierwszy eliksir. Nie mogła umieć tego robić na wyczucie. To nie możliwe. Ale niestety to się działo. Smolista ciecz o ziołowym zapachu świadczyła o tym, że etap pierwszy eliksiru poszedł jej znakomicie.

- I jak? Ładnie, Panie Profesorze? - spytała trzepocząc rzęsami.

Czy jeśli zabiłbym ją teraz i wymazał to z pamięci wszystkich uczniów w klasie to byłby w stanie się ktoś o tym dowiedzieć?

- Nie ciesz się tak, Weasley. Masz jeszcze wiele szans go zepsuć. A po lekcjach zostaniesz wyczyścić kociołki.








Wariatka


Pierwszy mecz Quddicha w tym roku i od razu miał to być Slytherin kontra Gryffindor. Wszyscy niesamowicie podniecali się tym meczem nie wiedzieć czemu. Oczywistym było, że moi Ślizgoni wygrają. Wygrywali turniej Quddicha już dwa lata z rzędu.

Zająłem miejsce obok McGonnagal żeby móc jej się zaśmiać w twarz, kiedy już jej Gryfoni przegrają. No dobrze. Może minimalnie też się podniecałem tym meczem, ale to tylko dlatego, że to niesamowicie przyjemne móc pokazać, że Gryfoni są zadufanymi w sobie leniami.

- Witam Państwa serdecznie! Nazywam się Jonatan Jones i będę relacjonował państwu dzisiejszy mecz - usłyszałem głos z głośnika. - Dzisiejszy, pierwszy w tym sezonie mecz będzie zapewne jednym z najbardziej emocjonujących. Naprzeciwko siebie staną Ślizgoni prowadzeni przez Marcusa Averego, który poprowadził swoją drużynę już dwa lata z  rzędu do zwycięstwa poprzez rozgromienie wszystkich innych domów oraz Gryfoni, którzy po wielu porażkach w poprzednich latach całkowicie zmienili swoją drużynę. Poprowadzi ją teraz Ernest Wood. Przywitajmy naszych zawodników. Panie i Panowie. Reprezentanci Slytherinu!

Wokoło zabrzmiały gromkie brawa i wiwaty, a na boisku zaczęli wchodzić moi Ślizgoni. Byłem pewien ich zwycięstwa. Dwno Slytherin nie miał tak dobrej drużyny. Składała się ona z praktycznie samych rosłych chłopców z szóstego i siódmego roku. Wchodzili dostojni i pewni siebie jeden po drugim.

- Jako pałkarzy zobaczymy dwa nowe nabytki Ślizgonów - Cedemona Smith'a oraz  Anthonego Cavendish'a - komentujący mecz Puchon przedstawił dwóch osiłków którzy zaczęli krzyczeć niczym zapaśnicy przed walką. Tłum pochwycił to wszystko i zaczął krzyczeć i bić brawo. Uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem. Znałem dobrze tych chłopców. Nie byli zbyt inteligentni, ale krzepy im nie brakowało. Coś czułem, że dzisiaj Pomfrey będzie miała sporo roboty. - Skład Ścigających pozostał niezmieniony. Powitajmy naszych ulubieńców braci Beaumontów, Johnego i Horacego oraz Tonnego Graville! - podsycał dalej tłum Puchon, a trzech szczupłych lecz dobrze zbudowanych młodzieńców z siódmego roku pokłoniło się nieznacznie. Oni nie potrzebowali się popisywać, bo wszyscy wiedzieli, że są świetni. - Powitajmy Obrońcę i Kapitana reprezentacji Slytherinu Marcusa Averego. - Tłum oszalał kiedy na boisko wszedł uśmiechnięty brunet i zaczął podsycać tłum ruchami rąk i udawaniem, że nie słyszy ich wiwatów. -  Powitajmy również gromkimi brawami naszego niesamowitego, nieprzewidywalnego Szukającego Victora Bruuuuuusaaaaaaa! - wyrzyczał Jones i zapanował jeden wielki hałas przez który przebijały się dziewczęce piski (nie tylko ze Ślizgońskich trybun), a szczupły, drobny, ale niezwykle przystojny blondynek z siódmego roku pomachał swoim fankom. Dziewczyny niezaprzeczalnie go kochały niemal od początku szkoły, kiedy dostał się do druzyny i to na pozycje Szukającego ilość jego fanek wzrosła, a kiedy pokazał swoją nieprzewidywalność i wręcz agresję, której nikt po tak ładnym chłopcu by się nie spodziewał zyskał miano szkolnego bad boy'a i miłość wielu koleżanek ze szkoły.

Wtedy byłem już nawet więcej niż pewny wygranej, a kiedy na boisko weszła nowa drużyna Gryffindoru miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Składała się głównie z bardzo młodych uczniów, których praktycznie nikt nie znał. Jedynie pałkarze wydawali się jakimkolwiek zagrożeniem, bo byli to dwaj dość wyrośnięci chłopcy z szóstego roku - Charles Beauclerk oraz Jeremy Cacham.

- Na pozycji Scigających zobaczymy grających już w ubiegłym roku Davida Cecila, Kapitana drużyny Ernesta Wood'a oraz najnowszy i najmłodszy nabytek Gryfonów Emily Weasley!

Naprawdę? Naprawdę? Czy to dziecko musi mnie wszędzie prześladować? - pomyślałem. Naprawdę widywałem ją częściej niż jakiegokolwiek ucznia. Ona była wszędzie. Dosłownie. Nie miałem pojęcia jak ona to robiła, ale ze wszystkich uczniów to ją codziennie zawsze widziałem na korytarzu, a na Eliksirach zaczęła siadać z przodu gdzie wszyscy się zawsze bali i gapiła się na mnie całą lekcje, a na wszystkich posiłkach siedziała najbliżej stołu nauczycielskiego. Już mi się rzygać chciało od tego dzieciaka. Aczkolwiek trochę poprawił mi się humor jak zobaczyłem jak wygląda przy moich Ślizgonach. Jak przy swojej drużynie wyglądała w miarę normalnie to jak stanęła naprzeciwko swoich przeciwników wyglądała jak taka mała pchła.

Na pozycji szukającego został Charles Weasley. Nie był złym szukającym, ale też nie był wybitny. Ostatnio na ten przykład przegrał z Victor'em. Natomiast jako obrońcę postawili piątoklasistę, Alastora Mortego, który we wcześniejszym sezonie zastąpił na jednym meczu Aidana Finana, który miał poważną kontuzje.

Patrzyłem na nich z politowaniem tylko słuchając jednym uchem krótkiej przemowy Supout, która miała dzisiaj sędziować.

Zaczął się mecz. Już w pierwszych sekundach jeden z braci Beaumontów bez problemu wyminął Weasley i przerzucił Kafla przez obręcz. Ścigający Slytherinu znali się od lat i działali jak świetnie naoliwiony mechanizm, przerzucali między sobą piłkę nic sobie nie robiąc z Weasley, Wooda i Cecila. Jak jeszcze Wood i Cecil starali się coś zrobić to Weasley wyglądała na przerażoną co na jej nieszczęście zauważyli Ślizgoni i zaczęli specjalnie rozgrywać wkoło niej, a pałkarze celowali tylko w Wooda i Cecila. Gryfoni byli dosłownie masakrowani, a bracia Beamuontowie doskonale się bawili poniżając Weasley.

- Jak tam kruszynko? - usłyszałem jak śmieją się do niej latając wkoło niej robiąc jakby trąbę tornada w środku której była mała Gryfonka, latała po całym boisku próbując się wydostać, ale oni jej nie pozwalali. Wyglądała jakby miała się zaraz popłakać. Było już pięćdziesiąt do zera.

- Moje biedne maleństwo - dalej dogryzali jej bracia  Beamuontowie latając wkoło niej i nie pozwalając się wydostać. Sprawy zapewne nie uproszczały jej ciągłe, niewybredne docinki ze strony komentatora.

- Ogarnij się, Weasley, do cholery! - wrzasnął na nią Wood.

- Tak to jest jak małe dziewczynki pchają się tam gdzie nie powinny - kontynuowali bliźniacy.

- Moje biedne maleństwo...

- Jak mówili, że się nazywasz? Weasley? - dogadywali jej na zmianę Ślizgoni. Prawie zaczynało mi być jej szkoda.

- No tak. To wszystko wyjaśnia... - powiedział jeden z bliźniaków i zaśmiali się oboje.

Spojrzałem na Charlesa Weasleya żeby sprawdzić czy nie ma gdzieś już znicza i zobaczyłem, że zamarł i patrzył na swoją młodszą kuzynkę z przerażeniem i z jego ruchu warg wywnioskowałem, że przeklął. Przeniosłem więc spojrzenie na tą małą pchłę i zobaczyłem jak nagle zatrzymała miotłę. Dostrzegłem jak jej bursztynowe oczy zapłonęły wściekłością. Skręciła natychmiast w bok korzystając z chwilowej dezorientacji przeciwników.

- Cholera, Wood! - wrzasnął Charles widząc w tym ich szansę, kapitan nie mając zbytnio wyjścia, bo Cecil był zasłonięty przez Graville, z ewidentnym przerażeniem w oczach rzucił kafla do Weasley.  Złapała go i nagle zapikowała w dół. Leciała coraz szybciej i szybciej. Ślizgoni lecieli za nią. Była coraz bliżej murawy, ale nie zwalniała, wręcz przeciwnie, leciała coraz szybciej i szybciej. Wstali z miejsc żeby lepiej widzieć co się dzieje.

- Proszę Państwa... Czy to blef czy samobójstwo? Czyżby nasza płaczliwa kruszynka wreszcie zrozumiała, że to nie miejsce dla niej?

Weasley podniosła ręce do góry lecąc wciąż w dół. W jednej miała piłkę, a drugą pokazała środkowy palec lecącym z nią Ślizgonom. Na trybunach słychać było gromki śmiech uczniów i brawa. Od murawy dzieliło ich już naprawdę nie wiele. Wszyscy wstrzymali oddechy. Ślizgoni choć mieli doświadczenie w lataniu zahamowali gwałtownie, a ona leciała dalej.

- Weasley, pojebało cię! Weasley! - krzyczał Wood cały czas.

- Cecil, pętle - krzyknęła tylko i nagle tuż przed murawom podniosła miotłę i wzbiła się do góry przelatując koło trybun. Wszyscy nagle zaczęli wrzeszczeć, gwizdać i bić brawo.

Jedyne co mi przyszło do głowy to, że ta dziewczyna jest szalona, tak naprawdę szalona. Brakowało jej milimetrów i mogłaby się nawet zabić.

Korzystając z tej chwili Cecil natychmiast znalazł się pod pętlami. Ruda podleciała tuż obok wieży komentatorskiej powiewem zrzucając Jones'owi wszystkie papiery i również jemu pokazując niezwykle kulturalnie środkowy palec. Aż zamilkł na chwilę. Zdezorientowani Ślizgoni zaczynali ją powoli doganiać ją w pościgu. Wtedy rzuciła kafla do Cecila który już tam był i przerzucił go przez pętle. Tłum oszalał. Zaczęły się wrzaski, piski i wiwaty.

- Weasley! Weasley! - krzyczeli Gryfoni, którzy jeszcze przed chwilą śmiali się z niej razem z uroczym komentatorem.

Potem zaczęło się robić lepiej. Nie wiedziałem jak to się stało, ale Weasley z przerażonej małej myszki ewidentnie dzięki wiwatowi tłumów stała się niedościgniona. Była na boisku jak taki mały karaluch. Ślizgoni próbowali ją zgnieść, ale uciekała. Nie wierzyłem, że to zaplanowali z Woodem, bo był on w szczerym szoku, ale już po chwili pozwolił odgrywać Weasley pierwsze skrzypce wśród Ścigających co niestety Gryfonom wyszło na dobre. Walka była niesamowicie zacięta. Pałkarze Slytherinu starali się trafić w to małe rude stworzenie, ale latała tak nieprzewidywalnie, że nie byli w stanie, a przez to, że tak bardzo skupili się na Weasley, Cecil i Wood mieli na głowie tylko po jednym Ścigającym Slytherinu, więc już po chwili wynik w miarę się wyrównał.

- Weasley znowu przy piłce.... - mówił głos z głośnika. Po chwili nagle pojawił się koło niej jeden z bliźniaków. Ruda zapikowała w dół, ale po sekundzie wzbiła się w górę. Ślizgon dotrzymywał jej na razie kroku jednak po chwili nagle przycisnęła go do trybun i usłyszałem charakterystyczny nieprzyjemny zgrzyt miotły ocierającej o trybuny.

- Nigdy nie obrażaj mojej rodziny! - warknęła wściekle na niego.

Aż jej nie poznawałem. Zawsze była irytująca ale swoim byciem miłą, a taki ton nie był w jej stylu. Profesor Sprout zaczęła gwizdać, jednak wtedy chłopak popchnął Gryfonkę wyrywając jej kafla tak że spadła z miotły i w ostatniej chwili złapała się drążka. Padoma gwizdała głośniej żeby przestali, jednak trafił Ślizgon z ambicjami na upartą Gryfonkę. Dziewczyna przechylała się na drążku żeby nie pozwolić mu się oderwać od trybun. Nagle przechyliła się w drugą stronę i puściła niespodziewanie rywala jednak po chwili okazało się że zrobiła to tylko po to żeby móc się rozhuśtać i wykopać mu kafla z rąk. Przechwycił go Wood który zdążył zauważyć, że dobrze jest się trzymać blisko Weasley na boisku i szybko przerzucił go przez pętlę.

- Weasley, Beamuont! Do mnie! - wrzasnęła sędzia. Widziałem jak krzyczy na nich, jednak nie słyszałem co mówi.

Byłem wściekły na Ślizgonów. Jak mogli tak się dawać tej gówniarze? Robiła z nimi co chciała. Ta mała gówniara przeciwko wielkim silnym facetom, a kompletnie nic to nie dawało chociaż wszyscy niemal jej pilnowali ona i tak była w stanie im uciec robiąc coś czego nikt się nie spodziewał.

Gryfoni mieli już sto pięćdziesiąt, a Ślizgoni sto dwadzieścia gdy pojawił się znicz. Poprawiłem się wówczas na krześle. Cała nadzieja w Victorze. Tłum przeniósł uwagę na Szukających którzy rzucili się w stronę maleńkiej złotej kulki przepychając się nawzajem i próbując utrzymać na miotle.

- Prosze Państwa Weasley coraz bliżej znicza! Czyżby zapowiadało się na pierwsze od trzech lat zwycięstwo Gryffindoru?!

Nie, kurwa nieeee! - myślałem gorączkowo patrząc na zmagania obu chłopców. Istotnie rudzielec wyprzedzał Victora o kilka cali. Wtedy chłopak się uśmiechnął i popchnął Gryfona tak, że wlecieli pod trybuny. Usłyszałem tylko łoskot i spod trybun wyleciał tylko Victor. Cudowne zagranie. Sfaulował go poza wzrokiem sędzi więc nie miała jak go za to ukarać.

Przynajmniej jedna osoba tu myśli!

- Weasley wylatuje spod trybun, jednak czy jeszcze dogoni Victora?! Ślizgon już prawie ma znicz!

- Emily! - wrzasnął tylko wyraźnie kontuzjowany Charles. Dziewczynka skinęła mu głową i potem wszystko działo się tak szybko. Kazała ruchem dłoni rzucić do siebie kafla, stanęła na miotle niczym na desce surfingowej i w momencie kiedy Victor już prawie dotykał znicza przelatywał koło niej i ona go złapała. Ścigająca złapała znicza. Ślizgon zahaczył o jej miotłę i ledwo się utrzymała, ale nagle z impetem uderzył w nią kafel i Ruda spadła z dobrych kilku stóp prosto w dół nie wypuszczając małej złotej kuleczki z rąk. Wszyscy ponownie wstrzymali oddech. Nawet ten obrzydliwy Puchon komentujący mecz zamilkł.

Szukający Slytherinu natychmiast wylądował zobaczyć co z małą. McGonnagal również poderwała się z miejsca i pobiegła na murawę. Ten wypadek wyglądał dość poważnie. Charles również wylądował powoli i kulejąc na jedną nogę podszedł do dziewczynki. Mówił coś do niej, ale wyglądało na to, że straciła przytomność, zaczął ją brać na ręce, ale nagle skrzywił się. Wyglądało na to, że sam miał złamaną nogę i wtedy znów stało się coś nieprzewidywalnego. Victor poklepał Weasley'a po ramieniu i wziął jego małą kuzynkę na ręce z zamiarem zaniesienia jej do Skrzydła Szpitalnego. Charles uśmiechnął się do niego z ulgą i już mieli się udać w stronę Hogwartu, ale chcieli chyba zaczekać na wynik.

- W przypadku przypadkowego "spalenia znicza" Departament Magicznych Gier i Sportów wyraża się jasno. Punkty za złapanie znicza nie zostają przyznane nikomu, więc dzisiejszy mecz zwyciężają Gryfoni! - usłyszałem głos sędzi  nie mogłem w to uwierzyć. Całe trybuny zaczęły wrzeszczeć i bić brawo.

- Weasley! Weasley! - darli się Gryfoni.

- Proszę Państwa! Cóż to był za emocjonujący mecz. Pozostaje nam jedynie się domyślać czy Emily Weasley przypadkowo próbując złapać kafla złapała znicz czy też zaplanowała to ze swoim kuzynem Charliem, jednak chyba nigdy się tego nie dowiemy. Czyżbyśmy byli dzisiaj świadkami narodzin nowej gwiazdy drużyny Gryffindoru? Dziękuje Państwu za dzisiejszy mecz - kończył mecz Puchon.

Zacząłem się zbierać do wyjścia jako jeden z pierwszych, bo reszta miała ochotę jeszcze poświętować lub pokłócić się trochę. Wchodząc do Hogwartu spotkałem niestety Victora z małą Weasley na rękach, jej starszym kuzynem kuśtykającym koło nich i McGonnagal. Wyglądało na to że dziewczynka właśnie się ocknęła.

- U-Udało się? - wymamrotała do Szukających.

- Udało się, mała - zaśmiał się Charles.

- Byłaś niesamowita - wyznał Victor uśmiechając się do dziewczynki.

Liczyłem na to, że czmychnę koło nich cicho i niepostrzeżenie, jednak...

- Profesorze Snape... - zaczepiła mnie ta mała ruda zaraza.

- Czego chcesz, Weasley? - warknąłem.

- Widział Pan? - spytała słabo uśmiechając się jednak do mnie.

- Mam oczy Weasley - odparłem. - Jednak żaden wstrząs mózgu i żadne złamanie cię nie usprawiedliwi. Jutro chcę na moim biurku widzieć twój esej.

Liczyłem, że się zamknie, przestraszy albo zacznie wykłócać, ale dziewczynka zaśmiała się tylko słabo.

- Mam już od wczoraj napisany, Panie Profesorze - pochwaliła się.

- Zobaczymy czy będzie się to dało czytać - odwarknąłem i ruszyłem wściekły w stronę swoich komnat.

Co ta gówniara sobie wyobraża? Że tak po prostu może się mnie nie bać? Niedoczekanie!






Czterech Weasleyów to już tłum


Był dopiero marzec, a ja już miałem ochotę się zabić. Czterech Wasleyów na raz. Czterech. To było już za dużo na moje nerwy. Jak jeszcze Charlesa byłem w stanie zdzierżyć to ta trójka młodych szarlatanów.... O dobry Merlinie! Miałem ochotę czasem udusić te dzieciaki gołymi rękami. Weasley mimo iż była już na trzecim roku to kompletnie nie wydoroślała, nie zmieniła się, a wręcz przeciwnie. Pod wpływem tych dwóch młodych szarlatanów miałem wrażenie, że stała się jeszcze bardziej sobą, tą irytującą, trajkoczącą w kółko, namolną Gryfonicom. Bliźniacy Weasley mimo iż byli dopiero na pierwszym roku to szybko się rozkręcili. Dawanie kolegom czekoladek z środkiem przeczyszczającym, podłożenie woźnemu ciastek z eliksirem wywołującym wysypkę, ulepienie bałwanów i zaczarowanie ich tak żeby goniły uczniów, rzucenie zaklęcia na ekspresowy porost włosów na Panią Norris i niemal wysadzenie mojej pracowni fajerwerkami zaliczyli już w pierwszym półroczu swojej nauki w Hogwarcie. Oczywiście pierwszoklasiści nie byliby w stanie wyprodukować tych eliksirów sami, ale jakby mieli bardzo utalentowaną kuzynkę na trzecim roku, która nie byłaby zbyt asertywna... O tak. Chore pomysły bliźniaków i talent Emily razem były straszne w skutkach. Na dodatek jakimś cudem prawie zawsze udało im się zwiać i nie natknąć się na żadnego nauczyciela, jednak wszyscy doskonale wiedzieliśmy czyja to sprawka.


- Albusie, naprawdę musimy coś z nimi zrobić... - szeptała siedząca obok mnie McGonnagal do Albusa Dumbeldor'a oczywiście na temat Weasleyów.

- Minerwo, przecież oni nie robią nikomu krzywdy... - odparł jej spokojnie.

No jasne! Drops oczywiście zbagatelizuje sprawę.

- Albusie, przypominam ci, że omal nie wysadzili Sali od Eliksirów. Oni są nieprzewidywalni i niereformowalni. Nie rozumiem czemu nic z tym nie zrobisz? - powiedziałem wreszcie.

- Co proponujesz w takim razie, Severusie?

- No dla mnie to oczywiste. Trzeba ich rozdzielić.

- No i co to da - Minerwa zmarszczyła brwi.

- Czy wy naprawdę nie widzicie jak to działa? Są dwie opcje, albo bliźniacy wymyślają to wszystko i namawiają Weasley żeby im pomogła, albo podkradają jej eliksiry które robi sama i używają do tego. Sami na pewno nie byliby w stanie zrobić żadnego z eliksirów, które wykorzystali. Uczę ich. Wiem jak beznadziejni w tym są. Jeśli odetniemy ich od Weasley to ich żarty powinny stać się mniej groźne i rzadsze, bo będą musieli o wiele dłużej bez niej się przygotowywać - wyjaśniłem.

- Severusie, nie możesz jej tak usprawiedliwiać. To wina ich wszystkich po równo.

- Mylisz się, Minerwo. Przez ostatnie trzy lata spędziłem z tym dzieckiem więcej czasu niż z niejednym swoim Ślizgonem i wiem co nie co o tym jaka jest i uwierz mi, że ona nie brała w ogóle udziału w połowach tych ich "kawałów", a po prostu chciała ich powstrzymać.

- Widzę, że świetnie się znasz z moją uczennicą, Severusie.

- Po prostu lepiej niż ty.. - odwarknąłem.

- Myślę, że masz rację Severusie - odezwał się wreszcie Dumbeldore, a ja posłałem McGonnagal triumfalny uśmieszek. - Już jakiś czas temu zauważyłem, że przebywanie Panny Weasley u ciebie bardzo dobrze na nią działa. Dlatego posłucham twojej sugestii i powiem Pannie Weasley żeby częściej do ciebie przychodziła.

STOP! CO?!

Minerwa aż prychnęła śmiechem.

- Nie to proponowałem, Albusie - zwróciłem mu uwagę.

- Dokładnie to. Panna Weasley nie będzie przebywać tyle z bliźniakami i nie będą jej ci psuć - odparł z pogodnym uśmieszkiem.

- Kompletnie nie o to mi chodziło... - nie wiedziałem co powiedzieć. Chyba się wkopałem i to poważnie.

- Severusie, musisz wiedzieć, że Panna Weasley sporo w życiu przeszła. Sam fakt, że mieszka z wujostwem świadczy o tym. Przed jej pierwszym rokiem tutaj był u mnie Artur i powiedział, że bardzo się z Molly martwią o nią czy sobie poradzi, ale okazało się, że masz na nią świetny wpływ i wczoraj był u mnie Artur. Mówił że nigdy nie widział jej szczęśliwszej - dodaał uśmiechając się do mnie ciepło.

Już miałem coś powiedzieć, jakoś zaprzeczyć, ale nagle usłyszałem wybuch i ciasto stojące dokładnie naprzeciwko mnie rozbryzgało się na milion kwaków oczywiście budząc przy tym głównie mnie. Wszyscy uczniowie jedzący kolację w Wielkiej Sali utkwili wzrok we mnie i zamarli. Słychać było jedynie parsknięcie śmiechu Minerwy.

- Jak to nic nie da to sam osobiście porozmawiam z tymi gówniarzami i gorzko tego pożałują - warknąłem tylko do Dumbeldora i ruszyłem w stronę wyjścia. Spotkałem się w progu z Weasley która dopiero szła na kolację, kiedy mnie zobaczyła zaśmiała się w głos.

- Bawi cię to, Weasley? - warknąłem zaciskając zęby z wściekłości.

- Troszeczkę - stwierdziła pogodnie jak gdyby nigdy nic, stanęła na palcach i zdjęła mi z nosa odrobinę ciasta. - Mniaaaaam... Jabłkowe - zauważyła oblizując palec. - Mam nadzieje, że zostało jeszcze jakieś, które nie wylądowało na Pana twarzy.


Zabije tą gówniarę. Po prostu zabije...





Szczęśliwa siódemka

Trzydziesty pierwszy październik. Trzydziesty pierwszy październik. Trzydziesty pierwszy.... Co roku przychodził tak niespodziewanie. Trzydziesty pierwszy październik tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku. Dzień śmierci Lily. Jego ukochanej Lily. Żadnego dnia ze swojego życia nie pamiętałem tak dobrze jak tego trzydziestego pierwszego października. Była wtedy podobna pogoda jak teraz. Od kilku dni było paskudnie, zbierało się na srogą zimę, a tego dnia rozpętała się okropna burza, która trwała cały dzień, a kolejnego dnia było nagle tak spokojnie, cicho i wiosennie jak gdyby nic, jakby nic takiego się nie stało i jakby wcale nie była już niemal astrologiczna zima. Syn Lily, Harry musi mieć teraz z 6 lat...

Wziąłem kolejny łyk whisky. Przerażała mnie myśl, że on tu kiedyś przyjdzie, do Hogwartu, że zobaczę w nim Lily. Czemu nie mogłem zginać? Czemu nie mogłem zginąć w czasie wojny? Pieprzony Potter. Pieprzony James Potter. On sobie zginął bohatersko, a ja muszę żyć z myślą, że jej nie ma, że nigdy jej nie zobaczę. Nawet czas kiedy mnie nienawidziła był lepszy niż to teraz, kiedy jej nie ma, kiedy jest tylko pustka, tylko wspomnienie. Nie dość, że z nią był, że go kochała, to jeszcze miał to szczęście umrzeć razem z nią. Czym sobie zasłużył na tyle szczęścia? Czym?

- Emmm.. Panie Profesorze... Nieodpowiednia pora? - nagle z rozmyślań wyrwał mnie dziewczęcy, lekko zachrypnięty głos.

Świetnie. Weasley wychylająca się zza uchylonych drzwi. Fantastycznie. Tylko jej mi tu brakowało. Schowałem natychmiast butelkę Ognistej.

- Czego chcesz, Weasley? - warknąłem licząc, że mój nieuprzejmy ton ją odstraszy aczkolwiek ta misja była z góry skazana na niepowodzenie, bo znałem Emily Weasley ponad dwa lata i dobrze wiedziałem, że jej chyba nic nie odstraszy.

- Profesor Dumbeldore... On.... Emmmm... Kazał mi wyszorować kociołki - odparła uśmiechając się wymuszenie. Chyba liczyła, że przez ten uśmiech mnie nabierze.

- Masz mnie za głupca, Weasley? Czego tak naprawdę chcesz? - warknąłem zniecierpliwiony.

- No mówię Panu. Kociołki - odparła z większą mocą.

- W takim razie możesz mnie zostawić w spokoju, bo wszystkie są czyste - odparłem i ruszyłem do drzwi by je zamknąć po jej wyjściu.

- No dobrze... - westchnęła. - Profesor Dumbeldore poprosił mnie żebym do Pana zajrzała bo chyba jest Pan smutny - skończyła spuszczając oczy w dół.

- Nie jestem, Weasley. Ja mam po prostu taki wyraz twarzy. A teraz wyjdź.

- Panie Profesorze, nie smutni ludzie nie piją whiskey w środku tygodnia - powiedziała i miała w oczach coś takiego, że gdyby to nie była irytująca, pyskata Weasley to bym pomyślał, że to współczucie.

- A ty skąd to niby wiesz?

Dziewczyna przybrała barwę szkarłatu. Jej mina była bezcenna do tego stopnia, że niemal mnie to rozbawiło.

- Dużo czytam - odpowiedziała ze śmiechem.

- Słuchaj, Weasley. Jeśli komuś powiesz... - zacząłem piorunując ją wzrokiem, ale nie dała mi skończyć.

- Żartuje Pan sobie? Jest Pan dorosły. Nie mam zamiaru na Pana donosić. Ale musi mi Pan obiecać, że mi pan pozwolić wejść, bo obiecałam Profesorowi Dumbeldorowi, że zobaczę jak się Pan czuje.

Westchnąłem głęboko i wpuściłem tą małą zarazę do środka. Usiadłem znów przy moim biurku, wyciągnąłem do połowy pełną szklankę Ognistej i zacząłem ją znów sączyć przyglądając się Weasley czytającej wszystkie tytuły książek w mojej biblioteczce. Musiałem przyznać, że od pierwszego roku poczyniła postępy w ubiorze, choć nie nazwałbym jej sposobu ubierania się ładnym ani porządnym. Miała na sobie czerwoną sukienkę zrobioną z za dużej męskiej koszulki Gryfindoru, szary, rozpinany męski sweter, dwie różne skarpetki jedną białą w czerwone serduszka, a drugą zdecydowanie dłuższą w pomarańczowe rąby, a na nich zawiązane w cały świat znoszone trampki. Kilkakrotnie słyszałem co mówili o niej moi Ślizgoni i nie były to pochlebne opinie sprowadzające się głównie do jej pochodzenia i wyglądu. Podobno była bratanicą Artura Weasleya, ale nigdy mnie to nie interesowało na tyle żeby sprawdzić coś na temat jej pochodzenia. Słyszałem też, ale to już na spotkaniach kadry nauczycielskiej, że była bardzo zdolną czarownicą. W zasadzie byłem w stanie w to uwierzyć, bo na Eliksirach od początku radziła sobie zadziwiająco dobrze. Ciężko było jej jednak przykleić łatkę, bo chociaż dobrze się uczyła to była typem chłopczycy, rozgramiała przeciwników jako ścigająca, wszyscy ją dobrze znali, ale mimo iż była miła dla wszystkich to była zbyt wycofana jak na typowego sportowca. Była niesamowicie irytująca i upierdliwa, ale jedno trzeba jej było przyznać - była interesująca.

Dolałem sobie jeszcze Ognistej.

Przysięgam, że jak ta mała ruda zaraza na mnie naskarży to ją uduszę gołymi rękami - pomyślałem biorąc łyk.

- Panie Profesoooooooooorzeeeeeee..... - zaczęła nudzić robiąc duże oczy, które nie wiem czy zdążyła zauważyć, ale nie działały na mnie.

- Czego chcesz, Weasley?

- Mogę pożyczyć jedną?

- Nie.

- Ale dlaczego? - aż zmarszczyła brwi mówiąc to.

- Bo nie.

- Ale Panie Profesorzeeee....

- Nie znaczy nie, Weasley.

Dziewczynka westchnęła po czym podeszła do mnie i bezceremonialnie wskoczyła mi dupskiem na biurko po czym siadła po turecku i zaczęła się na mnie gapić. Starałem się to ignorować, ale po jakimś kwadransie, kiedy dalej nie dawała za wygraną zaczęło mnie to szczerze drażnić.

- Czego chcesz, Weasley? - warknąłem na nią wściekle.

- Czemu jest Pan smutny? - spytała łagodnie dalej patrząc się na mnie.

- Czy ty musisz być taka irytująca? Już ci mówiłem, ja po prostu mam taki wyraz twarzy!

Myślałem, że wybuchnę. Naprawdę. Nikt nigdy tak mi nie działał na nerwy czymkolwiek jak ta Gryfonica samym swoim oddychaniem, a kiedy się odzywała to miałem ochotę ją po prostu zabić.

- Profesorze Snape! - krzyknęła na mnie niczym matka karcąca nieposłuszne dziecko. - Już ustaliliśmy, że Pan jest smutny i proszę mi nie wmawiać niczego innego. Pije Pan Ognistą przy swojej nieletniej uczennicy i to w środku tygodnia. To coś mówi o Pana stanie - im dłużej mówiła tym bardziej jej głos łagodniał na nowo. - Chcę Panu pomóc. Naprawdę i dobrze Pan wie, że nie jest się Pan w stanie ode mnie uwolnić dopóki nie osiągnę celu - mówiąc to uśmiechnęła się słodko. Ta dziewczyna to czyste zło. Przysięgam.

- Czemu Pan jest smutny? I czemu Profesor Dumbeldore wiedział, że dzisiaj Pan będzie smutny? - spytała patrząc się na mnie tymi swoimi wielkimi, bursztynowymi oczami, które zdawały się przeszywać na wylot, czułem jakby ta dziewczyna znała się na Legilimencji tak dobrze, że mimo mojego muru była w stanie dostrzec każde moje wspomnienie. Było to dość przerażające.

- Dokładnie siedem lat temu straciłem coś bardzo ważnego - odpowiedziałem wreszcie licząc, że to jej wystarczy i pozwoli mi się dalej użalać nad sobą w samotności.

- Coś ważnego... Ma Pan na myśli coś pokroju ulubionej książki, czy...

- Żartujesz sobie Wasley?! - wybuchłem. Jednak wybuchłem.

- Była Pana żoną? - spytała patrząc na mnie lekko spłoszona moim nagłym wybuchem.

- Chciałbym - warknąłem będąc wciąż wzburzony zanim zdarzyłem pomyśleć. Potem dopiero zdałem sobie sprawę, że ta mała ruda zaraza celowo wyprowadziła mnie z równowagi żeby się więcej dowiedzieć. Nikomu nie opowiadałem o Lily, więc czemu niby miałbym temu dzieciakowi? Teraz byłem wściekły tylko i wyłącznie na siebie, że dałem się podejść jak dziecko.

- Czy ona... - zaczęła nieśmiało Ruda.

- Tak, Weasley. NIE ŻYJE. Najpierw wyszła za tego dupka, a teraz nie żyje od pieprzonych 7 lat!

Puściły mi już wszystkie hamulce. Wstałem i wykrzyczałem ostatnie zdania uderzając pięściom o biurko tuż koło nogi Rudej. Nie wiem czemu tak zareagowałem. Może to przez tą rocznicę, a może przez to, że Weasley mnie sprowokowała na początku, a może dlatego, że byłem na siebie zły. A może po prostu wszystko na raz. Jednak kiedy po wybuchu spojrzałem na Weasley omal jej nie rozpoznałem. Siedziała na moim biurku z czerwonym nosem, mokrymi policzkami i czerwonymi załzawionymi oczami.

- Co do... - zacząłem, ale wtedy nagle dziewczyna zeskoczyła z biurka i przytuliła się do mnie z całej siły.

- Tak mi przykro Panie Profesorze. Tak mi strasznie przykro.

- Weasley, co do... - zacząłem ponownie, ale nie skończyłem, bo zrobiło mi się jakoś tak ciepło w środku. Nie pamiętałem kiedy ostatnio ktoś mnie przytulał, a ona zrobiła to tak szczerze, że aż mnie to wzruszyło. Objąłem ją nieśmiało, postanowiłem już dzisiaj dać jej spokój i dopiero od jutra znowu na nią krzyczeć i nazywać irytująca Gryfonicą oraz Małą Rudą Zarazą.






Toaletowa fontanna

Kolejny cudowny dzień w raju - pomyślałem słysząc wybuch. Przeklinałem sam siebie za to, że marudziłem, że jest nudno. Trzech Weasleyów. Trzech na raz. To nieludzkie po prostu. Dopiero drugi rok z całą trójką na raz się zaczął, a ja już mam dość. Nie musiałem tego widzieć, żeby wiedzieć, że to sprawka tych szarlatanów. Oni kiedyś naprawdę zrównają tą szkołę z ziemią.

Kiedy wyszedłem z gabinetu ruszyłem za tłumem, który doprowadził mnie do łazienki. A raczej do korytarza, bo z łazienki już nie wiele zostało. Czerwona z wściekłości Minerwa właśnie wyciągała za fraki sprawców całego zamieszania. Jakiż byłem zdziwiony gdy okazało się, że to Fred, George i Emily Weasleyowie. Włosy mieli nastroszone i cali byli czarni. W powietrzu unosił się zapach spalenizny, a cały korytarz pełen był wody, natomiast jeśli chodzi o łazienkę to została z niej tylko podłoga i część ścian.

- To co zrobiliście było skrajnie nieodpowiedzialne, mogliście zginąć i... - wrzeszczała na nich zwykle spokojna McGonnagal.

- Pani Profesor, to moja wina. Bliźniacy próbowali mnie tylko powstrzymać - powiedziała ze skruchą dziewczynka. - Przepraszam. Myślałam, że wyjdzie inaczej.

No naturalnie. Jak zawsze ta idiotka weźmie winę na siebie. Zawsze to robiła. Oni broili, a ona brała winę na siebie. Westchnąłem pod nosem. Dobrze wiedziałem co to dla mnie oznacza.

- Bardzo się zawiodłam na Pani, Panno Weasley... - wycedziła Minerwa starając się chociaż trochę opanować. - Taka dobra uczennica... Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a Pani Panno Weasley ma szlaban codziennie do końca tego półrocza zaczynając od dzisiaj. A teraz rozejść się wszyscy. Przedstawienie skończone - warknęła kobieta i uczniowie szepcząc zaczęli się powoli rozchodzić. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Emily tego nie zrobiła i chodziło tylko o to, że McGonnagal obiecała, że jeszcze jeden taki wybryk, a rozważy wyrzucenie bliźniaków ze szkoły, a ponieważ Emily się przyznawała, a nie miała dowodów, że to nie ona to nie mogła nawet ich rodziców wezwać.

Westchnąłem ciężko, podszedłem do Minerwy i pomogłem jej zabezpieczyć tą  część żeby nie spowodować większych zniszczeń, po dłuższej chwili udało nam się również zatamować rurę, która pękła i tryskała z niej woda niczym z wielkiej fontanny.

Kiedy wróciłem do Gabinetu. Weasley już tam była, siedziała na szmaragdowym fotelu, na którym to zawsze siedziała kiedy przychodziła na szlaban, z herbatą w rękach i czytała "Eliksiry dla zaawansowanych". Co prawda była dopiero na czwartym roku, ale sama zauważyła, że rzeczy na poziomie czwartego roku są dla niej zbyt proste, za to z tymi musiała się trochę pomęczyć.

- Panie Profesorze... - zaczęła, ale jej przerwałem.

- Tak tak. Wiem. Szlaban do końca półrocza. Widziałem to pobojowisko - powiedziałem ściągając pomoczoną wierzchnią szatę.

Gryfonka wzruszyła tylko ramionami.

- Wyczyściłam już wszystkie kociołki, pomyłam podłogi i szkło, sprawdziłam czy składniki do eliksirów nie są pomieszane i ułożyłam je w kolejności alfabetycznej, a na biurku ma pan kawę. Mocna, czarna, dwie łyżeczki cukru - powiedziała jakby od niechcenia i wróciła do czytania.

Aż się zatrzymałem i spojrzałem na nią unosząc do góry brwi.

- Czyżbyś próbowała mi się podlizać? - spytałem. - Zawsze marudzisz jak ci każe przynieść mi kawę.

Gryfonica wywróciła irytująco oczami.

- Nie. Gdybym się próbowała podlizać do dałabym panu jeszcze do kawy szczyptę cynamonu - odparła. - Wzięłam z kuchni przy okazji jak szłam sobie po herbatę.

Wzruszyłem ramionami. W sumie co za różnica. Skoro i tak przesiaduje tu tylko Merlin raczy wiedzieć ile to nich chociaż będzie przydatna.

Usiadłem przy biurku, wyciągnąłem eseje piątego roku i westchnąłem ciężko. Czekały mnie co najmniej trzy godziny męki. Wziąłem łyka kawy i... o dobry Merlinie. Mniam.

- Weasley. Czy ja czuje tu cynamon? - zmarszczyłem brwi zbity z tropu.

Ta ruda dziewucha spojrzała na mnie znad książki uśmiechając się niewinnie.

- Taaaaaak....

- Czego chcesz? - warknąłem.

- Bo tym razem to jakby ta demolka to była moja wina.... Próbowałam uwarzyć Felix Felicis... Ale to jest niewykonalne! -  wyżaliła się.

- Czy ciebie do reszty pojebało Weasley?! - mogłaś wysadzić całą szkołę.

Miałem ochotę ją zabić. Naprawdę. Jak mogła być tak lekkomyślna? Przecież mogła nas wszystkich zabić.

- Rzuciłam zaklęcie blokujące na kociołek, ale nie wytrzymało... Przepraszam...

- Weasley, to jest naprawdę zaawansowany eliksir. Na Świecie jest mało czarodziei którzy są w stanie go zrobić poprawnie. Nie przeceniasz się za bardzo?

- Ale ja chce się nauczyć - marudziła robiąc minę jak obrażony przedszkolak.

Może jeszcze nóżką tupnij - pomyślałem.

- Jak zrobisz mi perfekcyjny Wywar Żywej Śmierci, a nie taki przeciętny jak ostatnio i nie będziesz taka upierdliwa jak do tej pory to może się zastanowię, czy cię nauczyć.

- Jest Pan najlepszy - pisnęła z uśmiechem od ucha do ucha.

Jestem dla niej za dobry, zdecydowanie - pomyślałem z westchniem. Jednak dobrze wiedziałem, że jak jej nie pokaże, że ma szansę się nauczyć to będzie próbować dalej sama aż w końcu zrobi sobie albo komuś krzywdę.

Korzystając z chwilowej ciszy spowodowanej pełnym skupieniem Weasley nad czytaniem receptury Wywaru Żywej Śmierci zabrałem się do poprawiania esejów. Jednak wytrzymała tylko pół godziny.

- Panie Profesorze.... - usłyszałem jej głos.

- Czego, Weasley?

- Czy jak Pan skończy to zagra Pan ze mną w szachy? - spytała.

- I tak przegrasz znowu.

- Nie szkodzi. Chcę spróbować. Ćwiczyłam ostatnio sporo.

- Dobrze, ale potrzebuje jeszcze jakichś dwóch godzin na skończenie poprawiania esejów.

- To poczekam. Idę na kolacje. Przynieść coś Panu?

- Hmmm... Tak. Możesz mi przynieść trochę zapiekanki.

- A placka dyniowego Pan nie chce?

- Nie.

- To Panu przyniosę. Marnie Pan dzisiaj wygląda. Cukier Panu dobrze zrobi.

Zabije kiedyś to dziecko....





Duży dzieciak

Weasley mnie zabije - pomyślałem wypijając kolejną szklankę Ognistej. Nie było już prawie połowy butelki. Zapytacie dlaczego się tym przejmuje. Otóż się nie przejmuje. To po prostu stwierdzenie faktu. Ta dziewczyna miała tendencje zachowywać się jak moja matka i krzyczaeć na mnie na przykład jak piłem, a ostatnio przesiadywała u mnie prawie non stop. Głównie na szlabanach, ale nawet jak ich nie miała zaczęła czasem przychodziła. Nie rozumiałem tego dziecka. Po co chciała przesiadywać ze mną zamiast ze swoimi rówieśnikami, zamiast chodzić na imprezy, zamiast cieszyć się swoją popularnością jako szkolna gwiazdeczka Quiddicha. Nikt nie chciał ze mną siedzieć, a już na pewno nie powinna chcieć jakaś małolata mająca całe życie przed sobą. Nawet jak byłem młody to praktycznie nikt nie chciał ze mną siedzieć. Byłem dla nich zbyt nudny. Tak myślę przynajmniej. Jedyną osobą, która miewała ochotę na moje towarzystwo była Lily. Moja kochana Lily... Tylko ona widziała we mnie cokolwiek chociaż sama była tak piękna i zdolna i mogła spędzać czas z kim chciała, a jednak znajdywała czas dla mnie dopóki.... no właśnie. Dopóki nie doprowadziłem powoli do jej śmierci. Zawsze dochodziłem do tego tematu w swoich własnych myślach co roku w rocznicę jej śmierci. Dobrze wiedziałem, że to wszystko to moja wina. To ja wściekły i zaślepiony poglądami Czarnego Pana nazwałem ją Szlamą, to ja nie wiedząc co robię dałem mu przepowiednię skazującą jej syna na śmierć, to ja nie byłem w stanie jej uratować. Jej śmierć to była tylko i wyłącznie moja wina i dobrze o tym wiedziałem. Poczułem jak oczy mnie niesamowicie pieką od zbierających się w nich łez. Nie chciałem płakać. Wypiłem na raz całą szklankę whisky. Poprzednie dwie rocznice były lżejsze niż zwykle głównie przez... no dobrze, przez Weasley, bo nie byłem sam, bo zajęła mnie czymś innym, bo miała taką zdolność, że zdawała się doskonale rozumieć twoje problemy, lepiej niż ktokolwiek inny i nie tylko ja tak uważałem, bo często widziałem jak jacyś Gryfoni przychodzą do niej z płaczem, jednak co ciekawe chyba z nikim nie miała bliższej relacji. Nie widziałem żeby miała jakieś przyjaciółki, przyjaciela, chłopaka czy cokolwiek. Miała sporo znajomych, ludzie ją lubili, przychodzili do niej się wypłakać i zwierzać, opiekowała się bliźniakami tak jak jej starszy kuzyn Charles nią wcześniej, ale nie miała nikogo bliskiego. Przynajmniej tak to wyglądało. Najczęściej widywała się... ze mną. Czy możliwym było, że byłem dla niej najbliższą osobą? Nie... To nie jest możliwe. Skoro nawet Lily którą tak kochał i o którą się tak starał wolała innego to czemu jakaś kompletnie przypadkowa gówniara do której nawet nie pałał żadnymi pozytywnymi uczuciami mogłaby go lubić? Po prostu była dla niego miła. Jak dla wszystkich.

Z resztą gdyby naprawdę jej na nim zależało to przyszłaby dzisiaj, prawda? Tak jak w zeszłym roku i dwa dni temu, a był już bardzo późny wieczór, a ona nie przyszła, chociaż ostatnio przyszła zaraz po lekcjach.

Zagadka rozwiązana... Chciała być po prostu miła - pomyślałem i mimowolnie wezbrał we mnie jeszcze większy smutek, więc żeby nie myśleć o niej ani o Lily postanowiłem zrobić to co potrafię najlepiej - spić się.

Kiedy humor miałem już lepszy, kończyn nie czułem, wstawanie z fotela mogło mnie zabić, a w głowie szumiało mi przyjemnie było około godziny pierwszej w nocy i wtedy właśnie rozległo się pukanie.

- Zapfraszam - wydukałem próbując opanować swój aparat mowy. Jakie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem w drzwiach Weasley. Włosy miała potargane bardziej niż zwykle, a na bladej twarzy odznaczały jej się lekkie sińce pod jej bursztynowymi oczami, które przepełnione były niepokojem.

- Panie Profesorze... Ja przepraszam.... - wydukała.

- Zostaw mnie f spokoju, Weasley. Nie jesteś mi potszebna

- Ja tak bardzo przepraszam, Panie Profesorze... Naprawdę. Ja wiem, że powinnam była przyjść. Ale Fred dostał strasznie wysokiej gorączki. Nie wiedzieliśmy co mu jest. Zaprowadziłam go do Pani Pomfrey i ona nie mogła niczym jej zbić i ja tak strasznie się bałam.... Nie mogłam go tam zostawić samego. Tak bardzo przepraszam.... To się już więcej nie powtórzy. Obiecuje Panu. Tak bardzo przepraszam - mówiła cicho i niesamowicie szybko jak na mój ówczesny stan, a jej oczy zaszły szczerymi łzami. Nie rozumiałem kompletnie co się dzieje. Dlaczego ona mnie tak przeprasza, dlaczego prawie płacze.

Podeszła do mnie.

- Panie profesorze... - zaczęła, ale wtedy zobaczyła niemal pustą butelkę Ognistej. Myślałem, że na mnie nakrzyczy co mi się w sumie należało, ale ona zamilkła, a ja zobaczyłem jak łzy powoli płynął po jej bladych policzkach. To było chyba gorsze od jej krzyków. Po prostu stała nade mną i płakała, a ja czułem się jak najgorszy z ludzi.

-Weasley, bo... - zacząłem, ale ona mi przerwała.

- Jest Pan w stanie iść sam? - spytała.

- Żartfujesz sobie? - wybełkotałem i zacząłem wstawać, jednak nogi miałem jak z waty i zaraz po podniesieniu się z fotela grawitacja zaczęła mnie ciągnąć w dół. Weasley podbiegła i złapała mnie tak że zwaliłem się na nią. Pisnęła cicho zapewne z powodu mojego ciężaru po czym wyjęła różdżkę i za pomocą zaklęcia podniosła mnie do góry.

- Jak się dostać do Pana sypialni stąd? - spytała beznamiętnie.

- Ale... - zacząłem wskazując na butelkę.

- Już Panu zdecydowanie wystarczy. A teraz proszę mi powiedzieć jak dostać się do Pana sypialni. Proszę wziąć pod uwagę to, że jak mi Pan nie powie to pójdę z panem tak przez całą szkołę do Profesora Dumbeldora.

Tak, ten argument zdecydowanie do mnie przemawiał. Powiedziałem więc co chciała wiedzieć, otworzyła przejście z gabinetu do sypialni i położyła mnie na łóżku. Pomogła mi zdjąć tylko surdut zostawiając mnie w koszuli i spodniach, jednak i tak czułem się z tym okropnie, kiedy czternastoletnie dziecko w mojej sypialni pomagało mi ściągać surdut. Zdecydowanie był to dzień upokorzeń. Modliłem się tylko żeby nikt tu przypadkiem nie wszedł i nie zobaczył mnie z ta małą, bo wyglądało to tak okropnie, że sam sobie bym przyłożył. Było mi okropnie wstyd, że dziecko musi się mną zajmować. Byłem nieodpowiedzialny i w sumie jakby ją ktoś tu zauważył ze mną to dobrze by mi było. Zasłużyłem na to. Ta mała nie jest mną. Wychowuje się w normalnej rodzinie. Możliwe, że pierwszy raz w życiu widziała kogoś pijanego. To było bardzo prawdopodobne patrząc na jej reakcje. I jeszcze na dodatek się mną zajęła. To było więcej niż nieodpowiedzialne z mojej strony. To było okrutne.

Pełen wyrzutów umienia obróciłem się na bok i zamknąłem oczy próbując uspokoić kręcący się w zawrotnym tempie wszechświat i zasnąć. Słyszałem jak dziewczyna jeszcze chwilę się tłucze w moich komnatach po czym rzuciła:

- Dobranoc, Profesorze Snape - i wyszła pociągając nosem.

Poranek kolejnego dnia nie należał do najłatwiejszych. Kiedy mój żołądek wreszcie doszedł do siebie wziąłem szybki, zimny prysznic. Napiłem się szklankę wody którą widocznie Weasley zostawiła wczoraj przy moim łóżku i znalazłem szybko mój eliksir na kaca. Wypiłem duszkiem całą butelkę. Po godzinie objawy ustały. Zostałem jedynie albo i aż z kacem moralnym. Nie mogłem przestać myśleć o zapłakanej Weasley. Cała lekcje z pierwszym rokiem, a także z szóstym byłem nieprzytomny. Po Lunchu na który nie zdecydowałem się pójść by jej nie spotkać miałem jeszcze jedną lekcję, a potem miałem prowadzić Eliksiry dla jej rocznika. Stresowałem się niesamowicie nie wiedząc nawet czemu. Mimo wielu godzin przemyśleń wciąż nie mogłem zrozumieć czemu się tak nim zaopiekowała i czemu tak płakała, a także nie mógłem przeżyć tego, że widziała mnie w aż takim stanie.

Gdy przyszła kolej na lekcję z czwartym rokiem zauważyłem, że mimo iż Weasley siedzi dalej w pierwszej ławce gdzie zawsze to stara się na mnie nie patrzeć. Nie odzywała się przez całą lekcję i chociaż jako jedna z niewielu dobrze uwarzyła eliksir to nie cieszyła się z tego tak jak zawsze. Czułem coraz większe i większe wyrzuty sumienia.

- Weasley - zatrzymałem ją po zakończonej lekcji, gdy uczniowie już się zbierali. - Zostań na chwilę.

- Ja... Chciałbym cię prosić żeby nikt się nie dowiedział o tym co się wczoraj stało - zacząłem, kiedy wszyscy już wyszli.

- Nie ma problemu Panie Profesorze. Wiem, kiedy mam nic nikomu nie mówić - odparła beznamiętnie patrząc na mnie kompletnie pustym wzrokiem.

- Jest coś jeszcze... - zacząłem skrępowany. - Ja.... Ja chciałem cię przeprosić, że musiałaś mnie oglądać w takim stanie. Jesteś moją uczennicą. Nie powinnaś była musieć.... - jąkałem się. Nigdy nie byłem dobry w przeprosinach.

Dziewczynka patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

- Ale co Pan mówi? To ja powinnam pana przeprosić. To moja wina. Powinnam była przyjść. Chciałam przyjść. Wiem jaki ten dzień jest dla Pana ciężki... To ja przepraszam. To moja wina, że to wszystko się stało.... Przepraszam, Panie Profesorze - wydukała, a jej oczy zaszły łzami.

No masz, znowu... I co ja mam teraz zrobić?

- Ja.... Jeśli mnie Pan przez to nie znienawidził do końca to jakby Pan się czuł znowu smutny czy samotny to proszę mi dać znać to przyjdę. Wszystkim powiem, że idę na kolejny szlaban. Tylko.... Proszę mnie nie nienawidzić - wydukała, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.

Nie wiedziałem kompletnie co mam zrobić. Przecież ja jej nie nienawidziłem.









Happy Valentines Day!

Walentynki, walentynki.... Cóż za paskudne święto. Kto to w ogóle wymyślił? Nie można odejmować uczniom punktów za całowanie się na korytarzach, wszędzie jest czerwono, na około są wszędzie serduszka, wszyscy płaczą, albo ze szczęścia, albo z rozpaczy. Wszystko jest takie słodkie, takie mdłe. Tylko narzygać na środku. Nie rozumiałem, czemu wszyscy się z tego tak cieszą.

Owszem, nigdy nie byłem zbyt towarzyski, ani uczuciowy, ale to już przesada. To nie było ani trochę zabawne. Tym bardziej, że Dumbeldore celowo wyznaczył mnie na nadzorowanie dekorowania Hogwartu. Ten stary plotkarz czasem bywał doprawdy nieznośny. Wciąż pchał mnie do tej całej Weasley. Przecież to dziecko jeszcze. Gorzej, irytujące dziecko. Normalnie nie znam chyba dziecka z większym ADHD. Jej jest wszędzie pełno, a jak się dowiedziała, że pierwszy raz w tym roku będziemy organizować walentynki to o mało się nie popłakała ze szczęścia i od razu się zgłosiła do wszystkiego, co możliwe. Taaaak.... Do dekoracji też. Tak się zastanawiam, czy jakbym sobie teraz podciął żyły to zdążyłbym się wykrwawić zanim ta ruda zaraza zauważy, że mnie nie ma i tu przybiegnie. Raczej nie, a poza tym wyszłoby na to, że próbowałem się zabić z powodu niespełnionej miłości. Znając starego Dropsa i bliźniaków od Weasleyów skończyłoby się na tym, że to właśnie w Emily tak bardzo się durzyłem. Sytuacja skrajnie beznadziejna. No cóż. Trzeba to jakoś przeżyć.

Narzuciłem, więc na siebie swoje ulubione czarne szaty i wyszedłem z gabinetu. Niechętnie ruszyłem w stronę Wielkiej Sali gdzie mieli zacząć. Mijałem po drodze trzymających się za rękę uczniów, całujących się na parapetach uczniów, uciekających z płaczem do swojego dormitorium uczniów.... O taaaak. Gorzej chyba nie będzie, pomyślałem, ale wtedy usłyszałem pogodny, nieco piskliwy dziewczęcy głosik.

- Dzień dobry, Panie profesorze!

Odwróciłem się z niesmakiem i moje przypuszczenia okazały się prawdą. To była Weasley. Trzymana w kolanach przez Olivera Wood'a wieszała na kinkietach czerwone i różowe lampiony w Wielkiej Sali

Ciężko było jej nie poznać po wiecznie rozczochranych rudych lokach odstających każdy w inną stronę. Ubrana była w zwykły podkoszulek z nazwą jakiegoś mugolskiego zespołu i... spódniczkę? W życiu nie widziałem jej w spódniczce. Jestem tego pewien. Weasley była typem chłopczycy raczej, więc spódniczki, nawet takie skromne jak ta którą miała na sobie nie były w jej stylu.

Jednak, co do jej ubrania to zarówno koszulka jak i spódniczka były w kolorze krwisto czerwonym (a w jakim by innym?) podobnie jak jej usta.... Chwila! Usta?

Zdziwiło mnie to gdyż ona raczej się nie malowała, a tym razem jej rzęsy wydawały się być o wiele bardziej czarne, a usta były krwisto czerwone, przez co zarwały się być o wiele większe. W sumie musiałem przyznać, że co, jak co, ale usta miała całkiem ładne.... STOP! Dość! Już ją chciałem w ramach uspokojenia się ochrzanić za makijaż, kiedy przypominałem sobie, że w walentynki uczennice z szóstego roku malowały usta na krwisto czerwono, a im młodsze tym na jaśniejszy różowy. Z siódmego rocznika natomiast miały mieć bordowe. Podobnie mieli chłopcy tylko, że z koszulami.

- Wesołych Walentynek! – Zawołała do mnie jeszcze z uśmiechem. – Przyszedł Pan nam pomóc.

Tak, jak się uśmiechała wyglądała nieco inaczej. Lepiej, bardziej pogodnie, przyjaźnie. Może, dlatego cały czas się uśmiechała, a teraz, kiedy się umalowała odważniej niż kiedykolwiek wyglądała... Tak doroślej. Jakby już nie była takim dzieckiem, za jakie ją od zawsze uważałem.

Skrzywiłem się jeszcze bardziej zaczynając rozumieć, jakie głupie mam myśli, ale podszedłem do Weasley i patrzącego na nią od dołu Wooda, który swoją drogą wyglądał głupkowato tak się na nią gapiąc z zarumienionymi policzkami i bynajmniej nie było to spowodowane wysiłkiem. W końcu nie raz słyszałem rozmowy chłopców. Także i te o Emily. Wiedziałem, że ostatnio kilku z moich Ślizgonów zauważyło u niej jakieś zmiany i zaczęła im się podobać ta wkurzająca Gryfonka i spiskowali oni żeby jak najbardziej upokorzyć Wood'a, który według nich ewidentnie na nią leciał. Nie lubili go, bo był na wygranej pozycji. Przyjaźnił się z nią.

Musiałem przyznać, że moi chłopcy mieli racje. Kiedy rocznik Wood'a miał Eliksiry to zawsze w tym samym czasie Emily wraz z kolegami miała trening Quiddicha i za nic nie mogłem zmusić tego równie irytującego chłopaka żeby się skupił na lekcji. Emily przynajmniej była dobra z Eliksirów, wręcz wybitna, aczkolwiek wolałbym skonać niż jej to przyznać.

Wyminąłem po drodze jeszcze kilka zakochanych par wieszających razem czerwone lampiony. Jakimś cudem pokonałem odruch wymiotny i doszedłem do głównej koordynatorki, która właśnie tłumaczyła jednej z dziewcząt żeby wieszała na zamianę czerwony i różowy lampion.

- Mógłby mi Pan podać ten lampion? – Poprosiła mnie Weasley z uroczym uśmiechem trzepocząc zalotnie rzęsami, jak to miała w zwyczaju, gdy czegoś od kogoś potrzebowała.

Westchnąłem głęboko wywracając oczyma i podałem jej stojący na podłodze różowy lampion pomalowany w czerwone serduszka. Dziewczyna wzięła go ode mnie i chciała powiesić go tak jak pozostałe, jednak, co drugi kinkiet był niego wyżej, więc wyciągnęła jak najdalej ręce, co skutkowało tym, że podniosła jej się nieco sukienka i zapewne od dołu było jej widać całe majtki, bo Wood zrobił ogromne oczy i krok do tyłu. Emily była zmuszona puścić się kinkietu i tracąc nagle oparcie w rękach gibnęła się do przodu. Wood nie chcąc by się przewróciła starał się utrzymać równowagę i przechylić Emily do tyłu. W rezultacie przewrócił się na podłogę z głośnym hukiem, a Weasley spadła prosto w moje ramiona. Odruchowo ją złapałem.

Tak, odruchowo! Jak coś leci to to łapię. ODRUCHOWO.

W każdym bądź razie ta mała ruda zaraza wylądowała mi na rękach przerażona oplatając mi szyję rękami. Wszyscy słysząc ogromny hałas, jaki wywołał Oliver Wood przewracając się na krzesła i rozwalając je spojrzeli na nas i co dostrzegli?

Mnie trzymającego na rękach przerażoną, przytuloną do mnie Weasley. Gdzieś z końca wielkiej Sali rozległo się ciche „Uuuuu...", a potem śmiech. Byłem pewny, że to bliźniacy.

Emily rozejrzała się w szoku na około. Wszyscy milczeli i tylko się na nas gapili.

- Na Godyka, Emily! Nic ci nie jest?! Ja... ja przepraszam... - zaczął z przepraszającą miną Oliver zbierając się z podłogi.

Czekałem aż dziewczyna mnie puści żeby ją odstawić na ziemię, ale ona ani myślała się mnie puszczać. Patrzyła na około nieprzytomnym wzrokiem i przytulała się do mojej piersi jakby to było jedyne bezpieczne miejsce na świecie.

- Weasley, puść mnie, do cholery! – Warknąłem i dziewczyna nagle się ocknęła puściła mnie momentalnie jak oparzona. Postawiłem ją natychmiast na podłogę i podbiegł do niej młodszy o rok Wood wypytując czy nic jej nie jest, ale ona nie patrzyła na niego tylko na mnie. I to patrzyła takim wzrokiem jakby dalej nie rozumiała do końca, co się stało.

- Dziękuję – powiedziała cicho po chwili.

- Bo i jest, za co – odparłem jak zwykle uszczypliwie. – A ty, Wood następnym razem patrz koleżance w oczy, a nie pod spódnicę... - syknąłem. – Odejmuję Gryffindorowi 50 punktów za molestowanie koleżanki i kolejnych 10 za niezdarność – dodałem, po czym z trzepoczącymi szatami wyszedłem z Wielkiej Sali. Na wychodne usłyszałem jeszcze tylko jak Emily krzyczy na Olivera. Nie chodziło jej bynajmniej o to, że ją puścił tylko, że ją podglądał. Uśmiechnąłem się mimowolnie z satysfakcją.



Paradoks atrakcyjności

- Panie Profesorzeeeee.... - zaczęła znów ta Mała Ruda Zaraza. Miała dzisiaj na szlabanie czyścić kociołki, bo się ich sporo nazbierało, a ja liczyłem, że jak będzie mieć zajęcie to spokojnie sprawdzę eseje, jednak ona nie była w stanie wytrzymać nawet godziny w milczeniu.

Dobrze, że już jutro się zaczyna przerwa świąteczna - pomyślałem.

- Czego chcesz, Weasley? - warknąłem nie odrywając wzroku od kartki i biorąc łyk kawy.

- Czy uważa Pan, że jestem atrakcyjna?

Aż się niemal zakrztusiłem.

- Weasley! Co to jest za pytanie?!

- Niech Pan odpowie - powiedziała obojętnie nie obdarzając mnie nawet wzrokiem, a całą swoją uwagę skupiając na kociołku, który szorowała.

- Wesley, jestem twoim nauczycielem. Nie wypada żeby.... - zacząłem, ale nie dała mi skończyć.

- Załóżmy hipotetyczną sytuacje, że mnie Pan nie uczy. Widzi mnie Pan na ulicy. I co Pan myśli? - wreszcie przeniosła na mnie swój wzrok.

Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć. Nigdy nie zastanawiałem się zbytnio nad jej wyglądem, jednak, kiedy teraz patrzyłem na nią jak siedzi po turecku na podłodze z kociołkiem na kolanach, z niedbale poluzowanym Gryfońskim krawatem, rozpiętą zdecydowanie na za dużo guzików koszulą, a jej twarz okala gąszcz niesfornych ognistych loków musiałem przyznać, że zdecydowanie różniła się od tej małej chudej Gryfonki, która przyszła do mnie z Pomfrey sześć lat temu, jednak mimo wszystko wciąż była dzieckiem. Nie uważałem, że nie może się nikomu podobać, ale jakby nie wyrosła i jakby się nie zmieniła to wciąż była dzieckiem.

- Nie jesteś w moim typie po prostu - odparłem wymijająco.

- A jaki jest Pana typ? - nie dawała za wygraną Ruda.

- Podobają mi się po prostu zdecydowanie bardziej kobiece kobiety - odparłem mając nadzieje, ze nie zacząłem się czerwienić. Okropnie czułem się rozmawiając z nią o tym jakie kobiety mi się podobają.

- Ale co to znaczy "kobieca kobieta". Czy nie każda kobieta jest kobieca chociażby tylko dlatego, że jest kobietą?

- Dobry Merlinie! Weasley, coś ty się tak uczepiła tego tematu?

- Po prostu jestem ciakawa

- Kobieca kobieta jest delikatna, maluje się, nosi sukienki i nie bije na przykład ludzi tak jak ty dzisiaj.

- Profesorze Snape, to się nie liczy. Należało im się. Dogryzali mi - wyjaśniła.

- No niby co ci takiego powiedzieli? - spytałem częściowo z ciekawości, a częściowo chcąc zmienić temat.

- Spytali czy wszystkim Ślizgonom daje dupy czy tylko Panu - odparła z pełnym spokojem.

- Co? - gdybym miał w tym czasie kawę w ustach to tym razem na pewno bym się zakrztusił.

- No widzi Pan. Należało im się... - odparła.

- Którzy to byli tacy mądrzy? - spytałem wściekły

- Mulciber i jakiś młody, którego nie znam.

 - Ślizgoni cię tak zapytali? - byłem w szoku. Znaczy nie żeby Ślizgoni jakoś uwielbiali Weasley, ale to pytanie brzmiało jak zadane przez Gryfona z urażoną dumą.

- Tak, bo jak stwierdzili chcieli spróbować co Pan tak lubi

- Dobry Merlinie. W takim razie zdecydowanie im się należało. Ja już sobie z Mulciberem porozmawiam. Albo najlepiej od razu z jego ojcem.

- To nic nie da. Z resztą przyzwyczaiłam się już trochę, że raz na jakiś czas jakiś Ślizgon mnie tak zaczepia. Nie ma tragedii. Poza tym pomógł mi Finnigan. Często mnie do Pana odprowadza żeby nikt mnie nie zaczepiał.

- Hmmm.... To miło z jego strony - odpowiedziałem. - Ale mogłaś mi powiedzieć wcześniej to bym z nimi porozmawiał.

- Nie ma sensu. Takich ludzi jest naprawdę nie wiele. Większość Slizgonów mnie nawet lubi jak na Gryfonkę - odparła.

Zapadła cisza w której było słychać tylko szorowanie szczotki o powierzchnię kociołka. Nie wiedziałem, że moi Ślizgoni mówią jej takie rzeczy. Nawet jeśli to była garstka to te słowa były naprawdę okropne i nie mam pojęcia skąd im to przyszło w ogóle do głowy. Po chwili podczas której przygotowywałem sobie reprymendę dla tych bezmózgów Weasley znów się odezwała.

- Panie profesorze... - zaczęła. Była dzisiaj jakaś nieswoja. Taka przygaszona i dziwnie spokojna.

- Tak?

- Co by Pan zrobił gdyby kolegował się Pan z kimś i naprawdę go bardzo lubił, a ta osoba nagle wyznałaby Panu miłość?

- A o kogo chodzi? O Finnigana? - spytałem. Czyżby Emily się zakochała i to stąd było jej to dziwne pytanie o atrakcyjność?

- Tak. Dzisiaj jak mnie do Pana zaprowadził mi to powiedział - odparła dalej na mnie nie patrząc skupiona tylko i wyłącznie na kociołku.

- Nie sądzę żebym był najlepszą osobą do udzielania porad sercowych.

- Ale ja nie mam kogo się zapytać... Niech Pan mi powie co ja mam robić.

Westchnąłem tylko. Naprawdę byłem najgorszą możliwą osobą do udzielania rad w tej kwestii.

- A podoba ci się?

- Kompletnie nie - odparła bez zastanowienia i nagle w końcu spojrzała mi w oczy.

- To co byś nie zrobiła to będzie mu przykro. Więc najlepiej to zrobić szybko, na osobności i prosto z mostu. Jak odklejanie plastra - byłem z siebie dumny. Udzieliłem jej chyba nawet nie najgorszej rady.

- Myśli Pan, że coś ze mną nie tak? - spytała patrząc mi dalej w oczy.

- Sporo rzeczy jest z tobą nie tak, Weasley - stwierdziłem z westchnieniem. - Ale masz prawo nie odwzajemniać czyichś uczuć - dodałem już na poważnie.

- Ale Finnigan jest ode mnie starszy, jest Prefektem razem ze mną, dobrze gra w Quiddich'a, jest dość inteligentny i bardzo przystojny i dziewczyny mówią, że ma uroczy akcent. W ogóle podoba się wielu dziewczynom. Więc czemu się nie podoba mnie?

- Weasley, każdemu podoba się coś innego.

- Ale mnie się nikt nie podoba. Znaczy nikt kto podoba się innym dziewczynom w moim wieku. W sensie widzę jak ktoś jest przystojny i w ogóle, ale w żaden sposób mnie to nie pociąga. Wszyscy chłopcy których znam wydają mi się tak kompletnie nieinteresujący, albo nadają się tylko na kumpli. Myślałam że to działa w dwie strony. Jak mnie się nikt nie podoba to ja też nikomu. W końcu jedyna osoba która jest w jakikolwiek interesująca w tej szkole kompletnie nie jest zainteresowana mną, więc nie mogę być zbyt atrakcyjna - mówiła nie patrząc na mnie nawet.

- Weasley, posłuchaj mnie. Nie wiem czemu wybrałaś mnie na takie zwierzenia, bo jeśli chodzi o uczucia i związki to jestem najgorszą możliwą osobą do udzielania rad, ale wiem jedno. Tak to już w życiu bywa, że jedni zakochują się w tobie, chociaż nawet nie uważasz się za atrakcyjną, a ty zakochujesz się w innych, którzy nic ciekawego w tobie nie widzą, a potem zazwyczaj spotyka kogoś z kim czujesz to samo

- Zazwyczaj? - spojrzała na mnie przerażona.

- No ja na przykład nigdy kogoś takiego nie spotkałem, ale ty się nie martw, to rzadko się zdarza. Jesteś młoda, ładna, wygadana... Na pewno szybko sobie kogoś znajdziesz - nie wiedzieć czemu mówiąc te słowa posmutniałem jakoś.

- Chcesz sobie zrobić przerwę na to żebym cię rozgromił w szachy w ramach kary za kazanie mi rozmawiać o czymś na czym się nie znam?

Teraz uśmiechnęła się już szczerze promiennie jak zawsze.

 - Oczywiście, Panie Profesorze.





Pierniczki

Święta zleciały mi jak zawsze szybko na czytaniu i piciu ajerkoniaku. O tak. To była najlepsza ze świątecznych potraw. Nie obchodziłem świąt od śmierci matki, a ten czas wykorzystywałem na czytanie w samotności i picie tego cudownego napoju. Jednak każde lenistwo musi się kiedyś skończyć. Moje skończyło się właśnie dzisiaj.

Był już wieczór, wszyscy włącznie ze mną byli już z powrotem w Hogwarcie. Czytałem jedną z książek, które nie zdarzyłem dokończyć w domu. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem ciężko.

- Wejść.

- Dobry wieczór, Profesorze Snape - usłyszałem dobrze znany mi niski, lekko zachrypnięty kobiecy głos.

- Kiepska pora, Weasley. Jestem zajęty.

- Nic nowego - stwierdziła pogodnie. - Przyniosłam Panu pierniczki, które robiłyśmy z moją małą kuzynką, Ginny i ciocią Molly.

Podniosłem na nią wzrok. Wyglądała jakoś inaczej. Miała na sobie szmaragdową, dobrze dopasowaną u góry sukienkę z luźno puszczonym zwiewnym materiałem u dołu, który był zdecydowanie niebezpiecznie krótki. Na nogach zamiast znoszonych trampek miała na sobie delikatne czarne baletki. Jej włosy wydawały się mniej nastroszone niż zawsze jakby je uczesała wreszcie. A jej twarz... Miała bardziej różowe policzki, pomarańczowo-czerwone usta, zdecydowanie pomalowane kilkoma odcieniami brązu powieki i ciemne, długie rzęsy. Dziwne. Malowała się tylko na jakieś okazje i to zawsze o wiele delikatniej niż teraz i chyba nigdy jej nie widziałem żeby wyglądała tak dziewczęco. Zdecydowanie dziwne.


- Udało mi się kilka Panu odratować, bo bliźniacy zjedliby wszystkie - powiedziała z uśmiechem.

- To się ciesze - odparłem. - Możesz mi postawić na biurku - dodałem po czym wróciłem do czytania.

Dziewczyna stała tak jeszcze chwilę w miejscu w bezruchu po czym szybko podeszła do mojego biurka, położyła zawiniątko i niemal wybiegła z mojego gabinetu. Miałem wrażenie, że usłyszałem szloch za drzwiami. Musiałem się przesłyszeć. W końcu jak przyszła była uśmiechnięta, a ja nie powiedziałem nic wrednego dla odmiany.





Mr. Brightsite

Siedziałem właśnie w swoim gabinecie i sprawdzałem prace pierwszoroczniaków i... było cicho. Za cicho. Czułem, że coś jest nie tak. Ta cisza... Zacząłem się zastanawiać od kiedy tu jest tak cicho i doszedłem do wniosku, że od świąt. Minął już prawie miesiąc, a Weasley była tu zaledwie dwa razy żeby wyczyścić kociołki w milczeniu i wychodziła. Zero dziwnych rozmów, zero nudzenia mnie o grę w szachy, zero śpiewania z gramofonem, zero nudzenia mnie żebym ja czegoś nauczył. Coś było nie tak. Zdecydowanie. Nawet nie było jej kiedy bliźniacy zrobili swój najnowszy kawał. Jednak nie wiedziałem co sie mogło stać i czemu unikała mnie. Zawsze jak coś się działo to ukrywała się u mnie, a teraz i jest nieswoja i rzadko tu przychodzi.

Czym ty się w ogóle przejmujesz? Masz wreszcie spokój - zganiłem się w myślach.

Jednak kolejnego dnia dane mi było się dowiedzieć czemu tak rzadko ją widuję i to bardzo boleśnie. Szedłem wtedy korytarzem na nocny obchód i zobaczyłem na parapecie jakąś całującą się parkę. Ona ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę i siedziała na parapecie z rozchylonymi nogami, a on stał pomiędzy jej nogami i całował ją w usta. Jedną dłoń miał na jej udzie a drugą opierał się o okno. Ucieszyłem się na ten widok, bo miałem beznadziejny humor a odjęcie punktów zawsze mi poprawiało nastrój. Podszedłem bliżej i odchrząknąłem. Parka odlepiła sie od siebie i.... O dobry Merlinie! To była Emily Weasley i jeden z moich Ślizgonów, Tony Stevenson. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego.

- Co to ma być do cholery za obściskiwanie się po nocy na korytarzu?! Gryffindor i Slytherin tracą po dwadzieścia punktów. A teraz się natychmiast do swoich dormitoriów - warknąłem ledwo się powstrzymałem żeby nie zacząć się na nich wydzierać.

- Ale Panie Profesorze, bo... - zaczął Ślizgon.

- Nawet mnie nie wkuwiaj bardziej Sevenson. Do dormitorium marsz - nie wytrzymałem i podniosłem w końcu na niego głos.

Gryfonka zeskoczyła z parapetu jak gdyby nigdy nic, podeszła do Stevensona cały czas patrząc mi wyzywająco w oczy.

- Dobranoc, kochanie - powiedziała do niego i pocałowała go namiętnie na pożegnanie.

- Dobranoc Profesorze Snape - mruknęła jeszcze pod nosem i udała się w stronę wieży Gryffindoru.

Nie mogłem w to uwierzyć. Weasley i mój ulubiony uczeń. No świetnie. Po prostu fantastycznie. Zdecydowanie miałem ochotę komuś przyłożyć. Wiem, że nie powinienem był tak reagować, ale nie umiałem reagować inaczej. Po prostu byłem wściekły ponad wszelką miarę. Oni po prostu nie powinni być razem i tyle i wiele bym dał za możliwość zakazania im tego. Przecież ona go sprowadzi na złą drogę. Już to robi! Prefekt Naczelny nie może obściskiwać się w nocy na korytarzu z nikim a już na pewno nie z jakąś tam Weasley.

Kolejnego dnia zaczynałem lekcją z siódmym rokiem Slytherinu i Gryffindoru.

- Kto mi powie jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym?

W sali pojawił się las rąk, jednak ja wiedziałem kto mi odpowie na to pytanie i taa osoba nie podniosła reki.

- Stevenson.

- Yyyy...

- No to może coś innego. Stevenson, jak rozróżnisz Fasolkę Sopophorusa od jagody jemioły?

- Yyyyy... po kolorze?

- Źle. To może coś prostszego... W jakim kraju naturalnie rośnie najwięcej Skrzeloziela?

- Yyyy... W Rumuni?

- Nie ośmieszaj się już nawet Stevenson. Proponuje ci zamiast obściskiwać się w nocy na korytarzach z Gryfonkami wziąć się do nauki. Twoja wybranka przynajmniej byłaby w stanie odpowiedzieć na te podstawowe pytania. Chciałeś zostać Aurorem, prawda? Życzę powodzenia na OWTM'ach - dodałem, a wredny uśmieszek jakoś mimowolnie wpełzł mi na usta. - Koniec zajęć. Rozejść się i nie zapomnijcie o esejach na jutro - warknąłem.

- Merlinie... Co on taki wściekły dzisiaj? - usłyszałem szept jednej ze Ślizgonek.

- Pochwal się Stevenson co przeskrobałeś! - usłyszałem jak za drzwiami woła jeden z moich uczniów z rozbawieniem.

Głupie gnojki. Po prostu się nie uczy.

Po jeszcze jednej lekcji z drugą częścią siódmego roku zegar oznajmił czas na lunch. Udałem się więc w stronę Wielkiej Sali. Na korytarzu spotkałem między innymi Weasley, stała ze Stevensonem i bliźniakami i rozmawiali, w jednym momencie nasze spojrzenia się skrzyżowały, a w kolejnym całowała Stevensona zdecydowanie zbyt namiętnie żeby uznać to za zwykłego niewinnego buziaka.

Czy ta gówniara to robi specjalnie?

Podszedłem do nich wściekły i za pomocą jednego ruchu różdżką rozdzieliłem ich. Bliźniacy wybuchnęli śmiechem.

- Chyba wyraziłem się jasno na temat obściskiwania się na korytarzu - warknąłem na nią wściekle, jednak Ruda wzruszyła tylko obojętnie.

- Oboże... Ale Pan jest zazdrosny - wydusili bliźniacy nie przestając się śmiać.

- Gryffindor traci dziesięć punktów, a was Panowie zapraszam dzisiaj po lekcjach na czyszczenie kociołków to sobie przemyślicie waszą teorię - odparłem tonem głosu o temperaturze zera bezwzględnego i oddaliłem się w stronę Wielkiej Sali.

Jednak to nic nie dało na dłuższą metę. Za każdym razem jak widziałem Weasley na korytarzu to obściskiwała się ze Stevensonem i coraz więcej uczniów zaczęło szeptać po kątach, że podobno jestem zazdrosny o Stevensona. Po kilku tygodniach plotki ewoluowały, że podobno Weasley miała ze mną romans i mnie zostawiła, bo sie zakochała w Stevensonie i teraz jestem wściekły, że mnie zostawiła dla młodszego. Już nie miałem na to wszystko siły. Słyszałem te szepty, czułem spojrzenia. To było gorsze niż kiedy w szkole znęcali się nade mną Huncwoci, bo wtedy dostało mi się z dwa, trzy razy na rok, a tak to miałem raczej spokój a teraz cały czas słyszałem szepty, widziałem spojrzenia. Nie mogłem tego nieść. Chciałem być anonimowy i przerażający jak dawniej. I jeszcze Weasley liżąca się wszędzie z tym niedorozwojem umysłowym.

I jeszcze ta pierdolona cisza! - pomyślałem siadając w fotelu.

No już naprawdę nie mogłem i gówno mnie obchodziło, że jest środek tygodnia. Wyciągnąłem butelkę Ognistej i nalałem sobie szklankę. Wypiłem całą jej zwartość na raz. Nalałem sobie kolejną, następną i jeszcze jedną i jeszcze trochę, a potem otworzyłem kolejną butelkę...

Obudziłem się w swoim łóżku. Ostatnie co pamiętałem to otwarcie drugiej butelki Ognistej. Podniosłem kołdrę. Byłem w swoim ubraniu, zdjęty miałem tylko surdut i buty. Pomyślałem, że pewnie się doczołgałem jakoś do łóżka. Przestałem się łudzić, gdy zobaczyłem szklankę wody i mój eliksir na kaca na komodzie. Poczułem znajomy ucisk w żołądku i... na szczęście Weasley położyła miskę koło łóżka tak jak zawsze.

Zdecydowanie powinienem przestać tyle pić - pomyślałem czując jak mój żołądek się uspokaja. Wypiłem szklankę wody i czując, że wszystko w miarę się unormowało wypiłem mój eliksir. Posprzątałem po sonie i usiadłem na łóżku. Nawet mój eliksir nic nie pomoże na zwyczajne niewyspanie. Upicie się wczoraj było skrajnie nieodpowiedzialne. Tym bardziej, że przyszła do mnie Weasley i znowu mnie takiego widziała. Dobrze wiedziałem, że to ona, bo poza mną tylko ta irytująca Gryfonka wiedziała jak dostać się do mojej sypialni, poza tym zawsze kiedy się spiłem robiła wszystko identycznie. Jakby się tak zastanowić to za każdym razem jak Weasley się mną zajęła obiecywałem sobie, że już więcej się tak nie spiję i że nie zobaczy mnie więcej w takim stanie, bo to zakrawa o patologię żeby dziecko musiało się opiekować dorosłym pijanym facetem. Ostatnio dość dobrze mi szło. Już prawie dwa lata się nie spiłem. Aż do wczoraj.

Gratuluje, Severusie - pomyślałem wściekły sam na siebie.

Usłyszałem ciche pukanie po czym ktoś z zewnątrz wyciągnął odpowiednią książkę i po chwili w mojej sypialni pojawiła się dobrze mi znana ruda czupryna.

- Jak Pan się czuje? - spytała. Jej głos był łagodny. Ostatnio jak do mnie mówiła to tylko i wyłącznie ostrym tonem, albo lodowatym wręcz, a teraz była taka zwyczajna, jak wcześniej.

- A jak myślisz, Weasley? - warknąłem rozdrażniony. Było mi tak strasznie wstyd, że unikałem jej wzroku.

- Panie Profesorze... Co się stało? - spytała. - Jeszcze nie widziałam Pana aż tak pijanego. Pan prawie w ogóle wczoraj nie kontaktował.

Tak, dobij mnie jeszcze bardziej. Czy ktoś wymyślił eliksir na kaca moralnego?

- Nie muszę mieć powodu żeby pić, a ty za chwilę zaczynasz zajęcia i ja z resztą też, więc wyjdź, bo muszę się przygotować - warknąłem starając sie brzmieć najbardziej oschle jak tylko potrafię.

Dziewczyna wyszła bez słowa.





 "Quit crying your eyes out, and baby come on"

Wszedłem do gabinetu, zdjąłem wierzchnią szatę, rozpiąłem dwa górne guziki od surduta i usiadłem za biurkiem. Nadeszła pora na sprawdzanie wypracowań. Tym razem padło na drugi rocznik. No to zaczynamy zabawę.

Pierwsza praca - Ernest Dalby. "Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania eliksiru..."

Chwila. Stop.

Wstałem, złapałem za różdżkę i zatrzymałem zegar, który wisiał na ścianie tykał irytująco.

Tak o wiele lepiej - pomyślałem.

  "Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania Amortencji oraz..."

Nie no tak się nie da pracować...

Podłożyłem maleńką karteczkę pod swój fotel, bo miałem wrażenie, że jest minimalnie krzywo.

  "Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania Amortencji oraz..."

Wtedy zza ściany usłyszałem przechodzące i rozmawiające ze sobą dzieciaki i kompletnie zapomniałem co czytałem.

Położyłem pergamin na biurku zrezygnowany. Kompletnie nie mogłem się skupić od kilku dni. Było tu cicho... Za cicho. Zdecydowanie. Nigdy nie myślałem, że będzie mi to przeszkadzać, ale przez tą cisze nawet najmniejszy szmer mnie dekoncentrował. To wszystko wina tej głupiej Gryfonicy. To przez Weasley przyzwyczaiłem się do skupienia w hałasie, przy dźwięku radia i muzyki puszczanej z jej gramofonu, a teraz kiedy od tygodni nie przychodzi to nie mogę się kompletnie skupić. Pewnie wreszcie zrozumiała, że jej przesiadywanie tu mnie drażni, albo zrezygnowała z uczenia się dodatkowych rzeczy na rzecz zostania Panią Stevenson. Zupełnie nie rozumiałem co ona w nim widzi. Był taki... prymitywny. Dziewczyny, imprezy, Quiddich i wiedza na bardzo przeciętnym poziomie. Był dla niej zdecydowanie za głupi. Znaczy nie to żeby ona była jakaś mega inteligentna, ale ten prymityw nie reprezentował sobą nic wartego zachodu. Jakby się tak zastanowić to Weasley nie przyszła tu od miesiąca. Ostatnio była tu po tym jak się spiłem, a tak to widywałem ją tylko na Eliksirach, ale się przestała na nich odzywać, albo na korytarzach jak się obściskuje z tym całym Stevensonem. Jak on został Prefektem Naczelnym do cholery?! A no tak, przez moje polecenie. Cholera.

  "Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania..." - próbowałem wrócić do pracy.

Dobra, pierdole to - pomyślałem rzucając pergaminem. - Pierdolę cię, Dalby! Pierdolę ciebie i cały twój rocznik!

Nie rozumiałem czemu mój spokój został zachwiany, nie rozumiałem skąd ta agresja we mnie ostatnio.

Nalałem sobie szklaneczkę Ognistej wyciągniętej z biurka. Już nawet się nie patyczkowałem żeby ją ukrywać. Jakby się tak nad tym zastanowić to ostatnimi czasy nie nadążałem żeby ją ukrywać i powoli kończyły mi się zapasy...

Wziąłem łyk żeby przestać o tym myśleć i jeszcze jeden i kolejny. Jej kolor był identyczny jak oczy Emily. Znaczy... Weasley.

Westchnąłem ciężko. Musiałem przyznać, że brakowało mi jej trochę. Jej przerywania mi, miliona często bezsensownych pytań, jej głośności, jej śpiewania razem z radiem, tego jak przynosiła mi moje ulubione ciastka na przeprosiny, kiedy przesadziła z byciem irytującą, jej uporczywych prób wygrania ze mną w szachy, cynamonu w kawie...

Stop. Dosyć. Brzmisz jak gówniarz. Nie rozczulaj się nad sobą. To tylko jakaś kolejna gówniara. Uczysz takich setki co roku.

Nalałem sobie jeszcze jedną szklankę i nie patrząc na nią wypiłem ją za jednym razem, potem nalałem sobie jeszcze jedną i kiedy byłem już rozluźniony i moje myśli były na dobrym torze podniosłem pergamin i wróciłem do biednego Pana Dalby.

 "Kamień księżycowy został wydobyty po raz pierwszy przez Peter'a Gainsborough'a. Używany jest głównie do wykonywania Amortencji oraz Eliksiru Słodkiego Snu."

Błąd - zauważyłem z satysfakcją. -  Używa się do Eliksiru Spokoju. Jakbyś podał komuś Eliksir Słodkiego Snu z kamieniem księżycowym to mógłbyś go zabić, Dalby.

"Właściwościami Kamienia Księżycowego w surowej formie..."

Wtedy nagle otwarły się drzwi i do mojego gabinetu wbiegła ruda dziewczyna. Jej mundurek z logiem Gryffindoru na krawacie był cały wymięty, koszulę miała prawie całą rozpiętą tak, że było jej widać kawałek czarnego, koronkowego stanika, biały materiał koszuli spadał jej z jednego ramienia odsłaniając jasną, pokrytą drobnymi piegami skórę. wyglądała jakby uciekała przed czymś przez Zakazany Las, bo nie dość, że była cała wymięta i potargana to policzki, nos i oczy miała całe czerwone, ciężko oddychała i cała twarz świeciła jej się od łez które nie przestawały wypływać z jej oczu.

- Weasley! Co tu się wyprawia? - spytałem zdezorientowany.

- Przepraszam.... - chlipała. - Przepraszam.....

Cała się trzęsła. Kompletnie nie rozumiałem co tu się dzieje.

- Weasley, liczę na wyjaśnienia - warknąłem stanowczo wstając.

Dziewczyna podbiegła do mnie i przytuliła się mocno. Ściskała mnie za szaty jakby była naprawdę przerażona. Poczułem dziwną ochotę żeby ją przytulić, pogłaskać po głowie i uspokoić, jednak na szczęście udało mi się odgonić od siebie tą myśl. Złapałem ją za ramiona i odsunąłem, a raczej odczepiłem od siebie. Podniosłem jej do góry podbródek tak żeby spojrzeć w jej oczy. Zdecydowanie wyglądała na przerażoną. Zaczynałem się niepokoić.

- Weasley, co się stało? - spytałem zniecierpliwiony.

Jednak odpowiedziała mi cisza i pociąganie nosem. Po jej policzkach płynęło dalej całe morze łez. Cała się trzęsła. Nic nie mówiła. Przeczuwałem najgorsze. Materiałem koszuli delikatnie zasłoniłem jej ramię i fragment piersi.

- Czy to Stevenson?

Dziewczyna spuściła wzrok. Wiedziałem, że to on.

- Jak ja kurwa dorwę tego gówniarza! No kurwa zabije! - wrzasnąłem kopiąc w swoje własne biurko. Złapałem szybko za różdżkę i już chciałem wyjść zabić tego gnojka, który próbował skrzywdzić tą niewinną dziewczynę, gdy nagle usłyszałem jak wydukała przez łzy:

- Nie

- Co nie?! Co nie? Ja się kurwa nie godzę na takie zachowanie. I mnie kurwa nie obchodzi czy mu się udało czy nie. Zabije tego gnoja!

- Panie Profesorze, to nie tak. Ja sama chciałam... - wymamrotała.

Wtedy to mnie wmurowało w ziemię. Znów podniosłem jej podbródek zmuszając ją tym samym żeby spojrzała mi w oczy.

- Weasley, nie musisz go bronić, słyszysz? Zrobił ci krzywdę i nie ma znaczenia czy mu się udało czy nie. Musi ponieść tego konsekwencje - mówiłem już spokojniej patrząc jej prosto w oczy. Nienawidziłem w tym momencie tego gówniarza. Naprawdę bardzo chciałem go potraktować Crucjatusem.
Zasłużył sobie jak nikt inny. Jak mógł to zrobić mojej małej Emily? Yyyyy... Znaczy jak mógł to zrobić Weasley? Ona była w niego przecież taka wpatrzona.

- To nie tak... Ja... tak mi wstyd... Bo on bardzo nalegał... od dawna... i ja.... no wie pan...  się zgodziłam, ale nie potrafiłam... uciekłam - wydukała. Ledwo zrozumiałem co mówi, bo naprawdę bardzo płakała i starała się uspokoić wciągając łapczywie powietrze. - On mi nie zrobił krzywdy. Ja po prostu stchórzyłam... Ale ja... ja nie wiedziałam gdzie iść.... Przepraszam.... Jutro wszyscy będą się ze mnie naśmiewać... Ale ja nie potrafiłam... Chyba nawet go nie lubiłam.... Ja po prostu chciałam wiedzieć, że mogę się komuś podobać i chciałam wszystkim udowodnić... że... Pana nie kocham!  i.... bo ja jestem w takim wieku.... a mnie się nikt nie podoba.... i ja naprawdę przeprasz...

- Usiądź, Weasley - przerwałem jej. Widziałem, że kiedy mówi to zamiast się uspokoić to jeszcze bardziej się nakręca. Nie wiedziałem nawet co myśleć o tym wszystkim. Pierwszy raz chyba dostrzegłem w niej coś więcej niż irytującą Gryfonkę. Zobaczyłem w niej zagubioną dziewczynkę, która udaje twardszą niż jest w rzeczywistości. Dobrze wiedziałem jak to jest udawać, że się nie ma uczuć, a potem przeżywać je w samotności dwa razy bardziej. Westchnąłem głęboko. Wyciągnąłem z szafki koc i rzuciłem jej, posłusznie się okryła po czym wyciągnąłem z szuflady w biurku czystą szklankę i nalałem do niej trochę Ognistej. Podałem ją dziewczynie.

- Masz, pij - powiedziałem. - Nie patrz tak na mnie. Myślisz, że nie wiem co wy tam robicie w wieży Gryffindoru na tych waszych imprezach? Do dna, Weasley.

Wypiła, nalałem jej jeszcze trochę. Już po chwili była o wiele spokojniejsza.

- A teraz mnie posłuchaj - powiedziałem patrząc jej prosto w oczy. -To nie było tchórzostwo. Byłoby nim zostanie tam i zrobienie czegoś czego byś żałowała tylko ze strachu przed opinią rówieśników. Jesteś już prawie dorosła. Umiesz podejmować decyzje. Jeśli tego chcesz i jesteś pewna to to zrób, a jeśli masz wątpliwości to lepiej nie rób - powiedziałem.

- Ale dziewczyny w moim wieku mają już kogoś i... no wie Pan. Mam wrażenie, że jest ze mną coś nie tak.

- To nie działa tak, że jak masz szesnaście lat to musisz już teraz natychmiast mieć chłopaka. Każdy ma swoje tępo. Niektórzy są gotowi na to wcześniej inni później i nie daj sobie wmówić, że jest coś z tobą nie tak jeśli nie chcesz pójść z pierwszym lepszym facetem do łózka.

Dziewczyna przytaknęła, otarła dłońmi łzy.

- Panie Profesorze... Czy mogę u Pana jeszcze trochę zostać? - spytała niepewnie. - Nie chcę żeby Stevenson mnie zobaczył jak wychodzę z Pana gabinetu i nie chcę na razie wracać do mojego dormitorium.

- Tylko jeśli pomożesz mi przy sprawdzaniu esejów drugiego roku. Musisz jakoś odpokutować to, że ostatnio tak rzadko przychodziłaś ostatnio.

Ruda zaśmiała się szczerze. Zrobiło mi się jakoś tak lepiej jak zobaczyłem jak się uśmiecha. Przyzwyczaiłem się do jej towarzystwa i chyba je nawet polubiłem. Prawdopodobnie przez te wszystkie lata złamałem wszystkie możliwe zasady kodeksu nauczycielskiego, jeśli takowy istnieje i prawdopodobnie nasza relacja zakrawała o patologię, ale lubiłem tą relacje bardziej niż każdą inną. Kiedy sprawdzaliśmy razem eseje o wiele łatwiej było mi się skupić i czułem się jakoś tak pewniej. Te dwa miesiące bez niej nie były zbyt przyjemne. Czasem miło jest się do kogoś odezwać.

- Weasley, żartujesz sobie? Zadowalający za coś takiego? Ja bym mu dał co najwyżej Nędzny.

- Panie profesorze... Przecież nie jest to taki znowu zły esej... - próbowała mnie namówić.

- Oceniasz to jako ja, a nie ty, więc nie nadwyrężaj mojej reputacji - odparłem stanowczo. Dotknąłem różdżką kartki i ocena wystawiona przez Weasley zniknęła. Swoim piórem napisałem Nedzny i wróciłem do czytanego wcześniej wypracowania.

Kiedy skończyliśmy poprawiać eseje zegar wybijał dwudziestą trzecią.

- Masz coś na poniedziałek, Weasley?

- Nie - odparła.

- A esej na Eliksiry?

- Zrobiłam go przed dzisiejszą imprezą - odparła.

- I co, wracasz tam? - spytałem sam nie wiedząc na jaką odpowiedź licząc.

- Wolałabym nie - odparła wzruszając ramionami.

- Nie jesteś zła, że ominie cię impreza w Slytherinie, na którą zazwyczaj Gryfonie nie mają wstępu? - spytałem pół żartem.

- Może mi Pan wierzyć lub nie ale tutaj bawię się znacznie lepiej - odparła z uśmiechem. - A skoro ja nie mam już nic do zrobienia ani Pan to co Pan na to żebyśmy zrobili konkurencyjną imprezę?

- Mam nadzieję, że pamiętasz, że jeśli komuś powiesz... - zacząłem patrząc na nią podejrzliwie.

- Tak tak. Wtedy mnie pan zabije i zakopie, a potem odkopie, wskrzesi, sklonuje i zabije mnie i te klony poprzez bardzo kreatywne tortury - wyrecytowała znudzonym tonem przewracając oczami.

Skinąłem jej tylko głową. I nalałem nam po szklance whisky. Emily podeszła do jednej z szafek i wyjęła z niej gramofon. Nawet nie wiedziałem, że tam jest.

- Dobrze, że zostawiłam go u Pana ostatnim razem - stwierdziła po czym puściła jedna ze swoich ulubionych płyt. Były na niej wszystkie piosenki z mugolskiego musicalu Grease. W moim gabinecie rozbrzmiało "Sumer Nights" i aż uśmiechnąłem się pod nosem. Znałem te piosenki już na pamięć tak często je puszczała. Weasley od razu zaczęła śpiewać razem z aktorami. Podeszła do mnie tanecznym krokiem i opadła na fotel obok. Podniosła szklankę i stuknęła się ze mną po czym wypiła wszystko na raz.

- Weasley, zwolnij.... - upomniałem ją.

- Ciiii... - uciszyła mnie. - Panie Profesorze. Jutro umrę, wiec niech da mi się nacieszyć ostatnim dniem życia - dodała podkładając mi swoją szklankę. - Kobietom podobno nie wypada - wyjaśniła.

Westchnąłem i dolałem jej jeszcze alkoholu.

- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz z tą śmiercią? - spytałem zupełnie poważnie.

- Niech pan posłucha - odparła. - Taką właśnie będę mieć opinię.

Leciała właśnie piosenka "Look at Me, I'm Sandra Dee". Westchnąłem głęboko.

- Look at me, I'm Sandra Dee

Lousy with virginity

Won't go to bed

Till I'm legally wed

I can't, I'm Sandra Dee

Watch it, hey, I'm Doris Day

I was not brought up that way

Won't come across

Even Rock Hudson lost

His heart to Doris Day

I don't drink or swear

I don't rat my hair

I get ill from one cigarette

Keep your filthy paws off my silky drawers

Would you pull that crap with Annette – śpiewały kobiece głosy z gramofonu.

- Ale ty pijesz alkohol - zauważyłem słuchając słów piosenki, a dziewczyna roześmiała się szczerze.

- Panie Profesorze? - zaczęła biorac łyka alkoholu.

- Co chcesz, Weasley?

- Jest Pan najlepszy. Z nikim nie jestem w stanie się tak dobrze dogadać i przy nikim nie czuje się tak dobrze jak przy Panu - powiedziała nagle kompletnie poważnie patrząc mi prosto w oczy. Nie miałem pojęcia co mam jej odpowiedzieć. Kompletnie zaskoczyła mnie tym wyznaniem. Patrzyła się tak na mnie kilka sekund w milczeniu aż nagle zmieniła się piosenka na "Hopelessly devoted to you".

- Na Godryka! Moja piosenka - pisnęła i tak szybko jak zrobiła się poważna tak szybko wróciła do swojego normalnego stanu. Dopiła swoje whisky. Ewidentnie była już lekko wstawiona, więc postanowiłem jej nic już nie dolewać na razie. Ruda poderwała się z miejsca, wzięła leżące na moim biurku pióro i zaczęła do niego śpiewać jak do mikrofonu wczuwając się aż zbytnio.

 - Guess mine is not the first heart broken,

my eyes are not the first to cry I'm not the first to know,

there's just no gettin' over you


Hello, I'm just a fool who's willing to sit around

and wait for you

Śpiewając pląsała najpierw po moim gabinecie po czym podeszła do mnie, oparła się łokciami o blat biurka i tak nachylona nade mną zaczęła kontynuować

- But baby can't you see, there's nothin' else

for me to do I'm hopelessly devoted to you

But now there's nowhere to hide,

since you pushed my love aside I'm not in my head,

W pewnym momencie nie byłem już pewny  czy ona sobie żartuje, bo z jednej strony uśmiechała i wczuwała się w lekko przerysowany sposób, ale z drugiej strony sposób w jaki patrzyła na mnie śpiewając ten fragment... Chyba nigdy nie patrzyła na mnie w taki sposób.

- Hopelessly devoted to you

Hopelessly devoted to you,

hopelessly devoted to you

My head is saying "fool, forget him",

my heart is saying "don't let go"  - śpiewała dalej tańcząc po moim gabinecie.


- Hold on to the end, that's what I intend to do

I'm hopelessly devoted to you 

Wtedy zaczęła znów podchodzić do mnie coraz bliżej. Kompletnie nie wiedziałem co myśleć. Usiadła tuż przede mną na moim biurku nie przestając śpiewać patrząc mi prosto w oczy.

- But now there's nowhere to hide,

since you pushed my love aside I'm not in my head,

hopelessly devoted to you

Hopelessly devoted to you,

hopelessly devoted to you  - dokończyła kładąc się niemal na moim biurku.

Piosenka się skończyła, a ona się nie ruszała. Przełknąłem głośno ślinę. Nagle po chwili ciszy włączyła się kolejna, bardzo skoczna pod tytułem " Grease Lighting". Weasley zerwała się natychmiast, obróciła się na blacie biurka, zeskoczyła po drugiej stronie i zaczęła tańczyć rock'n'roll'a jak gdyby nigdy nic.

A co ty sobie myślałeś, idioto?  Że uciekła od Stevensona, bo tak naprawdę kocha ciebie? Ile ty masz lat, piętnaście? - zganiłem sam siebie w myślach.

Jednak tak patrząc na nią i sącząc whisky musiałem przyznać, że trochę zaczynałem rozumieć chłopców którym się podobała. Mimo, że nie była przesadnie ładna i natura nie obdarzyła jej pewnymi walorami było w niej coś urzekającego. To jak się ruszała, to w jaki sposób mówiła, to jak nagle zmieniały jej się nastroje, to w jaki swobodny sposób się zachowywała. Było trochę tak jakby była kompletnie odcięta od świata, jakby cały świat jej nie dotyczył i przy niej miało się poczucie, że teraz też się nie należy do tego świata. Przez to chciało się z nią spędzać czas. Był taki inny. Wyjątkowy.

Dopiero po kilku godzinach znudziła się tańczeniem i opadła zmęczona na fotel. Podłożyła swoją szklankę, więc dolałem jej trochę whisky.

- Snape słucha Abby? - usłyszałem głos zza drzwi.

- W tym momencie mam w dupie czego słucha. Już kompletnie nie rozumiem tej dziewczyny. Najpierw łażę za nią niemal rok, ona mnie zbywa, potem zapraszam ją do nas na imprezę, ona nagle mnie całuje, potem mówi, że chce się ze mną spotykać, ale nawet nie pozwoliła się dotknąć przez ponad miesiąc.

- Ale przecież widziałem jak się całowaliście...

- Tak, jak akurat Snape przechodził. Wcześniej tego nie zauważałem, ale po tym jak Mady powiedziała mi, że słyszała, że Weasley coś do niego ma zauważyłem, że poza tym pierwszym razem tylko wtedy mnie całowała, kiedy on był w pobliżu. Tak to rozmawiała ze mną tylko czasem, ale głównie unikała. A dzisiaj przeszła samą siebie. Ostatnio pozwalała mi się nawet trochę dotknąć i siedzimy u mnie w dormitorium, ona już swoje wypiła, zaczynam ją całować, wszystko spoko i ona mi mówi, że chciałaby pójść o krok dalej, no to zacząłem coś działać i nagle ona się popłakała i uciekła. Serio. Cholera wie gdzie ona teraz jest. Mam nadzieje, że nie zrobi ze mnie jakiegoś gwałciciela, bo kurwa ona sama zaproponowała. Chociaż jeśli to prawda co mówią o Snape i Weasley to mam przejebane. Aaaa... Co do samego Snape'a to on mnie zaskoczył chyba jeszcze bardziej. Wiesz jak on się zaczął zachowywać jak zacząłem się spotykać z Emily?

- Tak, słyszałem. Masakra. A przecież wcześniej cię tak lubił.

- No widzisz. Myślę, że on na nią leci, a ona zwyczajnie chciała się od niego uwolnić.

- I po to byłeś jej ty?

- Ta... Tylko mogła powiedzieć. Pomógłbym jej a nie robił z siebie debila.

- To prawda. Tak to już jest jak się spotyka z Gryfonkami. Niby takie niewinne...

- No ja wiem... Dobra, może wracajmy do nich, bo zauważą, że nas nie ma. Tylko pamiętaj, nie mów o tym nikomu czasem.

 - Jasne.

Nie wiedziałem kompletnie co myśleć o tym wszystkim. Czy to prawda? Zrobiła to specjalnie? Czy wybrała mojego ulubionego ucznia żeby bardziej mnie zabolało? Chciała się ode mnie uwolnić? Nienawidziła mnie tak naprawdę? Ale w takim razie po co sama by tu przychodziła? Czy naprawdę byłem zazdrosny o nią i o Stevensona i zacząłem go traktować przez to inaczej? Jak to uganiał się za nią rok a ona go olewała? Czy to znaczy, że to nie on jest tym jedynym interesującym facetem w szkole, który nie zwraca na nią uwagi? Jak nie on to kto nim jest?

- Weasley, czy ty to sł.... - zacząłem, ale gdy na nią spojrzałem dostrzegłem, że zdążyła już zasnąć skulona w fotelu ze szklanką z odrobiną whisky na dnie w ręku. Westchnąłem tylko. Wyjąłem z jej ręki szklankę i zacząłem się zastanawiać co z nią zrobić. Próbowałem ją obudzić, ale to nic nie dawało. Jakbym ją zaniósł do jej dormitorium to Minerwa by mnie zabiła za to, że jest pijana, a uczniowie zamęczaliby ją kolejnymi plotkami o naszym rzekomym romansie. Zostawienie jej w fotelu też nie wchodziło w grę. Nie byłem przecież potworem. Westchnąłem tylko ponownie. Zostawała tylko jedna opcja. Poszedłem do swojej sypialni, zmieniłem pościel, wyłączyłem muzykę i podszedłem do niej. Jedną ręką ją złapałem w kolanach, przełożyłem sobie jej rękę przez ramię i przeniosłem do swojego łóżka, zdjąłem jej buty i krawat, przykryłem ją, a sam poszedłem spać w fotelu.

Chyba już mięknę na starość.





Dancing Queen

Przykleiłem ostatni kawałek taśmy i spojrzałem na swoje dzieło. Wyglądało jakby Hipogryf je zeżarł, przeżuł, przetrawił, a potem wysrał. Dosłownie. Pakowanie prezentu najwyraźniej mnie przerosło.

Fantastycznie. Severus Snape, jeden z najgroźniejszych Smieciożerów nie potrafi zapakować prezentu w papier. Gratuluje, Severusie. Gratuluje.

Zerwałem szybko papier zrezygnowany i wyrzuciłem go do kosza. Ganiąc się za swoje zachowanie. W ogóle co to był za pomysł z tym papierem? Uznałem, że dam jej to tak po prostu. W końcu to nie miało być nic specjalnego. Podszedłem do lustra i poprawiłem włosy, po czym znowu siadłem na fotelu.

Co ty do chuja robisz?! - zganiłem sam siebie. - Przecież nawet nie wiesz czy na pewno przyjdzie.

Nie rozumiałem swojego zachowania. Stresowałem się jak przed pierwszą w życiu randką, a to miało być tylko szybkie spotkanie z Weasley, którą znałem od tylu lat, z tą samą Weasley, która przez ostatni rok przychodziła do mnie praktycznie codziennie na całe dnie, uczyła się u mnie, grała ze mną w szachy i piła ze mną jak miałem doła. No dobrze, to miały być jej pierwsze urodziny na które mieliśmy się spotkać i miałem dla niej coś małego z tej okazji, ale to wciąż była gówniara Weasley, a ja zachowywałem się jak małolata przed randką z jakimś zajebistym, super przystojnym i popularnym Szukającym. To było aż śmieszne. Tym bardziej, że nie wiedziałem nawet czy przyjdzie, bo obiecała, że wpadnie do mnie na chwilę w czasie jej urodzinowej imprezy.

Oczywiście tak jak myślałem Stevenson po rozmowie ze mną na temat swoich OWTM'ów nie powiedział nikomu o tym co się stało, więc wszyscy dalej ją lubili i obeszło się bez większych problemów. Miałem zamiar załatwić sprawę wyzywających ją Ślizgonów, ale pobiła się z jednym z nich publicznie i ten chłopak trafił do Skrzydła Szpitalnego dość mocno poobijany ze złamaną ręką i nosem, więc już rzadko ktoś miał odwagę ją wyzywać. Był ostatni dzień przed wakacjami, więc podejrzewałem, że była to huczna impreza szczególnie dla Gryonów. Urodziny Weasley, jej przejęcie od przyszłego roku funkcji Prefekta Naczelnego i ostatni dzień szkoły. W sumie bardzo prawdopodobne było, że nie przyjdzie tu.

Mijały minuty, godziny... A jej dalej nie było. Już całkiem zwątpiłem i zabrałem się za czytanie jednej z wielkiego stosu książek do przeczytania. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi.

- Wejść - powiedziałem.

Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła wysoka szczupła dziewczyna, której figurę doskonale podkreślała szmaragdowa, dobrze dopasowana sukienka. Jej ogniste, niesforne loki spięte były w luźny, elegancki kok dzięki czemu wreszcie było jej dokładnie widać twarz lekko poprawioną delikatnym makijażem. Na zgrabnych nogach miała delikatne, srebrne sandałki na obcasie. Wyglądała tak... Zdecydowanie nie była już małą gówniarą. Chyba musiałem się pogodzić z tym, że jest już dużą gówniarą. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek wzruszy mnie dorastanie jakiegoś ucznia, ale teraz byłem naprawdę wzruszony. Była śliczną, zabawną, młodą damą i nic nie mogłem z tym zrobić. Nie potrafiłem sobie przypomnieć kiedy to się stało. W obcasach była mojego wzrostu, a bez nie wiele niższa, chociaż nie należałem nigdy do niskich mężczyzn, a jeszcze nie dawno sięgała mi do pasa.

- Chyba Tiara się tym razem pomyliła - rzuciłem z przekąsem starając się ukryć moje wzruszenie.

- Po prostu ładnie mi w Ślizgońskich kolorach - odparła obdarzając mnie jednym ze swoich pogodnych uśmiechów.

- To coś musi znaczyć - odparłem i uśmiechnąłem się mimowolnie. Widziałem jak Weasley opada szczęka.

- Na Gogryka, Salazara i Melina... Czy Pan się UŚMIECHNĄŁ? - spytała w ciężkim szoku i podeszła do mnie. - Czemu ja nie mam tego uwiecznionego?! Przecież nikt mi nie uwierzy!

- No już, już. Uspokój się, Weasley - wywróciłem wymownie oczami, a dziewczyna zaśmiała się i mnie przytuliła.

- A to za co? - spytałem unosząc do góry brew.

- Uśmiechnął się Pan do mnie. To najlepszy urodzinowy prezent jaki dostałam - odparła z dobijającą wręcz szczerością.

- Czyli nie muszę ci nic dawać? - spytałem.

- Cooo?! Ma Pan coś dla mnie? Musi Pan! Musi... Bo się zmarnuje - no i cała aura dorosłej kobiety poszła w las.

Dałem jej do rąk sporych rozmiarów książkę z krwisto czerwonej oprawie.

- Mam nadzieję, że ci się przyda - powiedziałem tylko. Od zawsze byłem kiepski w składaniu życzeń.

Weasley wzięła na swoje dłonie książkę i przez dłuższą chwilę patrzyła na nią w pełnym osłupieniu. "Kwintesencja kwintesencji" głosił tytuł.

- J-ja.... Skąd ją Pan wziął?

- Mój znajomy miał kłopoty finansowe i zapytał czy nie chcę tego i kilku innych książek i przypomniałem sobie, że bardzo chciałaś to przeczytać - skłamałem gładko. Nachodziłem się z pół roku nad tą książką, bo zakazano jej druku niedługo po wydaniu ze względu na opublikowane tam nieopatentowane i nie sprawdzone przez Ministerstwo zaklęcia. Jednak prędzej bym skonał niż przyznał się, że wymagało ode mnie wiele pracy dostanie jej.

- Dobry Merlinie. Ja nawet nie wiem jak Panu dziękować... - powiedziała, a jej oczy zaszły łzami. Podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno. Jeszcze nigdy nie była tak blisko. Znaczy przytulała mnie już wiele razy, ale nie w takie sposób. Zawsze przytulała mi się głową do klatki piersiowej i ten moment trwał bardzo krótko, a teraz zarzuciła mi ręce na szyję, poczułem jak jej włosy pachną bzem i delikatnie acz irytująco smyrają mnie nos, a na szyi poczułem przypadkowe delikatne muśnięcie jej ust.

- A teraz wracaj na imprezę, Weasley - powiedziałem odsuwając się od niej natychmiast.

Dziewczyna westchnęła w odpowiedzi.

- Już Panu tłumaczyłam... Z Panem imprezy są o wiele lepsze - dodała po chwili i wyjęła ze swojej maleńkiej torebki przewieszonej przez ramię butelkę swojego ulubionego wina.

Dobrze wiedziałem co to znaczy i było dokładnie tak jak przypuszczałem.

Już po godzinie, może trochę dłużej oboje leżeliśmy na posadzce i patrzyliśmy na przeszklony sufit w moim gabinecie przez który było widać wnętrze jeziora i delikatnie przebijający się przez mętną wodę blask księżyca, a koło nas leżały dwie puste butelki po winie i jedna do połowy pełna.

- Mogłabym tak całe życie... - westchnęła Ruda.

- Pić? - spytałem z rozbawieniem.

- To też... - zaśmiała się dziewczyna. - Chodzi mi bardziej o takie picie z Panem i takie leżenie i nic nie robienie. Picie na imprezach nie jest aż tak zabawne.

- To ty chyba na dobrej imprezie nie byłaś...

- Ostatnio byłam na takiej serio dobrej imprezie jak uciekliśmy z Fredem i Georgem na całą noc do mugolskiego Londynu - opowiedziała. Nagle po chili ciszy poderwała się. - Panie Profesorze - zaczęła mnie szturchać. - Pojedźmy do mugolskiego Londynu. Błagam Pana! Choćby na jedną noc - spojrzała na mnie błagająco.

- Chyba sobie żartujesz, Weasley - prychnąłem.

- No błaaaaaaaagam Pana - nie dawała za wygraną. - Przed odjazdem pociągu będziemy z powrotem. Nikt nie zauważy...

- Weasley, nawet nie próbuj mnie namawiać. Nie mogę cię zabrać do Londynu na imprezę. Jestem twoim nauczycielem i.... - zacząłem.

- I co? Już dawno pogwałcił Pan niemal cały regulamin w stosunku do mnie i nikt się o niczym nie dowiedział.

- Poza tym, że zauważyli naszą relację i rozeszła się plotka, że z tobą sypiam... - mruknąłem pod nosem.

- Jaką relację? - spytała ta Ruda Zaraza z wielkim uśmiechem, który nagle pojawił się nagle na jej twarzy. Nie słysząc odpowiedzi przysunęła się do mnie szybko i nachylając się nade mną powtórzyła:

- Profesorze Snapeeeeee..... Jaka relacja nas łączy? - naciskała na mnie. Sprawiało jej chyba to niesamowitą satysfakcję.

Czy ja się zacząłem czerwienić? Merlinie, nie! Błagam, nie!

Miałem ochotę ją wtedy zatłuc tą książką którą jej dałem.

- Panie Profesorze... Czyżby mnie Pan jednak trochę lubił? - spytała z dokładnie taką miną jaką miała, gdy dowiedziała się w pierwszej klasie, że ja to ja i wyznała, że słyszała o mnie same okropne rzeczy.

- Chciałabyś, Weasley - warknąłem.

- Nawet bardzo - odparła, a jej twarz zmieniła ten łobuzerski wyraz na znacznie łagodniejszy.

Czy ona mówi poważnie?

Muszę przyznać, że mnie trochę zamurowało. Nie wiedziałem co jej na to odpowiedzieć.

- Musimy się zbierać, bo zamkną mój ulubiony klub - oznajmiła po czym jak gdyby nigdy nic wstała, mnie również pomogła i zaczęła się zbierać. Już zauważyłem, że ona tak czasem miała, że robiła albo mówiła coś niespodziewanego, a potem z nie wiadomych przyczyn nagle zaczynała udawać, że tego w ogóle nie było.

Już nawet nie miałem siły się spierać. Jak się na coś uparła to był koniec. Dobrze wiedziałem, że i tak to zrobi. Ze mną albo beze mnie, a z dwojga złego lepiej było jak była ze mną, bo przy jej stopniu nieodpowiedzialności zgubiłaby się pewnie, albo wplątała w jakieś kłopoty.

Poszedłem do swojej sypialni i przebrałem się w najbardziej mugolskie ubranie jakie miałem. Dość luźne jeansowe spodnie, czarną koszule i marynarkę.

- Uuuu... Profesorze Snape! - zaczęła krzyczeć ta Mała Ruda Zaraza, kiedy wyszedłem do niej. - Wyrwie Pan wszystkie dupeczki.

Znowu zrobiłem się czerwony? Oby nie. Czemu tu nigdzie nie ma lustra, do którego mógłbym dyskretnie zajrzeć, do cholery?

- Weasley, idę tam tylko po to żeby cię pilnować, a nie "wyrywać dupeczki" - warknąłem na nią wściekle.

- To dobrze, bo byłabym zazdrosna - rzuciła jak gdyby nigdy nic po czym weszła do kominka. - Na Pokątną.

Wtedy to już w ogóle zgłupiałem. Postanowiłem przestać się wreszcie tyle zastanawiać tylko dobrze się bawić. W końcu mogli mnie za to wyrzucić z pracy, więc musiało być warto.

Od razu skierowaliśmy się do Dziurawego Kotła skąd było najwygodniejsze przejście do mugolskiej części Londynu. Modliłem się do wszelkich możliwych bóstw żeby nikt znajomy mnie nie rozpoznał, jednak z wyglądającą tak Weasley nie było łatwo nie rzucać się w oczy. Wszyscy się za nią oglądali, a kiedy złapała mnie pod rękę jak sama określiła "żeby się nie zgubić" było jeszcze gorzej. Gwizdy co prawda ustały, ale pojawiły się zaskoczone spojrzenia i obracanie głowami za nami.

- Severus..? - usłyszałem nagle znajomy głos. Było już tak blisko wyjścia z Dziurawego Kotła. Tak blisko, a tak daleko. - Severusie! - usłyszałem, że ten kto wołał był już pewny że ja to ja.

Zatrzymałem się i odwróciłem niechętnie. Weasley patrzyła na mnie pytająco ściskając moje ramię. To prawda, Dziurawy Kocioł nocą nie należał do sympatycznych miejsc i chyba nawet ona się trochę bała.

Wołającym okazał się mężczyzna średniego wzrostu o włosach w miodowym kolorze i rzucającą się w oczy blizną na twarzy. Był lekko wstawiony.

- Remusie - odparłem lodowatym tonem.

- Dawno się nie widzieliśmy - stwierdził pogodnie.

- Ostatni raz na pogrzebie Potterów jak mniemam - odparłem oschle. Potrzebowałem jak najszybciej skończyć tą rozmowę i liczyłem, że jak wspomnę jego przyjaciela to da mi spokój.

- Tak... To prawda - powiedział pełnym nostalgii tonem, jednak szybko wziął się w garść i na moje nieszczęście postanowił zmienić temat. - Co tu robisz, Severusie? Zakończenie roku dopiero jutro? - spytał.

- Przyszedłem załatwić kilka spraw - odparłem.

- Przepraszam, gdzie moje maniery. Remus Lupin - zwrócił się do Emily wyciągając do niej rękę. - Nie musisz się mnie bać. Ja tylko wyglądam przerażająco - dodał z łagodnym uśmiechem.

- Ja się niczego nie boję - warknęła na niego ściągając gniewnie brwi i przestając się za mną chować. - Emily Weasley - przedstawiła się z mocą i uścisnęła rękę blondyna.

- Ohoho... Twarda sztuka z ciebie widzę, Emily - zaśmiał się. - Bardzo jest podobna do Lily, prawda, Severusie?

Tego już było za dużo.

- Zaczyna mnie męczyć ta rozmowa. Spieszymy się - warknąłem wściekły i już chciałem odejść, ale Emily zadała niestety niefortunne pytanie.

- Panie profesorze, kim jest Lily?

- Panie Profesorze? - Remus parsknął śmiechem. - Naprawdę, Snape? Naprawdę? Miałem cię za porządniejszego gościa.

Nie miałem już nic więcej do powiedzenia. Ta sytuacja była niewytłumaczalna.

- Słucham? - odezwała się niespodziewanie Emily. - Co Pan ma na myśli? - spytała, a w jej oczach dostrzegłem tląca się iskierkę wściekłości.

Remus był zaskoczony i nie odpowiedział nic.

- Nie wiem kim Pan jest i skąd zna Profesora Snape'a, ale to jest prawdopodobnie najporządniejszy człowiek jakiego znam! Nikt nigdy nie był dla mnie taki dobry i nie opiekował się mną jak Profesor Snape i jeżeli Pan próbuje insynuować, że Profesor Snape wykorzystuje mnie to musi Pan wiedzieć, że jest Pan w kompletnym błędzie, bo Profesor Snape nie tknął by mnie nawet za milion lat, bo właśnie jest PORZĄDNYM człowiekiem dla Pana wiadomości! - wykrzyczała mu w twarz ostatnie zdanie. Aż jej nie poznawałem, ale mina Remusa za to była niesamowita. Nie przeszkadzało mi nawet, że wszyscy w Dziurawym Kotle zamilkli i patrzyli na ta scenę.

- Panie Profesorze, chodźmy - rzuciła tylko. Złapała mnie znowu pod ramię i ruszyliśmy w stronę przejścia do mugolskiej części Londynu.

- Weasley, co to było? - spytałem wciąż w szoku, kiedy przeszliśmy już na druga stronę.

- Profesorze Snape, nie pozwolę żeby ktoś Pana obrażał - powiedziała całkiem poważnie patrząc mi w oczy. - Nie po tym wszystkim co Pan dla mnie zrobił.

Byłem zaskoczony jej postawą. Znaczy teoretycznie Gryfoni są bardzo honorowi, ale ja nie zrobiłem dla niej nic wielkiego, a ona mnie broniła tak zażarcie jakbym jej co najmniej życie uratował.

Poszliśmy do jakiejś przydrożnej knajpki na burgery, bo uznała, że gniew wzmaga w niej apetyt. Musze przyznać, że było całkiem miło. Opowiedziałem jej o Remusie i moich relacjach z Huncwotami. Co do Lily wyjaśniłem jej tylko, że to ta kobieta o którą mnie kiedyś pytała i że wyszła za przyjaciela Remusa, który również nie żyje. Nie chciałem wchodzić w szczegóły żeby nie zepsuć sobie humoru.

Najedzeni poszliśmy do podobno ulubionego klubu Weasley. Ochroniarze przepuścili nas niechętnie i kiedy zobaczyłem wnętrze klubu zrozumiałem czemu Weasley tak go lubi. Lata siedemdziesiąte. Wszędzie brokat, dzwony, neonowe kolory, afro i Abba. Bardzo dużo Abby. Naprawdę cholernie dużo Abby. Ten klub wyglądał jak z czasów mojej młodości, jakby czas się w nim zatrzymał. Byłem raz wcześniej w takim klubie jak byłem młody, z Lily, ale uznała to za głupie, kiczowate i zbyt głośne. Za to Emily oszalała jak tam weszła. Naprawdę.

Dała mi kartę i poprosiła żebym nam kupił alkohol bo jej nie sprzedadzą. Najpierw zacząłem się zastanawiać ile lat w mugolskim więzieniu jest za upicie nieletniej, a potem zastanowiło mnie skąd ma kartę i mugolskie pieniądze.

- Moja matka była mugolką i miała konto w banku - odparła tylko. Widać było, że nie chce rozmawiać o rodzinie, z resztą nigdy nie chciała o niej rozmawiać, a ja nigdy nie naciskałem. Wziąłem więc kartę i poszedłem do baru. Stał za nim jakiś chłopiec bez koszulki, ale za to w obcisłych, błyszczących spodniach.

- Co dla ciebie, słońce? - spytał. Odwróciłem się za siebie, ale pod barem nie stał nikt. Chłopak się roześmiał pokazując mi swoje bielusieńkie równe zęby.

- Mówi Pan do mnie? - spytałem chłodno nie rozumiejąc za bardzo co sie dzieje.

- Kochanie, nie tak oficjalnie - zaśmiał się do mnie. - Jestem Oliver - przedstawił się i podał mi swoją opaloną dłoń.

- Emmm... Severus - odparłem i uścisnąłem niepewnie mu rękę.

- To co ci podać, Severusie? - spytał.

- Szkocką na lodzie i coś hmmm... delikatniejszego

- Delikatniejszego?

- Nie chcę żeby się spiła, bo to może przysporzyć problemów - odparłem.

- Która to? - spytał chłopak rozglądając się po sali. Odwróciłem się i zobaczyłem Weasley tańczącą w najlepsze na środku parkietu z jakimiś dwoma facetami.

- Ta ruda na środku, koło gościa w różowym garniturze - wskazałem mu.

- Ojej. Młodziutka pewnie jest - stwierdził chłopak, który podejrzewałem, że był od niej rok może dwa starszy.

- Taaaa... Pełnie dzisiaj funkcję czegoś na rodzaj jej opiekuna - westchnąłem i wziąłem łyka Szkockiej, która mi nalał barman.

- O! Czyli nie jesteście razem - spytał, a raczej stwierdził chłopak robiąc Weasley jakiegoś drinka.

- Broń boże! - aż się wzdrygnąłem.

Wyjąłem z kieszeni kartę płatniczą i już chciałem zapłacić, ale chłopak powiedział:

- Nie musisz. Na koszt firmy - po czym uśmiechnął się do mnie delikatnie. - Kończę dzisiaj około trzeciej jakbyś miał ochotę - dodał.

Nie do końca rozumiałem o co mu chodzi. Jakbym miał ochotę na co?

- Um... Jasne. Dzięki - odparłem skołowany i ruszyłem do stolika.

Podbiegła po chwili do mnie ta Mała Ruda Zaraza żeby się napić drinka.

- Mniaaaaam... Jakie to dobre. Co to? - spytała. Jej policzki były zarumienione uroczo od tańca, oczy jej się błyszczały aż ze szczęścia, a na ustach malował jej się ogromny uśmiech.

- Nawet nie wiem - odparłem zgodnie z prawdą. - Weasley... Mam wrażenie, że coś jest z tym klubem nie tak.

- Ale w jakim sensie? - spytała pijąc różowy płyn przez rurkę.

- Czy oni tu sprzedają narkotyki? - spytałem zgodnie z moimi podejrzeniami.

- Co? Nic mi o tym nie wiadomo... A czemu Pan pyta? - wyglądała na naprawdę zaskoczoną.

- No bo barman był jakiś dziwnie miły, a potem powiedział, że kończy o trzeciej "jakbym chciał"...

Ruda wybuchnęła wtedy śmiechem.

- Naprawdę Panu tak powiedział? "Kończę o trzeciej jakbyś chciał"? - wydusiła przez śmiech.

- Co w tym zabawnego?! - warknąłem zdenerwowany.

- Profesorze Snape, to jest klub gejowski - wyznała dusząc się ze śmiechu.

- Czyli ten facet... - zacząłem powoli rozumieć.

- Tak, właśnie flirtował Pan nieświadomie z facetem - dogryzała mi. - Poczeka Pan na kolegę do trzeciej?

- To nie jest śmieszne, do cholery! Weasley, ogarnij się. Pijesz drinka, który jest darmowy tylko i wyłącznie dzięki mojemu urokowi osobistemu.

- No widzi Pan! Dobrze, że nie zabrałam Pana do klubu dla hetero, bo umarłabym chyba tam i nie dostałabym się w ogóle do Pana przez tabun kobiet - dodała z uśmiechem.

Przynajmniej odganianie napastujących ją facetów miałem z głowy w tym klubie. Emily bardzo szybko poszła tańczyć, bo DJ puścił "Honey, honey".

Sącząc swoją Szkocką patrzyłem na nią jak tańczy. Nie ruszała się jak  profesjonalna tancerka, ale od razu było widać ile radości jej to sprawia. Jej szeroki, promienny uśmiech, zaróżowione policzki, błyszczące oczy. Była w swoim żywiole. Wyglądała tak pięknie tego wieczoru. Nie mogłem temu zaprzeczyć. Wyglądała pięknie. Mogłem tak patrzeć na nią godzinami jak tańczyła i śpiewała głośno teksty piosenek. Po jakimś czasie przyszła tylko zostawić buty i zapytać mnie czy z nią zatańczę, ale odmówiłem. Nie to żebym nie umiał tańczyć. Po prostu dzisiaj wolałem na nią po prostu popatrzeć. Nigdy nie widziałem jej takiej szczęśliwej. Wtedy DJ puścił "Dancing Queeen" i wszyscy obecni oszaleli. Zaczęli skakać i krzyczeć tekst piosenki.

- Uuuuu...! See that girl! - zaśpiewała z wokalistką Weasley wskazując mnie palcem. Aż parsknąłem śmiechem. Po tym wersie słychać było dźwięk gitary i dziewczyna zaczęła grać na udawanej zarzucając włosami i podchodząc powoli do mnie.

- Watch that scene! - krzyczała dalej. Po czym zrobiła średnio udany ślizg z udawaną gitarą i wylądowała pod moimi stopami. - Dig in the dancing queen! - zakończyła wstając i opadła na kanapę koło mnie. Zziajana, spocona, ale przeszczęśliwa. Przytuliła mnie znów mocno.

- Fuuuj! - warknąłem. A ona odsunęła się ode mnie i zaczęła się śmiać. - Powinniśmy się już zbierać, Weasley. Jest prawie trzecia. Nie długo i tak zamykają.

- Nie chce Pan poczekać na kolegę? - spytała z rozbawieniem kończąc drinka i wycierajac sobie serwetką pot czoła i dekoltu.

- Bardzo śmieszne, Weasley - warknąłem na nią wstając.

Ruszyliśmy w stronę wyjścia.

- Masz, jesteś spocona, a jest już zimno. Jak będziesz chora to twoja ciotka mi nogi z dupy powyrywa - usprawiedliwiłem się od razu podając jej swoją marynarkę.

Podziękowała mi z uśmiechem i grzecznie ją założyła. Złapała mnie pod rękę i szliśmy tak w milczeniu po cichych uliczkach nocnego Londynu. Emily rozglądała się naokoło podekscytowana, a szeroki uśmiechnie schodził jej z ust. Weszliśmy do Dziurawego Kotła i po chwili zobaczyłem siedzącego dalej przy barze Remusa. Mina mi nieco zrzedła.

- Dobranoc, Panie Lupin - warknęła do Remusa ta mała ruda złośnica i uniosła z dumą wysoko podbródek.

Ja jeszcze zdążyłem zobaczyć jak Remus parsknął śmiechem. Nie był to jednak pogardliwy śmiech lecz prawdziwe rozbawienie. Czyżby nie był wściekły na Weasley, ze tak go potraktowała?

Weszliśmy do kominka i czym prędzej przenieśliśmy się do mojego gabinetu.

Kiedy znów się tam znaleźliśmy zapanowała krępująca cisza. Prawdopodobnie ani ja ani ona nie wiedzieliśmy co teraz robić, jak się zachować, co powiedzieć. Patrzyłem na nią czekając na jakąś reakcję, na słowa pożegnania albo wyrażenie braku chęci powrotu. Wiedziałem, że powinna już wracać, ale nie miałem zamiaru jej stąd wyrzucać, jednak ona stała ze wzrokiem wbitym w posadzkę i nic nie mówiła. Po chwili podniosła wzrok chcąc coś powiedzieć, jednak nic z siebie nie wydusiła, a tylko oblała się rumieńcem. Zdjęła po chwili moją marynarkę, podeszła bliżej i zrobiła drugie podejście. Spojrzała mi w oczy i podeszła naprawdę bardzo blisko, wręcz niestosownie blisko, gdyż nasze nosy niemal się stykały.

- Profesorze Snape - zaczęła półszeptem. - Nigdy w życiu się tak dobrze nie bawiłam i nie miałam tak cudownych urodzin jak te - wyznała uśmiechając się do mnie delikatnie, jakby nieśmiało. Potem wydarzyło się coś czego się zdecydowanie nie spodziewałem. Najpierw podała mi moją marynarkę i delikatnie musnęła swoją dłonią moją dłoń, a potem znów oblała się szkarłatnym rumieńcem i złożyła na moim pliczku naprawdę delikatny, nieśmiały pocałunek po czym niemal wybiegła z mojego gabinetu.

Założyłem moją marynarkę po czym opadłem na mój ulubiony fotel.

Co tu się właśnie odjebało? - zapytałem się w myślach i poczułem jak moja marynarka delikatnie pachnie bzem.





Drażliwy temat

- I tak po prostu zabrałeś ją do mugolskiego Londynu w czasie roku szkolnego? - spytała Narcyza marszcząc brwi.

- Gdybym tego nie zrobił to zrobiłaby to i tak. Ze mną czy beze mnie, a lepiej było, że ze mną. Sama pewnie by się zgubiła, albo wpakowała w kłopoty - wyjaśniłem, a Lucjusz wybuchnął śmiechem.

- Emmm... Severusie, ale ty wiesz, że ona ma już siedemnaście lat, a nie jedenaście, prawda? - spytała Pani Malfoy ignorując śmiech męża.

- Oczywiście, że wiem - oburzyłem się.

- My ją zostawiamy czasem samą z Draco. Ona jest już prawie dorosła. Nie musiałeś z nią iść. Poza tym mogłeś jej zabronić, nie pozwolić, nakrzyczeć na nią czy co tam zawsze robisz ze swoimi uczniami.

- Narcyzo, na nią to wszystko nie działa. Czasem lepiej jest ją popilnować żeby nie robiła głupstw niż jej zabraniać. Zabroniłem jej się spotykać ze Stevensonem i dobrze wiesz jak to się skończyło.

- Dobrze wiem tylko to, że znalazła sobie chłopaka żeby robić ci na złość co do ciebie kompletnie nie dociera. Poza tym nie zabroniłeś jej tylko byłeś na nią zły o to, że to ma chłopaka i okazują sobie uczucie na twoich oczach.

- A ty z czego rżysz, Lucjuszu? - spytałem oschle blondyna, który nie przestawał się śmiać.

- Ta dziewczyna robi z tobą co tylko zechce - wydusił wreszcie.

- Jasne... - rzuciłem ironicznie wywracając oczami.

- Nie zaprzeczysz Severusie - wtrąciła się Narcyza. - Zachowujesz się przy niej wybitnie nieodpowiedzialnie. Zabierasz ją do Londynu, ona nocuje u ciebie i nawet nie zaprzeczaj, bo kiedy ją pierwszy raz spotkałam było wcześnie rano i jestem pewna, że tam wtedy spała, poza tym pijesz z nią chociaż jest niepełnoletnia. Gdyby się ktoś o tym dowiedział...

- Ale się nie dowiedział - bąknąłem przerywając jej.

- Severusie, tu nie o to chodzi. Masz zdecydowanie zbyt bliską relacje z tą dziewczyną. To nie jest normalne, uwierz mi. Nic ci nie dały do myślenia te plotki o waszym rzekomym romansie? Spójrz jak to wygląda dla kogoś z zewnątrz. Siedzi u ciebie cały czas, uwielbiasz ją chociaż nawet nie jest Ślizgonką, często nie wraca na noc, prowadzicie luźne rozmowy, znalazła sobie chłopaka żeby ci zrobić na złość, a ty zacząłeś się nad nim pastwić chociaż był twoim ulubieńcem... - wymieniała blondynka, a ja czułem jak zapadam się pod ziemię.

Naprawdę aż tak źle wyglądało to z boku?

- Kochasz ją? - zapytał nagle całkiem poważnie Lucjusz.

- Zwariowałeś?! To przecież jeszcze dziecko! Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć?!

- Severusie, ona ma siedemnaście lat, za niedługo kończy szkołę... Jest całkiem ładna, więc nie byłoby czymś dziwnym... - zaczął tłumaczyć mężczyzna, ale ja nie mogłem tego słuchać.

- Nie byłoby czymś dziwnym? Ty się słyszysz? Ona jest moją uczennicą. Możecie myśleć co chcecie, ale mam swoje zasady - zdenerwowałem się poważnie. Że ja i Weasley? Ja rozumiem, że ktoś z zewnątrz mógłby to źle zrozumieć ale oni doskonale znali mnie i ja też poznali lata temu jak Narcyza wpadła z wizytą do mnie do gabinetu i otworzyła jej Emily i potem tak ją polubiła, że zapraszali ją często do siebie. Myślałem, że rozumieją naszą relację.

- To dobrze, bo ona wyjedzie za rok. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? I możliwe, że nigdy więcej jej nie zobaczysz. Ani ja ani Lucjusz nie chcemy żebyś się po tym załamał, ani żeby ona zmarnowała sobie życie na czekaniu aż coś poczujesz.

Czekanie aż coś poczuje? Czy ona sugeruje, że Weasley chciałaby żebym coś poczuł? To nie możliwe przecież. Jest młoda, ładna i lubiana. Czemu miałaby się interesować mną?

- Musisz mnie mieć za kompletnego debila, Narcyzo. Wiem, że wyjedzie. Jak wszyscy moi byli uczniowie i jej wyjazd będzie dla mnie jak każdego innego ucznia.

Na szczęście ani Narcyza ani Lucjusz nie wznowili więcej tego tematu, ale mnie w głowie dalej siedziały słowa Pani Malfoy - "Ona wyjeżdża za rok. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? I możliwe, że nigdy więcej jej nie zobaczysz.". Miała rację. Były wakacje poprzedzające jej ostatni rok tutaj, ze mną. Z jednej strony jakoś żyłem zanim się pojawiła, ale teraz przez te sześć lat przywykłem do jej towarzystwa tak bardzo, że nie mogłem sobie wyobrazić mojego funkcjonowania bez niej. Miedzy innymi dlatego się tu zjawiłem. Siedząc u siebie w domu nie byłem w stanie znieść samotności, która kiedyś była dla mnie naturalna i komfortowa. Nawet kupiłem gramofon i wszystkie płyty Abby, ale nie wiele to dało. Wciąż było tam zimno i pusto, a te piosenki nie brzmiały tak dobrze bez jej fałszowania na cały głos. Minęła dopiero połowa wakacji, a ja już wariowałem. Jak miałem sobie bez niej poradzić przez resztę życia?





Trudny wybór

- Dzień dobry... - mruknęła cicho Weasley wchodząc do mojego gabinetu. Podniosłem aż wzrok znad jej eseju, którego właśnie sprawdzałem. Przyszła spóźniona, znaczy nie żeby to było coś dziwnego, ale zawsze biegła jak była spóźniona i przepraszała za spóźnienie sapiąc i uśmiechając się promiennie, a teraz była jakaś taka hmmm... zdołowana? Wiedziałem, że w tym roku miała dużo obowiązków - Quiddich, posada Prefekta Naczelnego i niesamowicie dużo się uczyła w tym roku jak na nią żeby dobrze napisać OWTM'y, jednak nie przypuszczałem żeby jej stan miał coś wspólnego z tymi rzeczami.

Postawiła mi na biurku kawę, a sama siadła na swoim fotelu, wciągnęła podręcznik do Zaklęć i bez słowa zaczęła czytać. Nawet muzyki sobie nie włączyła. Patrząc na nią podejrzliwie złapałem za kubek. Kawa była zimna. Coś musiało ją zatrzymać po drodze.

- Co się stało? - mruknąłem swoim zwyczajnym, lodowatym tonem.

- Spotkałam Profesora Dumbeldora. Był w kuchni po swoje ulubione ciastka.

- I? - dopytywałem dalej.

Zawahała się chwilę przed odpowiedziom.

- Bo ja nie wiem co mam robić, Panie Profesorze - wybuchnęła wreszcie. - Jak byłam na Święta w domu to ciocia Molly mówiła mi, że nie mogę zmarnować mojego talentu mimo wszystko. Powiedziała, że rozmawiała z Charliem i on ma dom w Rumunii i gdybym się dostała na nauki do Madame Flamel to mogłabym u niego mieszkać i nie musiałabym mieć trzech etatów żeby się utrzymać i zapłacić za nauki. Wystarczyłoby żebym tylko pomagała Charliemu trochę przy smokach. A potem dzisiaj spotkałam Profesora Dumbeldore'a i on mi powiedział to samo co ciocia Molly, że nie mogę zmarnować mojego potencjału i zaproponował mi żebym została w Hogwarcie. Powiedział, że mogłabym tu normalnie mieszkać, że zorganizowałby mi komnaty i że to Pan by mnie uczył eliksirów, a mój pobyt tu odpracowywałabym pomagając Panu jako pana asystentka i pomagając Pani Pomfrey jakby czegoś potrzebowała. Powiedział, że ma Pan odpowiednie kwalifikacje...

Nie wiedziałem co mam na to odpowiedzieć. Nad czym ona się w ogóle zastanawiała? Miała opcję pójścia na nauki do żony Nicolasa Flamela, jednej z najlepszych czarownic w dziejach świata, swojej idolki, autorki jej ukochanych książek, dobrze musiała wiedzieć tak samo jak ja, że ta kobieta byłaby głupia nie przyjmując jej. Miała okazje zostać Mistrzynią Zaklęć jak tego zawsze chciała, a ona się wahała? I to na dodatek nad propozycją zostania tu ze mną? Nie miałem już ją za wiele nauczyć i ona dobrze o tym wiedziała, więc czemu się wahała, czemu się w ogóle zastanawiała?

„Ani ja ani Lucjusz nie chcemy żeby zmarnowała sobie życie na czekaniu aż coś poczujesz..." - brzęczały mi w głowie słowa Narcyzy. 

Czy mogła mieć rację? Emily wyglądała jakby była na skraju płaczu przez tą decyzje, którą przyjdzie jej podjąć. Czemu to tak przeżywała? Czy ona naprawdę coś do mnie czuła? Czy naprawdę czekała aż poproszę ją żeby została i ona wtedy by została? Czy naprawdę istniała na świecie osoba, która byłaby mnie w stanie pokochać pomimo tego jaki jestem i jaki okropny byłem nawet dla niej nie raz?

Poczułem jak szczypią mnie mimowolnie oczy. Nie mogłem teraz się tak po prostu rozbeczeć. Czy to była prawda czy nie Narcyza miała rację. Nie mogłem jej pozwolić tu zostać i się zmarnować tylko dlatego, że się do niej przyzwyczaiłem i będę za nią prawdopodobnie tęsknił.

- Myślałem, że wolisz zostać Mistrzynią Zaklęć niż Eliksirów - mruknąłem ozięble. Dobrze wiedziałem, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji.

- Tak, ale.... - zaczęła się jąkać, a na jej policzki wpełzł soczysty rumieniec.

- To jedź do Rumunii - odparłem wracając wzrokiem do jej pracy. - Nie zrozum mnie źle, Weasley. Szybko załapałaś podstawy, ale jesteś teraz bardzo przeciętna z Eliksirów i ja nie wezmę odpowiedzialności za twoje kształcenie, bo nie widzę po prostu potencjału. Doszłaś już do pewnego poziomu i dalej już nie dasz rady - skłamałem nie patrząc na nią. Mogłem sobie wyobrazić co teraz myśli i jak bardzo jest jej przykro, ale musiałem ją okłamać dla jej dobra. Uznajmy to za przysługę za to jaka była dla mnie miła przez te prawie siedem lat.

- A-ale Panie Profesorze - wydukała i popełniłem błąd - spojrzałem na nią. Z jej wyrażających szczery ból i niedowierzanie bursztynowych oczu płynęły z wolna pojedyncze łzy.

- Przykro mi, Weasley, ale taka jest prawda - wycedziłem patrząc jej w oczy i starając się za wszelką cenę utrzymać maskę obojętności na mojej twarzy.

- J-ja mam spotkanie Prefektów za pięć minut. Przyjdę jutro, dobrze? - spytała ledwo panując nad sobą żeby nie wybuchnąć histerycznym wręcz płaczem.

- Dobrze. Powodzenia - odparłem, a dziewczyna wybiegła z mojego gabinetu natychmiast. Usłyszałem szloch za drzwiami, ale wiedziałem, że musiałem to zrobić.





Zostań!

Tego roku lato przyszło szybko i niespodziewanie. Był ostatni dzień roku szkolnego. Mimo późnej pory powietrze było bardzo ciężkie. Cała szkoła aż huczała. Siódmy rocznik właśnie kończył szkołę. Słychać było muzykę i okrzyki radości. Wszyscy się żegnali w Wielkiej Sali. Poza jedną irytującą Gryfonicą.

- Do widzenia, Profesorze Snape - szepnęła dziewczyna.

- Idź już ,Weasley, bo marnujesz tlen - warknąłem najbardziej nieprzyjemnym tonem na jaki byłem w stanie się zdobyć. Dziękowałem Merlinowi że nie musiałem na nią patrzeć.

Dobrze wiedziałem, że będzie mi brakowało tej Małej Rudej Zarazy, tej irytującej Gryfonicy, zakały Weasleyów.

No bo gdzie ja znajdę kogoś tak bystrego, inteligentnego, irytująco wesołego i na tyle cierpliwego żeby ze mną wytrzymać?

Jednak nie miałem zamiaru okazać jej ciepłych uczuć, które niewątpliwie do niej żywiłem, bo obawiałem się, że ona może je odwzajemniać, a to by wszystko pogmatwało. Ona była taka młoda. Całe życie przed nią. Nie chciałem być tym, który będzie ją ciągnął w dół, aczkolwiek bardzo usilnie starałem się powtarzać sobie, że to tylko dlatego, że ckliwe pożegnania nigdy nie leżały w mojej naturze. Chociaż jakby na to tak spojrzeć to nigdy nie miałem z kim się tak żegnać...  Wtedy miałem pierwszą okazje, ale tego nie zrobiłem. Stałem tylko odwrócony do niej plecami, patrzyłem przed siebie i wmawiałem jej, że wcale nie będę za nią tęsknić.

Stało się.

Zamknęła za sobą drzwi od gabinetu.

Zniknęła.

Możliwe że na zawsze.

Poczułem wyraźnie w sercu ukłucie żalu. Wiedziałem, że najprawdopodobniej nigdy jej już nie zobaczę. Usiadłem ciężko na fotelu i nalałem sobie Ognistej. Przyjrzałem się dokładnie bursztynowemu płynowi. Miał dokładnie taki sam odcień jak jej wielkie, bystre oczy. Chociaż wcześniej o tym nie myślałem to w tym momencie zrozumiałem, że nie będę potrafił więcej wypić whisky bez wspomnienia tej irytującej Gryfonki.

- Ale ty masz szczęście do kobiet... - mruknąłem sam do siebie patrząc tępo na drzwi za którymi zniknęła i wziąłem łyka bursztynowego płynu. Ponieważ nie pomogło wziąłem kolejnego, i kolejnego... i jeszcze jednego...





______________________________

Mam nadzieję, że się podobało. Tradycyjnie zostawcie po sobie jakiś ślad i jakby były jakieś błędy to krzyczcie. A zwyczajny rozdział powinien pojawić się już nie długo, a jeśli jeszcze nie widzieliście rozdziału 16 który pojawił się kilka dni wcześniej to serdecznie zapraszam.

Melania

5 komentarzy:

  1. Dlaczego bez happy endu? eh tam mi brakuje wszędzie tych szczęśliwych zakoczeń :)
    Super! Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest prequel, wiec jakby był happy end to cała główna fabuła nie miałaby sensu XDDD Ale mogę obiecać, że główna historia będzie miała (raczej) taki słodko gorzki happy end ^^

      Usuń
  2. O mój boju nie wierzę, że przegapiłam premierę twoją i tyle chapów x.x widzę, że masz jakiś flashback z perspektywa Severusa, meh, szkoda, że tak późno już Q_Q
    Ale nie martw się, postaram się to w najbliższym czasie nadrobić, chociaz muszę od początku to poczytać by lepiej ocenić twoją historię po takim czasie :D
    Dziękuję, że wróciłaś i to w sumie przed świętami więc moje życzenie się spełniło!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. omg właśnie wszystko przeczytałam. Ale fajne przygody razem mieli! Najbardziej podobały mi się walentynki i tekst o molestowaniu Emmy przez Oliviera xdd uśmiałam się! I to wspólne pici i szachy... wątek ze stevensonem luul a czy Turniej Trójmagiczny nie powinien tam gdzieś się wkraść, nwm co ile się odbywał xd
      Naprawdę dziękuję za takie miłe flashbacki, teraz lepiej rozumiem relację łączącą Severusa i Emilkę i stwierdzam, że świetnie się razem dogadywali. I yey, w końcu jakiś pocałunek :3
      I hm, Remus ma dobry wzrok, w końcu ktoś zwrócił uwagę, że jest podobna do Lily, czyżby Severus znalazł sobie substytut w.w
      Dziękuję że wróciłaś z tyloma flashbackami, cieszę się, że nie straciłaś weny i życzę dalszego, konsekwentnego pisania :D

      Usuń
    2. Hahaha XD Tak działają życzenia bożonarodzeniowe.

      Co Turnieju to nie był jeszcze wtedy, bo Emily minęła się z Harrym w szkole, bo Harry jak był na pierwszym roku Oliver Wood był w ostatniej, a był młodszy o rok od Emily.

      A co do Lily to mam w planach pociągnąć dalej ten wątek. W sensie nie w jej stylu byłoby odpuszczenie i nie dwiedzenie się o niej wszystkiego z innych źródeł o Lily skoro ona tak na niego działa i jeszcze Remus powiedział, że jest do niej podobna, ale powstrzymam się od zdradzania szczegółów, bo najchętniej jak wchodzę w kimś w dyskusje to opowiedziałabym mu wszystko. Ale bardzo mnie cieszy to, że takie flashbacki się wam podobają, bo w kolejnym rozdziale będzie coś w stylu flashbacku z perspektywy Molly Weasley.



      Pozdrawiam,

      Pani Milcząca

      Usuń